[ Pobierz całość w formacie PDF ]

brzegu, nad znakiem wysokiego poziomu wody, rumowisko wskazywało miejsce, w którym
przez wieki lądowały spadające kamienie. W oddali mieniła się rzeka przedzierająca się ku
morzu i wylewająca się przez szparę w skałach. Dalej nie było nic prócz czarnozielonej
dżungli ciągnącej się po szare, schowane w chmurach wierzchołki gór.
- Ciężko będzie się tam dostać - powiedział Sam, patrząc na zanurzone w wodzie skały.
- Dlatego przejdziesz na dziób, Sam - odparł Iniki. - Będziesz wypatrywał głazów i odpychał
nas od nich.
- Co?!
Odpowiedział mu chichot towarzyszy. Sam odwrócił się i spróbował przybrać na twarz
grozną minę, ale po chwili nie wytrzymał i się uśmiechnął. Zdawał sobie sprawę, kto w tej
grupie ma mięśnie pozwalające sterować łodzią między przeszkodami - na pewno nie on.
- No co, skąd miałem wiedzieć? - spytał. - Kto słyszał o zabawach tych szurniętych
Hawajczyków? Pływanie po kataraktach w świetle księżyca! Trzeba mieć naprawdę nierówno
pod sufitem.
- Tak czy inaczej - powiedział Iniki - przebijemy się przez te głazy, polegając na moich
wysokich umiejętnościach i mięśniach waszych prawych rąk. Gotowi?
- Nie - odparł Sam.
- To dobrze. Będziecie wiosłować zgodnie z wyznaczanym przeze mnie rytmem. Kiedy
powiem stop, przestaniecie. Kiedy powiem jazda, zaczniecie wiosłować. Uda się nam, jeśli
zachowamy zimną krew.
- Jak wylądujemy na tych skałach, to nie tylko moja krew, ale i ja...
- Raz-dwa. Raz-dwa. Raz-dwa - przerwał mu Iniki. Sam uzbroił się w odwagę, gotowy do
wykonania swojego zadania. Braki w muskulaturze nadrabiał determinacją.
Na komendę Inikiego kanoe zwróciło się w stronę plaży i, popychane przez fale, nabrało
prędkości. Wioślarze coraz bardziej zbliżali się do głazów, wciąż niepewni, jak się przez nie
przebić. Mimo to dyrygujący nimi Hawaj-czyk nie tracił ducha. Nagle łódz poderwała się do
góry i wylądowała na grzbiecie spienionej fali.
- Szybciej! - krzyknął Iniki. - Raz-dwa-raz-dwa-raz-dwa-raz-dwa... Kanoe mknęło naprzód
niczym rakieta. Fala rozbiła się o pierwsze głazy.
- W lewo! W lewo, do cholery! - krzyknął Sam.
99
Podwoili wysiłki i kanoe zareagowało, wyskakując do przodu jak wieprz w porze karmienia.
Za wzniesieniem, gigantyczną fałdą w ziemi, w głąb lądu wrzynała się dolina - na pierwszy
rzut oka nie różniąca się niczym od trzech poprzednich.
Była tu wąska plaża, strzeżona przez na wpół zanurzone głazy, o które rozbijały się fale. Na
brzegu, nad znakiem wysokiego poziomu wody, rumowisko wskazywało miejsce, w którym
przez wieki lądowały spadające kamienie. W oddali mieniła się rzeka przedzierająca się ku
morzu i wylewająca się przez szparę w skałach. Dalej nie było nic prócz czarnozielonej
dżungli ciągnącej się po szare, schowane w chmurach wierzchołki gór.
- Ciężko będzie się tam dostać - powiedział Sam, patrząc na zanurzone w wodzie skały.
- Dlatego przejdziesz na dziób, Sam - odparł Iniki. - Będziesz wypatrywał głazów i odpychał
nas od nich.
- Co?!
Odpowiedział mu chichot towarzyszy. Sam odwrócił się i spróbował przybrać na twarz
grozną minę, ale po chwili nie wytrzymał i się uśmiechnął. Zdawał sobie sprawę, kto w tej
grupie ma mięśnie pozwalające sterować łodzią między przeszkodami - na pewno nie on.
- No co, skąd miałem wiedzieć? - spytał. - Kto słyszał o zabawach tych szurniętych
Hawajczyków? Pływanie po kataraktach w świetle księżyca! Trzeba mieć naprawdę nierówno
pod sufitem.
- Tak czy inaczej - powiedział Iniki - przebijemy się przez te głazy, polegając na moich
wysokich umiejętnościach i mięśniach waszych prawych rąk. Gotowi?
- Nie - odparł Sam.
- To dobrze. Będziecie wiosłować zgodnie z wyznaczanym przeze mnie rytmem. Kiedy
powiem stop, przestaniecie. Kiedy powiem jazda, zaczniecie wiosłować. Uda się nam, jeśli
zachowamy zimną krew.
- Jak wylądujemy na tych skałach, to nie tylko moja krew, ale i ja...
- Raz-dwa. Raz-dwa. Raz-dwa - przerwał mu Iniki. Sam uzbroił się w odwagę, gotowy do
wykonania swojego zadania. Braki w muskulaturze nadrabiał determinacją.
Na komendę Inikiego kanoe zwróciło się w stronę plaży i, popychane przez fale, nabrało
prędkości. Wioślarze coraz bardziej zbliżali się do głazów, wciąż niepewni, jak się przez nie
przebić. Mimo to dyrygujący nimi Hawaj-czyk nie tracił ducha. Nagle łódz poderwała się do
góry i wylądowała na grzbiecie spienionej fali.
- Szybciej! - krzyknął Iniki. - Raz-dwa-raz-dwa-raz-dwa-raz-dwa... Kanoe mknęło naprzód
niczym rakieta. Fala rozbiła się o pierwsze głazy.
- W lewo! W lewo, do cholery! - krzyknął Sam.
99
Kanoe było bardzo zwrotne, ale mimo to wydawało się, że nie starczy czasu, by uniknąć
zderzenia z głazami. Jednak skończyło się tylko na otarciu prawej burty. Z lewej strony
nadciągnęła fala, która na chwilę oślepiła wioślarzy.
- Szybciej!-ryknąłIniki.
Z dołu dobiegło szuranie. Iniki próbował przenieść łódz nad głazem na grzbiecie fali. Spóznili
się o ułamek sekundy - woda uciekła spod kanoe, które stanęło na pokrytym skorupiakami
kamieniu, by po chwili zsunąć się przodem do wody. Z tyłu nadeszła kolejna fala, która
cisnęła łódz bokiem w stronę następnego głazu.
- Stop!
Przestali wiosłować. Fala poniosła ich naprzód i w miarę, jak wyczerpywał się jej impet,
zdążyli zwrócić łódz w stronę wąskiego prześwitu. Pomknęli w jego kierunku.
- W prawo! - nakazał Sam.
Skierowali się w stronę szczeliny między poszarpanymi głazami. Woda wdzierająca się do
prześwitu wyrzuciła kanoe z drugiej strony. Odsadnia otarła się o kamień, co spowodowało
przechył łodzi. Mimo to członkowie TALON Force ciągle płynęli naprzód.
- Jazda! - krzyknął Iniki, kiedy kanoe wróciło do pozycji horyzontalnej. Najgorsze mieli już
za sobą. Głazy były coraz mniejsze, ale wciąż grozne.
Niektóre znajdowały się pod wodą, niemal niewidoczne w szarym świetle księżyca. Gdyby
nie Iniki, członkowie TALON Force nie zdołaliby przedrzeć się przez ten tor przeszkód i z
pewnością rozbiliby kanoe. A tak, przy jego pomocy, ominęli pozostałe kamienie i łódz
spoczęła na srebrzystym piasku. Potężny mężczyzna wyskoczył na brzeg i złapał dziób łodzi,
po czym zaczął wyciągać ją z wody, krzycząc coś po hawajsku z szerokim uśmiechem na
twarzy. Jego towarzyszom nie trzeba było przypominać, że w czasie tej akcji też
sąHawajczykami. Jak jeden mąż opuścili kanoe i pomogli Inikiemu zaciągnąć je w
bezpieczne miejsce.
Paplając wesoło, potężny Hawajczyk zaprowadził ich piaszczystym zboczem do naruszonej
zębem czasu, ale dobrze utrzymanej chaty. Przed budynkiem walały się ofiary złożone
licznym bogom wyspy - kwiaty, butelki alkoholu, plastikowe figurki Maryi, banany.
Członkowie TALON Force weszli do środka. Schowani przed oczami potencjalnych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \