[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Więc nie pozbawiaj swojego dziecka tej radości.
Czar prysł.
- Ona jest za mała!
- Sam, jakie jest twoje pierwsze wspomnienie z domu dziecka poza tym, że
czekałaś na mamę i tatę?
Podniosła kieliszek do ust.
- Robiliśmy dekoracje na powrót Petera, który wracał ze szpitala po operacji -
odrzekła drżącym głosem.
- Ile miałaś lat?
Niemal zakrztusiła się winem.
- Sz...sześć.
Pogładził ją po ręce.
- Pomyśl, ile radości może dać dawanie innym. Casey może dać bardzo dużo.
Pozwólmy jej błyszczeć. - Spokojnie, jakby nie podrzucił jej bomby emocjonalnej,
zabrał się do jedzenia. - Rewelacyjne są te krewetki.
- Nie zmieniaj tematu. Wpędzasz mnie w poczucie winy i udajesz, że nic się
nie stało. Dzisiaj znowu mnie uwiodłeś.
Winem, jedzeniem, pocałunkami. Sprawiłeś, że Casey cię kocha. Jestem
następnym celem twojej kampanii?
Jej bezbarwny głos uprzytomnił mu, że nie dość, że posunął się za daleko, to
jeszcze zepsuł wieczór. Drżała, tłumiąc emocje, i nie miało to nic wspólnego ze
zmysłowością. Brett wyprostował się i czekał na dalszy ciąg.
- Ułożyłeś sobie misterny plan, tak? Przyjechałeś do Sydney, żeby z
zaskoczenia zabrać nas do siebie. Chcesz wychować Casey na stuprocentowego
Glennona. Owszem, sprawdzam się w roli matki, ale nie mam żadnej tradycji
113
S
R
rodzinnej do przekazania. Zmieniłeś jej nazwisko... ku jej radości. A teraz za
pomocą wystawnej kolacji, kwiatów i wina przygotowujesz mnie do tego, na czym
naprawdę ci zależy: żebyśmy mieszkały z tobą w Melbourne.
Rozszyfrowała jego zamiary bezbłędnie. Przeoczyła jedynie to, że jego celem
jest kochać się z nią i sprawić, by od nowa go pokochała, zanim zabierze je do
Melbourne jako swoją rodzinę zgodnie z planem, który obmyślił po powrocie z
Afryki.
Ale teraz spojrzał na to jej oczami. Jego plan wymaga wyrwania Casey z
otoczenia, które ona zna i kocha, oraz pozbawienia Sam kontroli nad dobrostanem
dziecka, przy czym każda jej decyzja bez wątpienia będzie kwestionowana przez
jego rodziców.
- Może mi wyjaśnisz, dlaczego spieramy się w każdej kwestii dotyczącej
Casey, chyba że zgadzam się coś zrobić tak, jak ty chcesz? - zapytała.
- Jeśli tak to odbierasz, to przepraszam. Nadal uczę się ojcostwa, ale czuję, że
do tego nie dorastam.
- Rozumiem. - Jej spojrzenie złagodniało. - To jest jedyna przyczyna?
- Oczywiście pewne rzeczy bym zmienił, ale ty podobnie widzisz moje
pomysły i metody. Czy rodzicielstwo nie polega na uzupełnianiu się?
- Jesteś gotowy iść na kompromis?
- Zrobię wszystko, żeby osiągnąć swój cel.
- I tym celem jestem ja?
- Ty i Casey - przyznał, nie przestając gładzić jej ręki. - Chcę mieć rodzinę.
Chcę, żebyście zawsze były przy mnie, żebyście mieszkały w moim domu, istniały
w moim życiu, żebyś dzieliła ze mną łoże. Chcę mieć więcej dzieci. I to z tobą,
Sam.
- A jeśli powiem, że nie wrócę do Melbourne? %7łe jest nam dobrze tutaj? -
zapytała po namyśle.
114
S
R
- Moje życie, moi rodzice są w Melbourne. - Sondował po omacku jak Casey
na nieznanym terytorium.
- Jeśli oni są dla ciebie najważniejsi, wracaj tam.
- Chcesz tego? Myślisz, że Casey też by tego chciała? Będzie ci wdzięczna,
jak wyjadę?
Skrzywiła się. Miało być przyjemnie, a okazało się, że ten wieczór jest
naszpikowany ryzykiem.
- Wiem, Sam, jak ważne jest dla ciebie poczucie bezpieczeństwa, ale czy
warto za nie zapłacić cenę pytań Casey, dlaczego wyjechałem i czy mam rodzinę,
którą ona chciałaby poznać? - Zawahał się. - Bo ja nie zniknę z jej życia, niezależnie
od tego, co będzie z nami.
Kelnerka podała danie główne.
- Chcesz zgarnąć wszystko, tak? - zapytała Sam po dłuższej chwili, odkładając
widelec. - Ciągle uważasz, że twoje marzenia są dla wszystkich najlepsze.
Wsunął rękę pod stół, by rozmasować obolałe kolano. Trudno nazwać to
romantycznym wieczorem pojednania...
- Sam, tam są moi rodzice. Oboje tam dorastaliśmy - zauważył opanowanym
tonem.
- Masz z Melbourne szczęśliwe wspomnienia, a ja nie chcę patrzeć na to
miasto.
- Tam braliśmy ślub. Tam mieliśmy przyjaciół.
- Twoich przyjaciół. Tam była twoja praca, twoje życie, twoje plany.
Wszystko było twoje. A ja tylko na doczepkę. - Wzruszyła ramionami. - Tam się
dowiedziałam, że nie żyjesz. Oni... zamknęli się przede mną. Nie byłam dla ciebie
dobra, ani nawet dla Casey. Musiałam stamtąd się wyrwać...
W zamyśleniu masował kolano. Skąd w niej tyle goryczy? Stało się coś, o
czym ona nie chce mówić?
 Zamknęli się przede mną... nie byłam dobra, ani nawet dla Casey".
115
S
R
Subtelne naciski rodziny, by rozwiódł się z Sam i poszukał sobie  bardziej
odpowiedniej" żony, nabrały nowego znaczenia. Nagle przypomniały mu się różne
 incydenty", których wolał nie dostrzegać.
Meghan, która nie chciała zaprzyjaznić się z Sam:  Jesteśmy takie różne...".
Porada, jakiej udzielili jej jego rodzice przed jakimś ważnym przyjęciem:  Kochana,
nie mów nikomu, skąd jesteś ani gdzie się wychowywałaś. Jak cię ktoś o to zapyta,
odpowiedz grzecznie i wymijająco. Wiesz, jak to się robi, prawda?".
Koszmarne były prezentacje na rodzicielskich salonach.  To nasz syn, Brett.
Jest lekarzem i wybiera się do Afryki. Jego ambicją jest zostać sławnym chirurgiem.
Ach, a to jego... koleżanka, Samantha". A gdy  koleżanka" została żoną, ich
wahanie w takich sytuacjach znacznie się wydłużyło. Czy już zapomniał, jak się
uśmiechała, by powstrzymać łzy?
Wyjeżdżając do Afryki, zostawił ją na ich łasce i niełasce, ufając, że kierowani
wrodzoną dobrocią oraz miłością do syna nie dopuszczą do poważnych zgrzytów.
Jeśli nie szczędzili jej uwag, gdy był przy niej i jej bronił, to jak to wyglądało
pod jego nieobecność?
Nie odbierzesz mi Casey!
Jak mógł się tego nie domyślić?! Tylko to mogło zmusić Sam do zmiany
nazwiska oraz stanu. Jego rodzice byli gotowi na wszystko, by zatrzymać wnuczkę
pod swoim dachem.
Nareszcie pojął, co go czeka. Sam pewnie boi się, że zostanie wyeliminowana
z życia Casey, a mała w końcu dojdzie do wniosku, że ma złą matkę.
Co robić? Jego marzenia o pracy i życiu w Melbourne w jednej chwili legły w
gruzach. I, co ważniejsze, jak on ma to jej zadośćuczynić? To, przez co przeszła, te
wszystkie lata zaniechania i oskarżeń?
- Brett, co ci jest?
- Nic mi nie jest.
- Nie chciałam...
116
S
R
- Chciałaś - wyszeptał - ale należało to powiedzieć.
- Ja... - Przygryzła wargę.
- Nic nie mów.
Pokiwała głową.
- Boli cię noga?
Nareszcie mógł odpowiedzieć zgodnie z prawdą:
- Zdaje się że jeszcze nici z tańczenia.
- Dlaczego to nie goi się prawidłowo? - Nie kryła niepokoju. - Wytrzymasz
wysiłek fizyczny związany z pracą w szpitalu?
Zacisnął zęby, w duchu błagając ją, by nie odzierała go z nadziei na
przyszłość.
- Dzięki za troskę, ale mam dosyć takich pytań stawianych przez mojego
terapeutę.
- Nie chciałam sprawić ci przykrości, przepraszam. To nie mój interes, tak?
Ona ma rację. On się czepia marzeń, w które sam powoli zaczyna wątpić.
Trzymał się ich tak kurczowo, bo nie wiedział, co ze sobą zrobi, jeśli nie będzie
mógł zostać chirurgiem.
Czyja to wina? Nie musiał pchać się do Afryki. Mógł posłuchać głosu
rozsądku i wybrać bezpieczniejsze miejsce.
Sam wytarła nos. Zawsze to robiła, by nie płakać.
- Nie, to nie tak. To jest twój interes, bo jesteś moją żoną i... - Jak trudno to
powiedzieć. - Miałaś rację. Muszę pogodzić się z faktem, że nie jestem doskonały.
Ani jako lekarz, ani jako ojciec... ani jako mąż. Zostawiłem cię, a powinienem był
przewidzieć, co oni ci zrobią.
- Nie ma o czym mówić. - Bawiła się łyżeczką.
- Właśnie że jest. Nie mieli prawa cię ranić, a ja wyjeżdżać, zakładając, że
wszytko jest w idealnym porządku, że należy mi się twoje wsparcie, podczas gdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \