[ Pobierz całość w formacie PDF ]

McMurdo nie bez dumy w głosie.
 Tego właśnie masz dowieść, że jesteś bratem  odparł McGinty.  A niech cię Bóg
strzeże, jeżeli nie zdołasz. Gdzie otrzymałeś wtajemniczenie?
 W loży 29, w Chicago.
 Kiedy.
 14 czerwca 1872 roku.
 Kto jest tam mistrzem?
 James H. Scott.
 Kto rządzi okręgiem?
 Bartłomiej Wilson.
 Hm, odpowiadasz pewnie. A co tu robisz?
 Pracuję, tak samo jak pan, tylko w gorszym fachu.
 Widzę, że na wszystko masz gotową odpowiedz.
 Tak, zawsze byłem obrotny w języku.
 A w pracy?
 Ci, co mnie znają, nigdy o tym nie wątpili.
 Cóż, sprawdzimy, coś powiedział, szybciej, niż się spodziewasz. Czy ci już tu mówiono o
loży?
 Mówiono, że trzeba być nie lada zuchem, by zostać bratem.
 Słusznie, panie McMurdo. Czemu żeś się wyniósł z Chicago?
 Akurat panu powiem!
McGinty szeroko otworzył oczy. Nie był przyzwyczajony do takich odpowiedzi i to go
rozbawiło.
 Czemuż nie chcesz mi powiedzieć?
 Bo żaden brat nie powinien kłamać drugiemu.
 A zatem prawda jest aż tak zła?
 Może pan sobie myśleć, co pan chce.
 Więc jakże, łaskawco? Uważasz, że ja, mistrz, wprowadzę do loży człowieka o nie znanej
mi przeszłości?
McMurdo wydawał się zaskoczony, ale po chwili wyciągnął z wewnętrznej kieszeni zniszczony
wycinek z gazety.
 A nie wsypie mnie pan?  zapytał.
 Jeżeli jeszcze raz powiesz coś takiego, zdzielę cię w pysk  wybuchnął
McGinty.
 Przepraszam, panie radco  ulegle tłumaczył się McMurdo.  Ma pan rację. Palnąłem bez
namysłu. Wiem, że mogę panu zaufać. Niech pan przeczyta.
McGinty rzucił okiem na relację z zabójstwa Jonasa Pinto, którego zastrzelono w pierwszym
tygodniu stycznia 1874 roku w  Lake Saloon przy Market Street w Chicago.
 Twoja sprawka?  zapytał, zwracając wycinek.
McMurdo skinął głową.
 Czemuś go zastrzelił?
 Pomagałem Wujkowi Samowi wyrabiać dolary. Może moje nie były z tak fajnego złota jak
jego, ale nie ustępowały im wyglądem i kosztowały znacznie taniej. Ten Pinto je spławiał&
 Co robił?
 No, puszczał w obieg. A potem oznajmił, że mnie wyda. Może zresztą i wydał. Nie czekałem
na dowody. Zastrzeliłem go i zwiałem do tego górniczego okręgu.
 Dlaczego do górniczego?
 Bo czytałem, że tu ludzie nie są tacy drażliwi w tego rodzaju sprawach.
McGinty roześmiał się.
 Najprzód byłeś fałszerzem, potem mordercą, a teraz przyjechałeś chłopcze tutaj, myśląc, że
cię powitamy z otwartymi rękami, co?
 Mniej więcej  odparł McMurdo.
 Widzi mi się, że daleko zajdziesz. Powiedzże, człowieku, czy potrafisz robić jeszcze swoje
dolary?
McMurdo wyciągnął kilka monet z kieszeni.
 Te nigdy nie widziały mennicy w Waszyngtonie  rzekł.
 Nie opowiadaj!  McGinty oglądał monety przy świetle, trzymając je w olbrzymiej,
owłosionej jak u goryla ręce.  Nie widzę żadnej różnicy!
No, no, bardzo się tu nam przydasz w naszej loży. Potrzeba nam takich ludzi z kreskami na
sumieniu, aby jakoś lądować. Prędko by nas zniszczono, gdybyśmy nie potrafili kropić tych, co
nas chcą kropić.
 Myślę, że potrafię kropić nie gorzej od innych braci.
 Zdaje się, że nerwy masz mocne. Nawet nie drgnąłeś, kiedy zmierzyłem do ciebie.
 Bo mnie nic nie groziło.
 A komu?
 Panu, panie radco  McMurdo wyciągnął z kieszeni rewolwer z odwiedzionym kurkiem. 
Przez cały czas mierzyłem w pana. Z pewnością wypaliłbym o ułamek sekundy wcześniej.
McGinty poczerwieniał z gniewu, ale po chwili wybuchnął głośnym śmiechem.
 Słowo daję!  rzekł.  Takiego zucha tośmy tu od lat nie widzieli.
Sądzę, że loża będzie kiedyś dumna z ciebie, bracie. Czego tu znów chcesz, u licha? 
krzyknął do barmana, który uchylił drzwi.  Czy nie mogę z nikim spokojnie pomówić przez
parę minut, żeby mi nie przeszkadzano?
 Przepraszam, panie radco  rzekł speszony barman.  Ale pan Ted Baldwin mówi, że musi
się zaraz z panem zobaczyć.
Niepotrzebnie zresztą się tłumaczył, bo sponad jego ramienia wyjrzała okrutna, zastygła w
gniewie twarz Baldwina, który nagle odepchnął go, wszedł do pokoiku i zamknął drzwi.
 A więc  rzekł z wściekłością, spoglądając na McMurdo 
przybiegłeś tu pierwszy? Panie radco, chcę panu szepnąć słówko o tym człowieku.
 Mów zaraz, tu, przy mnie!  wykrzyknął McMurdo.
 Powiem, kiedy będę chciał i jak będę chciał.
 Spokojnie, spokojnie!  rozkazał McGinty, wstając z beczki.  Nie tym tonem. To nasz
nowy brat i nie możesz go witać w ten sposób  mówił
do Baldwina.  Trzymaj ręce przy sobie i pogódz się z nim.
 Nigdy w życiu!  wrzasnął rozjuszony Baldwin.
 Zaproponowałem, żebyśmy się bili, jeżeli czuje się pokrzywdzony 
wyjaśnił McMurdo.  Gotów jestem walczyć na pięści, a jeżeli mu tego mało, niech sam powie,
jak chce się bić. A teraz proszę nas rozsądzić, panie radco. Jako mistrz loży.
 O cóż więc poszło?
 O dziewczynę. Wolno jej wybierać, kogo chce.
 Wolno?  krzyknął Baldwin.
 Wolno między dwoma braćmi loży  zawyrokował McGinty.
 Taka jest pańska decyzja?  zapytał Ted Baldwin.
 Tak, taka jest moja decyzja  z gniewnym spojrzeniem odparł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \