[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Lord Londry wyraźnie tak zarządził, panno Bruns i nie musi
pani łamać sobie tym głowy. Mamy mnóstwo pokoi, które
stoją puste, dlaczego niektóre z nich nie miałyby służyć pani
wygodzie, tym bardziej, że jak pisał lord, będzie potrzebowała
pani co najmniej pół roku, aby wykonać tę pracę. Dla wszy­
stkich będzie to korzystne, że zamieszka z nami młoda osoba,
ponieważ przeważnie jest tutaj bardzo spokojnie. Jeśli nie
mamy gości cisza jest czasami nie do zniesienia, nawet dla
mnie, starej kobiety. Jednak pani znajdzie tu dla siebie towa­
rzystwo, panna Vane przebywa tu bardzo często, czasami
przyjeżdża lady Seattle, która co prawda nie jest łatwa w
obejściu. Trzeba jej dużo wybaczyć z uwagi na wiek, kocha
prawdę bez względu na to czy przy tym rani, czy nie. Nie
mówię pani tego, żeby się na nią skarżyć, chcę tylko panią
przygotować, aby się pani nie przestraszyła.
56
SOBOWTÓR LADY GWENDOLIN
Uwagi lady nie są powodowane złośliwością, umie też być
bardzo miła, gdy kogoś lubi.
-
Dziękuję pani za życzliwość. Jestem tu na zupełnie obcej
ziemi, ni gdy też nie mieszkałam w tak wspaniałym zamku.
- A jednak wygląda pani tak, jakby nigdy nie znała innego
stylu życia. Wisi tutaj w galerii obraz, który prawdopodobnie
będzie pani również kopiować. Można by sądzić, że była pani
modelem do niego. Przedstawia on lady Gwendolin Londry,
która żyła mniej więcej sto lat temu. Jest pani do niej ude­
rzająco podobna.
- Rozbudza pani moją ciekawość mówiąc o tym obrazie, pani
Coper.
- Teraz zostawię panią samą z kuferkiem podręcznym, aby
mogła pani odświeżyć się i przyjść na herbatę.
Tymi słowami ochmistrzyni pożegnała Vivian i zostawiła ją
samą.
Dziewczyna chwilę postała pośrodku swojego przepiękne­
go pokoju ze wspaniałymi meblami i puszystymi dywanami.
Coraz bardziej wydawało się jej, że jest bohaterką niezwykłej
baśni. Oczyściła się z kurzu podróżnego i odświeżyła
garderobę. Przy tej czynności uśmiechnęła się do siebie
samej. Wyobraziła sobie bowiem, jakie miny zrobiliby jej
opiekun i jego obydwie damy, gdyby mogli zajrzeć na chwilę
do komnat, w których mieszkała. Vivian celowo użyła słowa
komnat, ponieważ żadne inne słowo nie określało w sposób
odpowiedni pomieszczeń, które dla niej przeznaczono.
Spieszyła się, jak tylko mogła, gdyż słyszała, że panna Vane
chciała czekać „10 minut" na herbatę.
57
HEDWIG COURTHS-MAHLER
Upłynęło rzeczywiście niespełna 10 minut, gdy wyszła na
długi, szeroki korytarz. Zobaczyła służącego, który skłonił
się przed nią głęboko i pokazał drogę. Była naprawdę
zadowolona, że miała przewodnika. Do dużego hallu być
może trafiłaby sama, ponieważ posiadała zmysł orientacji, nie
wiedziała jednak, w którym z tych wielu pomieszczeń jest
podawana herbata. Przeszli przez hall i skręcili w boczny
korytarz. Służący otworzył wysokie drzwi i wskazał jej
wejście.
Przy oknie w przestronnym pomieszczeniu stał duży okrągły
stół nakryty drogocennym koronkowym obrusem.
W jednej z wysokich nisz okiennych siedziała panna Vane i
kartkowała czasopisma. Zobaczywszy Vivian natychmiast je
odłożyła i wstała. Śmiejąc się podeszła do Vivian.
- Co pani na to, że jako kobieta jest pani szybciej gotowa niż
ci dwaj panowie?
-
Może zatrzymały ich interesy?
— To uważam za wykluczone, tutaj wszystko odbywa się
według ustalonego porządku, Percy doskonale trzyma
wszystko w ryzach, jest niezwykle pracowity. Nie można mu
jednak o tym powiedzieć, bo stanie się próżny. Wszyscy
mężczyźni mają do tego skłonność, proszę mi wierzyć.
Vivian musiała się uśmiechnąć. Teraz, gdy przebywała sam
na sam z panną Vane, uważała, że jest ona miła i wesoła.
— Myślę jednak, że próżność jest przypisywana nam ko­
bietom, jako jedna z głównych przywar.
58
SOBOWTÓR LADY GWENDOLIN
-
Ponieważ pozwalałyśmy im na to. Przypatruję się pani
ciągle, ponieważ przypomina mi pani kogoś, kogo muszę
znać.
W tym momencie weszli panowie, a za nimi pani Copers
Natychmiast, ponieważ przyszli minutę za późno, otrzymali
od panny Vane małą burę.
Jeden ze służących wszedł pchając wózek, na którym znaj­
dowały się wszystkie potrzebne do picia herbaty przybory.
Zajęto miejsca, a inny z lokai pomagał rozdając filiżanki.
Vivian, jakby nigdy nie piła herbaty w mniej wytworny sposób,
częstowała się ze swobodą i nieskrępowana uczestniczyła w
rozmowie.
Stopniowo uspokajała się, ponieważ Percy poświęcał jej tyle
samo uwagi, co pannie Vane. Obydwoje cały czas zachowy­
wali się w konwencji zaczepnej. Było to jednak uwarun­
kowane bardziej koleżeńskością niż czymkolwiek innym.
Vivian zastanowiło, że pani Coper zwracała się do Percyego
per „sir". Wywnioskowała z tego, że jako krewny pana domu
ma do tego tytułu prawo i postanowiła używać go również w
stosunku do Percyego. Obaj panowie opowiadali pannie
Vane, którą młody człowiek od czasu do czasu nazywał po
prostu Rosamundą, ciekawostki z Berlina, co zdawało się
szczególnie pannę interesować, ponieważ oczy jej błyszczały
jaśniej z minuty na minutę.
W trakcie rozmowy lord zapytał:
- Jak podobają się pani pokoje, panno Bruns?
Spojrzała na niego z wdzięcznością.
59
HEDWIG COURTHS-MAHLER
- Bajka trwa nadal, milordzie. Te wspaniałe pokoje, które pan
dla mnie przeznaczył, mają tylko jeden mankament.
-
Jaki?
-
Nie są odpowiednie dla mojej skromnej osoby.
- Wybrałem najbardziej odpowiednie dla pani, panno Bruns.
Mam nadzieję, że będzie pani czuła się swobodnie.
- Po paru dniach na pewno, trzeba się jednak przyzwyczaić.
-
A jak podoba się pani zamek Londry? - włączył się do
rozmowy Percy z uśmiechem.
- Nie mogę tego wyrazić słowami. Czasami ma się wrażenie,
że jest się w kościele, np. będąc w tym dużym hallu wejścio­
wym. To, że można się tu zgubić wydaje mi się oczywiste. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \