[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rzekomo po to, żeby sprawdzić, czy na łąkach nie błąkają się
samopas jakieś owce. Tak naprawdę jednak przyczyna była inna.
Ten ostatni dzień - dzień pożegnań - okazał się dla Fiony tak
trudny, że chciała po prostu uciec od tego wszystkiego.
Całą rodzinę zaniepokoił jej smutny nastrój, ale tylko Laura
domyślała się, w czym rzecz. Wszyscy bardzo się ucieszyli, gdy
Jon zaproponował, że pojedzie razem z nią i spróbuje ją trochę
rozweselić. Tylko że z początku jechała tak szybko, że jakakol-
wiek rozmowa była wykluczona. Był zadowolony, gdy wreszcie
zsiadła z konia i mógł się do niej przyłączyć. Usiedli na szczycie
wzgórza i podziwiali rozciągającą się u ich stóp okolicę.
- To najpiękniejsze miejsce na ziemi - powiedział.
Fiona prześliznęła się wzrokiem po dzikich, poszarpanych
graniach, które w gasnącym świetle dnia wyglądały niemal
złowrogo; po niezmierzonych połaciach wysokiej trawy; po nie-
ruchomej tafli jeziora Wakitipu, które graniczyło z gospodar-
stwem rodziców. Drzewa, gęsto porastające teren wokół domu,
przesłaniały widok, ale przez moment zdawało jej się, że do-
strzegła w dole mikroskopijną postać - pewnie ojca - która wy-
szła na podwórze, żeby nakarmić psy.
- Tak, chyba tak - odrzekła w końcu cicho.
Siedzieli obok siebie, prawie nierozdzielni, trzymając się za
ręce. Nie było w tym nic niezwykłego - od chwili, gdy się
poznali, nieraz trzymali się za ręce, kiedy byli sami. Niezwykły
był tylko sposób, w jaki Jon na nią patrzył.
- Wydoroślałaś, Pen - zauważył. W jego głosie słychać by-
ło zdziwienie, zaskoczenie.
Bez słowa czekała na to, co było nieuniknione. Na tę ma-
giczną chwilę, w której dotknie ustami jej ust, na delikatny,
przelotny pocałunek. Ale oderwawszy się na ułamek sekundy,
ponownie nachylił ku niej twarz i pocałował ją jeszcze raz, tym
razem już nie tak po przyjacielsku. I oboje zdali sobie sprawę
z drzemiącej w nich namiętności. Wyraznie zakłopotany, Jon
pośpiesznie się podniósł.
- Robi się ciemno, Pen. Lepiej wracajmy. Muszę przyznać,
że nie widziałem nawet jednej zbłąkanej owcy.
- Bo też wcale nie ich szukaliśmy - powiedziała ledwie
słyszalnym szeptem.
I teraz tutaj, w tej szpitalnej kuchence, znów wyczytała to
z jego oczu - zachwyt, tęsknotę za jej kobiecością, pragnienie.
I tak samo jak wtedy, czekała na to, co nieuniknione. Z bólem
uświadomiła sobie, że upływ czasu, rozgoryczenie i żal wcale
nie zmieniły jej uczuć. Jeśli już, to tylko je spotęgowały.
Tymczasem rozległ się nieznośny, natarczywy dzwięk page-
ra, i w jednej chwili wrócili na ziemię. Fiona nie wiedziała, co
właściwie czuje: ulgę czy rozczarowanie.
- Wzywają nas - powiedział. - Chodzmy już.
Na jego twarzy malował się i żal, i ból. Jednak gdy wyszli,
obejrzał się za siebie i z lekkim uśmiechem stwierdził:
- Szkoda, że nici z kanapek.
S
R
ROZDZIAA TRZECI
Siódma trzydzieści rano.
Odkładając słuchawkę, Fiona zerknęła na zegarek i, mimo
zmęczenia, uśmiechnęła się do Martina.
- Jeszcze tylko pół godziny.
- Fantastycznie - zakpił. - A potem jeszcze tylko obchód
pourazówki, sala nagłych przypadków, dodatkowi pacjenci na
operacyjną i... co to mamy dziś po południu? Aha, przychodnia.
Fiona stłumiła ziewnięcie.
- Bez pracy umarlibyśmy z nudów. - Wstała z fotela, żeby
rozprostować kości. Wciąż miała na sobie błękitną bluzę i spod-
nie, w które przebrała się poprzedniego dnia, aby asystować
Jonowi przy cesarskim cięciu. - Ano właśnie. Dzwonili z ope-
racyjnej w sprawie Ginette Shaw. Będą gotowi za dwadzieścia
minut.
Martin również niespiesznie się podniósł.
- Zaczynajmy obchód. Chyba Jonathan śpi sobie w naj-
lepsze.
- Nie bądz taki pewny.
Atmosfera wyraznie się ożywiła, gdy Jonathan nagle pojawił
się w progu i powitał ich donośnie. Fionie stanęła przed oczami
wczorajsza scena w kuchni i jej zmęczenie natychmiast ustąpiło
miejsca gwałtowniejszym doznaniom, które złożyła oczywiście
na karb przepracowania. Głęboko odetchnęła i odwróciła twarz
do Jona.
S
R
- Witamy, witamy - rzekła z udawaną lekkością, wkładając
pod pachę plik notatek i kart. - Jak się spało?
- Zdaje się, że lepiej niż wam - odparł. - Czemu mnie nie
obudziliście?
Martin uważnie obserwował Fionę, ale nawet jeśli coś za-
uważył, nie dał tego po sobie poznać.
- Uczyli nas na studiach, na specjalnym kursie - zwrócił się
do Jona z poważną miną - że sen konsultanta jest święty i że
można go przerwać dopiero wtedy, gdy wszystko inne za-
wiedzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \