[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dr�e� i j�cze� bez miary. Zakazywa� p�aka�, gdy zbyt d�ugo p�aka�a. Ociera� �zy i zmusza� do
uSmiechu. Gdy zaS nie mog�a wydoby� ze siebie ani cienia uSmiechu, wycisn�� s�owa ulgi
nakazywa� w imieniu Rudolfa. Nachylali si� wraz obydwoje i na zimnym kamieniu sk�adali
poca�unek d�ugi niesko�czenie, jakoby na czole marmurowym bohatera. Po czym mog�a spo-
kojniej podnosi� na niego oczy i patrze� w xrenice surowe, bersekierskie , a� do cichego i �a-
skawego na ustach uSmiechu. Przytacza� jej wtedy o Rudolfie zabawne historyjki z dzieci�-
stwa, z m�odoSci, ze szko�y wojskowej, opowiada� szczegó�y z �ycia m�okosowskiego w sto-
licy, gdy jej obadwaj wcale jeszcze nie znali. Podnieca� w niej mi�oS� do Rudolfa, do nie-
szcz�Sliwego, rannego, konaj�cego, który Spi teraz w ziemi zimnej, w grudzie nieub�aganej,
poSród g�azów i korzeni drzew - sam jeden w nocy ciemnej. Sam wówczas gorzko p�aka�.
A podnieca� mi�oS� Teresy do Rudolfa, z cicha cedz�c przez z�by s�owa tego� Novalisa:
131
So in Lieb und hoher Wollust
Sind wir immerdar versunken...
Zdarzy�o si� na pi�ty dzie� pobytu m�odego marynarza w domu rodzinnym, �e jak zwykle
wyszed� nad wieczorem z Teres� do Rudolfa . By� ostry ch�ód, Snieg w postaci gruboziarni-
stych krup zjadliwie z boku zacina�. Nied�ugo te� mogli by� na grobie. Wyszli z parku przez
boczn� furtk� i udali si� w las otaczaj�cy. Lasy tamtejsze okr��a�y pa�ac woko�o, milami sz�y
w g��b kraju wieszaj�c si� po okr�g�ych wzgórzach i sp�ywaj�c w zaciszne doliny. Otto i Te-
resa szli szybko pierwsz� napotkan� drog�. Droga by�a równa jak po stole, Swietnie wyszu-
trowana, zbocza wzgórz opasywa�a niepostrze�enie sw� pó�kolist� pochylni�, tote� obydwo-
je daleko zabrn�li. Trafili na istne ost�py jednakich g�stych sosen, które zwartym stoj�c bo-
rem tworzy�y ciemnic� groxn� i milcz�c�. Suche mchy szare wisia�y na tych jednakich, z�o-
wrogich drzewach i zesch�e ig�y z�ó�k�ym pok�adem zaSciela�y ziemi�, mimo i� Snieg by�
w powietrzu i na gruncie od rana. Odpychaj�ca groza wia�a z tej g��bi czarnej, g�uchej, pe�-
nej tajemnicy. Teresa odst�pi�a w ty�, nie mog�c oderwa� oczu od tej po�aci boru schodz�ce-
go dok�dS w dó� jakby w przepaS� daleko g��bsz�, ni� by�a w istocie. Otto poda� rami� brato-
wej i prosi�, �eby si� cieplej p�aszczem okry�a. Wrócili.
Powrotna droga wyda�a im si� krótsz� i jeszcze bardziej �agodn�, ni� j� poznali id�c w tamt�
stron�. Pomykali szybko, bo ju� mrok schodzi�. Ale w po�owie drogi do pa�acu Snieg pocz��
ci�� coraz gwa�towniej i przelatuj�ca burza Sniegowa zmusi�a ich do zatrzymania si� na czas
pewien. Obok drogi by�y w zboczu góry dawne kamienio�omy, zaniechane ju�, wida�, gdy�
z�ó�k�a trawa zarasta�a dno areny wyszarpanej w wapiennym zboczu pagórka. W g��bi tego
boiska sta�y jeszcze pieczary po wy �upane j calixnie, a nad nimi zwisa� ko�uch ziemny, na
którym ros�y dzikie tarniny, g�ogi i krzewy. Otto sprowadzi� Teres� w to miejsce, a�eby burz�
przeczeka� w ukryciu. Usiedli na z�omie wapniaka, pod pokryw� zwisaj�cej gleby, w g��bi
p�ytkiej framugi. Szelest ostro sypi�cego Sniegu zawiera� w swych wzniesieniach i kadencjach
jakby jak�S przyg�uszon� melodi�, której s�uchem najbardziej wyt�onym nie podobna by�o
pochwyci�. By�o to echo czegoS znanego, wiadomego, swego...
Nic nie mówi�c do siebie, s�uchali tego g�osu. Nie mogli poruszy� r�k� ani nog�, odwróci�
na bok g�owy. Bali si� podnieS� oczu, przemówi� s�owa. Obj�o ich niewypowiedziane prze-
ra�enie. Wion�o na nich zimno Smiertelne, od którego krew stan�a w �y�ach. Nie wiedzieli,
co to jest, jak to odepchn�� od siebie - jak to nazwa�, gdyby o tym mówi� wypad�o. W skost-
nieniu obopólnym milczeli. Rnieg szybko ubieli� ziemi�, zasypa� drzewa w górze i pryska�
w twarze szorstkimi kryszta�ami. Knieja zbiegaj�ca ku do�owi westchn�a wszystkimi wraz
drzewami, Otto poczu�, �e krew zalewa mu szyj�, twarz, czo�o. Zdawa�o mu si�, �e za chwil�
zemdleje z rozkoszy i ze wstydu. Wola�by by�, �eby ów ktoS, co w jego chy�e czucia i sp�o-
szone mySli patrza� z szyderstwem, �eby ów nie-zwalczony instygator rzuci� mi�dzy oczy r�-
kawic� zniewagi. Wola�by by�, �eby go chlasn�� publicznie w twarz, �eby go zniewa�y� wSród
ludzi, ni� to dusz�ce, nieme sam-na-sam z bratem umar�ym. Ale pozna�, �e to wszystko i tak
na nic.
Przysz�o mu na mySl - przez chwileczk� - czy te� ona -wie? Nie móg� spojrze�. Nie l To by�o
nad si�y. Tote� nie odwracaj�c g�owy w jej stron� mrukn��:
- Trzeba b�dzie jednak pójS�, gdy� to nie nacichnie tak szybko.
S�ucha�, co odpowie. Stulecia min�y, a ona nie mówi�a ani s�owa. Ani s�owa! Ani s�owa! Ani
s�owa l Wsta�a wreszcie i zawin�a si� w p�aszcz. Nareszcie, ju� by�o po wszystkim. Poszli
132
szybko. Teresa bieg�a. Po ciemku trafi�a do furtki, która za ni� g�oSno w mroku trzasn�a.
Skr�ciwszy w lewo znik�a mi�dzy g�stwin� Swierków prastarych. Id�c jej Sladem, kr�t�
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
