[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ciemnowłosa, trochę przypominająca bizantyjskie madonny, Joan była w pracy osobą zasadniczą i
oschłą. Jej piwne oczy rozjaśniały się dopiero, gdy analizowała pozytywne wyniki, gdy wbiegała do
pokoju Victora ze świe\ym wydrukiem komputera. Morley równie\ nie od razu dostrzegł w niej
kobietę. Pracował dwadzieścia godzin na dobę, a 'miesiące drak
poprzedzające rozwód z \oną napełniły go taką niechęcią do płci przeciwnej, \e wydawało mu się
niewiarygodne zaanga\owanie w stosunku do kogokolwiek. Więcej, we wzajemnych kontaktach z
panną Andrews pojawił się pierwiastek pewnej niechęci, ba, rywalizacja-on lubił pouczać, ona
chwalić się przerabianym materiałem. A potem przyszedł ten dzień. Właściwie noc, kiedy zdobyli
pewność, \e proces starzenia się trzydziestoletniego szympansa został zahamowany. Szampan.
Dwa szampany. Potem upadek ze schodów. Skaleczył rękę. Joan odwiozła go do domu, opatrzyła.
Przegadali prawie całą noc o \yciu, ani słowa o szympansie! Nad ranem zasnęła na kozetce w
odległości wyciągniętej dłoni. Ale bał się wyciągnąć tę dłoń. A potem, w południe, kiedy wzięła kąpiel
i wyszła z łazienki w jego starym szlafroku i zapytała:
- Podobam ci się, Vick?
Zapomniał o wszystkich urazach, kompleksach
i postanowieniach. Zapragnął jej natychmiast.
- Daj słowo, \e się nie zakochasz, to zostanę z tobą. Odmówił. Mimo to została.
Karaiby przyniosły pogłębienie ich związku. Stanowiły krótki moment autentycznego szczęścia, jakie
stwarza miłość ludzi dojrzałych, świadomych kunsztu i sensu wzajemnego uczucia. Był to równie\
okres najwspanialszych marzeń. Wierzyli, \e ju\ za rok ludzkość skorzysta z wynalazku, \e
rozpocznie się niepowstrzymany pochód \ycia, raz na zawsze znoszący zmorę przemijania. Geny
śmierci po poddaniu ich działaniu odczynnika ypsilon nie regenerowały. Jaka\ wspaniała
perspektywa otwierała się przed ludzkością uwolnioną od miecza Damoklesa, od kary śmierci dotąd
warunkowo tylko odroczonej w momencie przyjścia na świat.
Adwokat przypomina Humpty Dumpty z baśni Lewisa Carrola. Głos ma piskliwy adekwatnie do
figury, a okulary gruboszkliste w złotej oprawie. Jest obrońcą z urzędu, jednak\e cechuje go
powa\ny stosunek do swego zadania. W jego notesiku piętrzy się siedem pytań, które zamierza
zadać profesorowi Andrewsowi. Nieszczęśliwemu, łatwowiernemu naukowcowi, który stał się ofiarą
szarlatana, który hodował na swym łonie wę\a Eskulapa, będącego zakamuflowanym
grzechotnikiem. - Pytania, które pragnę zadać, wypowiadam z przeświadczeniem, \e prowadzą one
wyłącznie do
poznania prawdy, która jest wśród dóbr publicznych
wartością najwy\szą. Wśród zeznań profesora Andrewsa
znalazłem parę drobnych nieścisłości. Zwiadek zeznał, \e
jego córka nie utrzymywała intymnych kontaktów
z oskar\onym. Nie zaprzeczy pan, \e w okresie, kiedy była
pracownicą instytutu...
Podrywa się oskar\yciel.
- Wysoki sądzie, pytania mego kolegi nie dotyczą tematu. Wnoszę o ich uchylenie.
- Wysoki Sądzie, obrona ma chyba prawo...-słowa adwokata cichną ucięte szeptem Morleya:
- Proszę nie zadawać takich pytań!
Humpty Dumpty wzrusza ramionami, sędzia uchyla
pytanie.
Zdenerwowanie doktora zaskoczyło profesora Andrewsa. Pora na wizytę tez była
nienajodpowiedniejsza. Zrodek nocy.
- Czy coś się stało, Yictorze?
- Jestem przera\ony!
W głosie wynalazcy słychać rzeczywistą obawę.
- Mów, mój drogi, i
- Dotychczas nie zajmowaliśmy się kosztorysem. Teraz jednak, kiedy wkraczamy w decydującą
fazę, nie sposób chować głowy w piasek. Mam wyliczenia.
- Ile?
Przez moment Morley bał się odpowiedzieć. Wreszcie
wykrztusza. Pięć milionów na jednego pacjenta, nie licząc
-standardowych kosztów szpitalnych. Andrews nie wierzy.
- Kiedy rozkręcimy lecznictwo, cena się obni\y.
- O 20%. Nie wyobra\am sobie tańszej produkcji
odczynnika ypsilon. I to w ciągu najbli\szych kilkunastu
lat. Nie będziemy mogli zapewnić nieśmiertelności
wszystkim.
Profesor nie wydawał się zaskoczony.
- Kto mówi o wszystkich? Chocia\by z przyczyn demograficznych byłoby to ze wszech miar nie
wskazane. Nasz świat cierpi na przeludnienie. Zresztą ilu\ naprawdę zasługuje na nieśmiertelność!
Gawędziłem na ten temat z moim przyjacielem Ministrem. Jest przygotowany na to, \e zabieg
pozostanie elitarny. W pierwszej' kolejności poddamy kuracji tych, którzy najbardziej potrzebują...
- Przy najbardziej optymistycznych danych mo\emy marzyć o dziesięciu pacjentach rocznie.
- To ju\ jest coś. Minister zaproponował następujące rozwiązanie-połowę miejsc przeznaczy się dla
tych, którzy zapłacą za zabieg podwójną cenę, drugą połowę przeznaczymy dla pacjentów z puli
centralnej. Mamy ju\ wstępną listę na najbli\sze lata. Yictor pobladł. Oszołomiony zadawał sobie
pytanie, jak było mo\liwe, \e nie brał pod uwagę takiego obrotu spraw wcześniej. Marzył o szczęściu
dla wszystkich, mo\e na razie, w okresie rozruchu, dla najwybitniejszych artystów i naukowców,
tymczasem miał unieśmiertelnić multimilionerów i polityków.
- Ale\, profesorze, my nie mo\emy tak postąpić! -wykrzyknął.-Nie mo\na nieśmiertelności
sprzedawać za pieniądze czy rozdzielać jak stanowiska.
- Uwa\asz się, mój zloty, za nowego Prometeusza? Serdecznie gratuluję samopoczucia, ale proszę
nie zapominać, \e jesteśmy pracownikami agencji rządowej. Nie mo\emy bawić się na własną rękę
w świętych Mikołai. Wydane zostały ogromne pieniądze. Prasa zaczyna interesować się naszym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]