[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odczytywać jej emocje, analizować działania. Leczenie ran po
ewentualnym rozstaniu byłoby długą i bolesną rekonwalescencją.
Podeszła do ściany i zatrzymała się przed oprawionymi w ramki
fotografiami. Byli na nich Jason, David i Cassie. Jason miał teraz
dwadzieścia trzy lata i był bardzo podobny do ojca. Miał poważny wyraz
twarzy, choć na tym akurat zdjęciu uśmiechał się szelmowsko.
David Lucas również odziedziczył po ojcu wygląd, ale od razu widać
było, że lubi płatać figle, wygłupiać się i psocić. Na pewno były takie dni,
kiedy dawał się rodzinie ostro we znaki.
Za to Cassie była zupełnie inna. Gdyby ktoś obcy spojrzał na tę
trójkę, od razu odgadłby, że Jason i David to bracia, natomiast nie
domyśliłby się chyba, iż Cassie to ich siostra. Charakteryzował ją ten typ
urody, który sprawiał, że przechodzący obok ludzie zatrzymywali się, żeby
choć przez chwilę na nią popatrzeć. Miała delikatną twarz, nieskazitelną
cerę, lśniące oczy... Abby stanęła na palcach, żeby z bliska przyjrzeć się
zdjęciu.
- Fiołkowe - odezwał się stojący tuż za nią Joshua.
- Ależ ona jest piękna.
- Zgadza się - przyznał. - Marla, jej matka, mawiała, że nie może
uwierzyć, iż udało nam się stworzyć takie cudowne dziecko. Oczywiście
każdy rodzic jest przekonany, że jego dzieci są piękne, ale Cassie.... -
Joshua potrząsnął z niedowierzaniem głową, a potem spojrzał na Abby. -
Jesteś dzisiaj niższa.
Abby wysunęła do przodu stopę.
53
R S
- Mam inne buty. - Założyła dziś jedyną parę dżinsów, jaką
przywiozła, a buty na wysokim obcasie zamieniła na tenisówki.
Joshua położył ręce na jej ramionach. Musiała użyć całej siły woli,
żeby pozostać na miejscu i nie uciec w drugi kąt pokoju. Obrócił ją powoli
twarzą do siebie. Jego oczy były tak samo jasne, jak kiedyś, gdy
przemawiał do licznego audytorium, z tą tylko różnicą, że przebijająca z
nich namiętność przeznaczona była dla Abby, a nie dla wykładanego
przedmiotu. %7ładen mężczyzna nie patrzył jeszcze na nią w ten sposób. I
żaden nie działał na nią tak bardzo.
Dlaczego więc bała się wziąć to, co chciał jej ofiarować?
Joshua domyślił się chyba jej obaw, bowiem po chwili zdjął ręce z
jej ramion i powiedział z uśmiechem:
- Kolacja gotowa.
Znów odetchnęła z ulgą i znów poczuła jednocześnie rozczarowanie.
Chciała krzyknąć, żeby nie odchodził, chciała, żeby znowu ją dotknął.
Chciała powiedzieć, że nie jest głodna i że zamiast kolacji wolałaby pójść z
nim do sypialni.
Chciała mu również powiedzieć, że choć bardzo tego pragnie, to nie
może pozwolić sobie na takie ryzyko. Nie może zaufać Joshui, bo nie
może zaufać nawet sobie. Właściwie powinna stąd uciec i jak najszybciej
wrócić do Karoliny, gdzie byłaby - jak zawsze - bezpieczna i smutna.
Nie zrobiła jednak tego. Wyprostowała ramiona, uśmiechnęła się i
spokojnym krokiem podeszła do stołu.
Dochodziła północ, kiedy Joshua odprowadzał Abby do akademika.
%7ładne z nich nie odzywało się, może dlatego że przez ostatnie pięć i pół
54
R S
godziny gadali niemal bez przerwy. A może bali się, że w tak upojną noc
powiedzą coś, czego będą potem żałować.
Joshua pociągnął ją za sobą i stanął pod drzewem, jakieś dwadzieścia
metrów od głównego wejścia. Nisko wiszące gałęzie zasłaniały ich przed
rażącym światłem ulicznej lampy.
- Jutro muszę pojechać do Springfield - powiedział miękko, opierając
się plecami o drzewo. - Wrócę dopiero o piątej. Zjesz ze mną jeszcze raz
kolację?
- Tak.
- Wieczorem w amfiteatrze będzie koncert. Chciałabyś pójść?
- Tak.
W półmroku nie było dobrze widać jego twarzy, ale Abby była
pewna, że się uśmiechnął.
- Tak szybko zgadzasz się na wszystko. - Przyciągnął ją do siebie. -
Szkoda, że nie zapytałem cię o inne rzeczy.
Pochylił się i pocałował ją na dobranoc. Pocałował raz, potem drugi,
wreszcie podniósł głowę. Jednak Abby objęła go rękoma i znów
przybliżyła jego twarz do swojej. A potem pocałowała go z taką
namiętnością, że Joshua nie mógł pozostać bierny.
Oparty o drzewo, objął ją i przytulił do siebie jej drobne ciało, Abby
zaś przestała mieć wątpliwości odnośnie tego, czego oczekują od siebie
nawzajem. Oboje pragnęli bliskości, namiętności, pragnęli siebie. Całe jej
ciało falowało. Nabrzmiałe nagle piersi przyprawiały o ból, a w dole
brzucha rozchodziły się rozkoszne dreszcze. Niczego bardziej nie pożądała
teraz niż Joshuy. Twarda wypukłość, jaką wyczuwała przez jego spodnie,
mówiła jej, że i on jej pożąda. Gdyby pocałował ją w ten sposób tam, u
55
R S
niego w domu, prosiłaby, błagała, żeby się z nią kochał. Zresztą nawet w
tej chwili musiała się pilnować, by go o to nie prosić.
Jakby czytając w jej myślach, przestał ją całować i oderwał nagle
usta od jej ust. Abby zdążyła wziąć głęboki oddech, a on przytulił jej twarz
do siebie i mocno przytrzymał przy piersi, w której głośno waliło
pobudzone namiętnością serce.
- Koncert zaczyna się o ósmej - odezwał się zmienionym głosem. -
Przyjadę dwie godziny wcześniej, dobrze?
Skinęła głową, on dotknął jej włosów, a potem gwałtownie cofnął
rękę.
- Wracaj do siebie.
Abby wyszła z cienia, minęła fontannę i skierowała się do
akademika.
Zatrzymała się jeszcze na chwilę i odwróciła. Nie widziała Joshuy
pod drzewem, ale wiedziała, że wciąż tam jest.
WTOREK
We wtorek po południu wyciągnięta na słońcu Abby obserwowała,
jak Bess i Keeley grają w tenisa. W tak upalny dzień sport ten wydawał jej
się potworną stratą energii, ale obie kobiety najwyrazniej miały jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]