[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Longobardów. Tymczasem Padway gęsto obsadził przeszkodę pieszymi lansjerami, a łuczników
rozstawił wyżej, na zboczach. by mogli strzelać ponad głowami rycerzy.
Longobardzi i Gepidowie nadbiegli powolnym truchtem. Nosili standardowe żołnierskie
kolczugi, ale mimo to wyglądali dziwacznie z podgolonymi od tyłu głowami i zwisającymi z
przodu włosami, zaplecionymi w dwa natłuszczone warkocze dyndające po obu stronach twarzy.
Llzbrppeni byli w miecze; niektórzy dzierżyli ogromne, dwuręczne topory bojowe. Gdy się
zbliżyli, zaczęli obrzucać Gotów obelgami. Ci, rozumiejąc dialekt wschodniogermański, odpłacili
im pięknym za nadobne.
Napastnicy z wyciem przelezli przez zaporę i zaczęli rąbać włócznie, zanadto stłoczone, by
można się było między nimi prześlizgnąć. Następne fale atakujących pchały tych z przodu na
ostrza. Niektórzy padli przebici, inni wepchnęli się między drzewce i dopadli włóczników.
Wkrótce pierwsze szeregi przeobraziły się w plątaninę kwiczących i warczących mężczyzn,
stłoczonych zbyt ciasno, by mogli użyć broni. Stojący z tyłu starali się sięgnąć ponad ich głowami.
Aucznicy strzelali bez ustanku. Strzały uderzały z dzwiękiem o hełmy i więzły z drganiem w
wielkich drewnianych tarczach. Przebici nie mogli upaść ani się wycofać.
Jakiś łucznik odskoczył między skały po nowy zapas strzał. Goci popatrzyli w jego stronę.
Jeszcze paru łuczników wycofało się, choć nie mieli pustych kołczanów. Niektórzy, stojący z tyłu
włócznicy, poszli w ich ślady.
Padway poczuł zaczątki paniki. Złapał jakiegoś uciekiniera i zabrał mu miecz. Potem wspiął
się na skałę opuszczoną przez łucznika. Wył coś niejasnego nawet dla siebie. %7łołnierze zwrócili na
niego oczy.
Miecz był ciężki. Padway schwycił go oburącz, dzwignął do góry i spuścił na najbliżej
stojącego nieprzyjaciela, którego głowę miał na poziomie pasa. Miecz zadzwięczał o hełm,
wbijając go żołnierzowi na oczy. Padway uderzał raz za razem. Człowiek zniknął; Martin rąbnął
następnego. Walił w hełmy, tarcze, gołe głowy, barki i ramiona. Nie wiedział, z jakim skutkiem, bo
za każdym razem, gdy wracał do siebie po wstrząsie, obraz się zmieniał.
Potem w zasięgu ręki były już tylko głowy Gotów. Cesarscy pełzali w tył przez barykadę,
wlokąc ze sobą rannych w przesiąkniętej krwią odzieży i ze strzałami sterczącymi z ciał.
Na pierwszy rzut oka padło około tuzina Gotów. Padway przez moment zastanawiał się
gniewnie, dlaczego nieprzyjaciel zostawił mniej trupów. Okazało się, że kilku z tych dwunastu było
tylko lekko rannych, a nieprzyjaciel zabrał większość swoich zabitych.
Wokół Padwaya zgromadził się tłumek. Fritharik i ordynans Tirdat mówili mu, jaki to z
niego piekielnie sprawny rębacz.
Jakoś tego nie zauważył. Jedyne, co zrobił, to wspiął się na skałę i parę razy grzmotnął
wroga, który miał własne kłopoty i nawet nie mógł oddać. Tyle do tego potrzebował sprawności, co
do machania motyką.
Słońce zaszło. Armia Krwawego Jana wycofała się w głąb doliny, by rozbić namioty i
przyrządzić kolację. Goci postąpili podobnie. Zapach przygotowywanych posiłków rozchodził się
po dolinie. Gdyby nie stos ludzkich i końskich trupów na barykadzie, można by pomyśleć, że to
dwie grupy biwakujących turystów.
Padway nie miał czasu na rozmyślania. Było trochę rannych. Nie sądził, żeby umieli udzielić
sobie pierwszej pomocy. Nie miał nic przeciwko modłom, zaklęciom i wodzie zmieszanej z
kurzem z grobowców świętych, ale dopilnował, żeby wygotowano bandaże i założono je
odpowiednio. Oczywiście była to magiczna sztuczka Tajemniczego Martinusa.
Jeden stracił oko, ale był nadal pełen wojowniczego zapału, drugi szlochał z powodu utraty
trzech palców, trzeci z raną w brzuchu zachowywał się wesoło, nie wiedząc, że wkrótce umrze na
zapalenie otrzewnej. Nic na to nie można było poradzić.
Padway doceniał swego przeciwnika. Rozstawił gęstą i szeroko rozciągniętą sieć
posterunków. Miał słuszność. Godzinę procd świtem wartownicy przynieśli wiadomości, z których
wynikało, że Krwawy Jan ustawił dwa duże oddziały anatolijskich łuczników za wzgórzami po obu
stronach sił gockich. Pozycja byłaby wkrótce nie do utrzymania. %7łołnierze, ziewając i utyskując,
wywlekli się z koców i ruszyli do Benevento.
Gdy słońce wzeszło, Padway przyjrzał się swoim ludziom. Poważnie niepokoiło go ich
morale. Wyglądali na zniechęconych i gderali bardziej, niż zwykł to normalnie czynić Fritharik.
Nie wiedzieli, co to odwrót strategiczny. Padway zastanawiał się, ile czasu minie, zanim zaczną się
poważniejsze' dezercje.
Na bystrym strumieniu Sabbato pod Benevento był tylko jeden most. Padway zamyślał
utrzymać go przez jakiś czas. Krwawy Jan będzie zmuszony go zaatakować ze względu na brak
zaopatrzenia i wrogość chłopstwa.
Na równinie, gdzie zlewały się dwie rzeczki, czekała ich przerażająca niespodzianka. Tłumy
wiejskich rekrutów przechodziły mostem w ich kierunku. Kilka tysięcy już przeszło. Powinien jak
najszybciej przedostać się ze swoim wojskiem na drugą stronę. Wiedział, co się stanie, gdy szyjka
butelki zakorkuje się uchodzącymi oddziałami.
Na spotkanie wyjechał Gudareths.
- Wykonywałem twoje rozkazy! Starałem się ich powstrzymać, ale wpadli na pomysł, że
sami pobiją Greków, i ruszyli nie zważając na mnie. Mówiłem ci, że są do niczego!
Padway odwrócił się. Cesarscy byli wyraznie widoczni. Zaczynali rozwijać szyki. Wyglądało
na to, że przygoda się kończy. Słyszał, jak Fritharik robi uwagi o grobach, a Tirdat pyta, czy nie ma
jakiegoś zlecenia do przekazania - najlepiej gdzieś w odległe miejsce.
Tymczasem chłopi spostrzegli nadciągającą gocką kawalerię, ściganą przez wroga.
Wyobrazili sobie, że bitwa jest już przegrana. Ich bezładne szyki zaczęły się poruszać, tym razem
w przeciwną stronę. Wkrótce droga do miasta zatłoczona była biegnącymi Italczykami. Tych,
którzy przeszli przez most, ścisnęła tłuszcza torująca sobie drogi zębami i pazurami.
Padway krzyknął załamującym się głosem do Gudarethsa:
- Postaraj się jakoś przedostać na drugi brzeg! Wyślij konnych na drogę, żeby powstrzymali
uciekinierów. Niech ci, z tej strony rzeki, zawrócą! Spróbuję zatrzymać tutaj Greków!
Spieszył większą cześć wojska. Ustawił lansjerów na przedmościu, w półkole głębokie na
sześć rzędów. Wzdłuż brzegu, na skrzydłach, stanęły dwa oddziały łuczników. W przerwach
rozmieścił pozostałą konnicę. Jeśli ktokolwiek powstrzyma natarcie, to tylko ci ludzie.
Cesarscy czekali może dziesięć minut. Potem wprost na linię włóczników ruszył duży oddział
Gepidów i Longobardó w. Padwav, stojący za frontem, patrzył na rosnące postacie jezdzców.
Słychać było coraz głośniejsze dudnienie kopyt. Widział, jak wielcy długowłosi barbarzyńcy
wynurzają się z obłoków kurzu, i rozumiał uczucia powodując wiejskimi rekrutami. Gdyby nie
duma i poczucie odpowiedzialności, sam wziąłby nogi za pas.
Zbliżali się cesarscy. Wyglądali tak, jakby mogli przejechać się po brzuchach najlepszego
nawet wojska na świecie. Nagle zabrzęczały cięciwy. Tu i tam konie stawały dęba, jezdzcy padali r
łoskotem kolczug. Szarża straciła impet, ale trwała dalej. Padwayowi wydawali się wysocy na
dwadzieścia stóp. W tym momencie dotarli do linii włóczni. Martin widział zaciśnięte wargi i blade
twarze swoich żołnierzy. Jeśli wytrzymają... Wytrzymali. Konie cesarskich stawały dęba i rżały
kłute przez włóczników. Niektóre zarzucały tak gwałtownie, że jezdzcy wypadali z siodeł. A potem
napierająca masa rozprysnęła się na lewo i prawo, i w tył, w kierunku sił głównych. To nie była
[ Pobierz całość w formacie PDF ]