[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się po ga dać&
Przed drzwia mi do po ko ju Ri me ie ra stał rudy Oscar. Na jego wi dok zwol ni łem kro ku. On w za du mie
po pra wił kra wat, od chy lił gło wę i utkwił wzrok w su fi cie. Wy glą dał na za tro ska ne go.
- Cześć - po wie dzia łem. Mu sia łem prze cież od cze goś za cząć.
Oscar po ru szył brwia mi, spoj rzał na mnie i zro zu mia łem, że mnie pa mię ta. Ode zwał się po wo li:
- Dzień do bry, dzień do bry.
- Pan rów nież do Ri me ie ra?
- Ri me ier bar dzo zle się czu je - oznaj mił. Stał tuż pod drzwia mi i naj wy raz niej nie miał za mia ru usu -
nąć się z dro gi.
- Jaka szko da. Co mu do le ga?
- Bar dzo zle się czu je.
- Aja jaj& chciał bym go zo ba czyć&
Pod sze dłem. Oscar nie miał naj mniej sze go za mia ru wpusz czać mnie do po ko ju. Od razu za bo la ło
mnie ra mię.
- Nie są dzę, żeby było to moż li we - po wie dział z go ry czą.
- Co też pan mówi? Na praw dę aż tak z nim zle?
- Tra fił pan w sed no. Bar dzo zle. Le piej, żeby go pan nie nie po ko ił. Ani dzi siaj, ani żad ne go in ne go
dnia.
Chy ba przy sze dłem w samą porę, po my śla łem. Miej my na dzie ję, że nie za póz no.
- Jest pan jego krew nym? - za py ta łem bar dzo ser decz nie.
Wy szcze rzył się.
- Je stem jego przy ja cie lem. Naj bliż szym przy ja cie lem w tym mie ście. Moż na po wie dzieć, przy ja cie -
lem z cza sów dzie ciń stwa.
- Bar dzo wzru sza ją ce. A ja je stem jego krew nym. Moż na na wet po wie dzieć, bra tem. Więc te raz ra zem
wej dzie my i ra zem zo ba czy my, co dla bied ne go Ri me ie ra mogą zro bić jego przy ja ciel i brat.
- Może brat zro bił już dla Ri me ie ra wy star cza ją co dużo?
- Co też pan mówi! Przy je cha łem do pie ro wczo raj.
- A nie ma pan tu przy pad kiem in nych bra ci?
- Jak mnie mam, nie wśród pań skich przy ja ciół - od par łem. - Ri me ier to wy ją tek&
Ple tli śmy te bred nie, a ja ob ser wo wa łem go uważ nie. Nie wy glą dał na zbyt zwin ne go, na wet bio rąc
pod uwa gę moje cho re ra mię. Ale przez cały czas trzy mał ręce w kie sze niach i cho ciaż pra wie mia łem
pew ność, że nie bę dzie strze lał w ho te lu, wo la łem nie ry zy ko wać. Tym bar dziej że sły sza łem o kwan to -
wych pi sto le tach ogra ni czo ne go za się gu.
Wie le razy za rzu ca no mi, że z mo jej twa rzy moż na do sko na le wy czy tać za mia ry. A Oscar był, zda je
się, wy star cza ją co prze ni kli wy. Tyle że w kie sze niach nie miał nic od po wied nie go i nie po trzeb nie trzy mał
w nich ręce. Od su nął się od drzwi i po wie dział:
- Wejdz my.
Z Ri me ie rem rze czy wi ście było nie do brze. Le żał na ko zet ce, przy kry ty ze rwa ną z okna za sło ną, i nie -
zro zu mia le bre dził. Stół był prze wró co ny, zo ba czy łem roz bi tą bu tel kę w ka łu ży al ko ho lu i po roz rzu ca ne
wszę dzie zwi nię te w kłę bek czę ści gar de ro by. Pod sze dłem do Ri me ie ra i usia dłem tak, żeby nie spusz -
czać wzro ku z Osca ra, któ ry sta nął przy oknie i oparł się o pa ra pet. Ri me ier miał otwar te oczy. Po chy li -
łem się nad nim.
- Ri me ier - po wie dzia łem. - To ja, Iwan. Po zna jesz mnie?
Pa trzył mi tępo w twarz. Na jego pod bród ku pod szcze ci ną wid niał świe ży si niak.
- Ty już tam& - mam ro tał. - Ry ba ków& żeby dłu go& nie bywa& nie gnie waj się& bar dzo prze -
szka dzał& nie zno szę&
Bre dził. Spoj rza łem na Osca ra. Słu chał chci wie, wy cią ga jąc szy ję.
- Nie do brze jest, jak się bu dzisz& - mam ro tał Ri me ier. - Ni ko mu& bu dzić się. Za czy na ją& wte dy
się nie bu dzić&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]