[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wionych na ranczu. Jednak\e jazda na tym zwierzęciu z zachowaniem szybkości i kierunku wyma-
ga odpowiedniej wprawy, Stampede zaś nigdy się w tym nie ćwiczył. Tote\ zrobiwszy zaledwie
sześć mil, porzucił swego wierzchowca i dalej szedł ju\ pieszo. Tatpan, niestety, nie posiadał w
swoim stadzie wierzchowego karibu, a poniewa\ najszybszy nawet posłaniec potrzebował wielu
godzin dla odszukania Amuk Toolika, więc Alan, pół godziny zaledwie po przebudzeniu Stampede
Smitha, ruszył piechotą w powrotną drogę do rancza.
Stampede po krótkim wypoczynku i solidnym obiedzie ani myślał słuchać Alana, który mu
doradzał zatrzymać się w obozie do jutra. W małych oczkach starego włóczęgi płonął dziki ogień,
podczas gdy ukradkiem obserwował Alana. Szli w szybkim tempie, prawie biegnąc i Alan wcale
nie zwracał uwagi na wyraz oczu towarzysza. Mózg miał pełen niespokojnych pytań i dziwacznych
przypuszczeń. Najmniej dziwny ze wszystkiego był fakt, \e Rossland dowiedział się, \e Mary
Standish \yje.
Ta wiadomość łatwo mogła dojść do jego uszu za pośrednictwem Sandy'ego MacCormicka
lub jego \ony, Ellen. Lecz jakim cudem wyśledził szlak jej ucieczki o tysiąc mil na północ, a prze-
de wszystkim jak się odwa\yć pojawić tu? Serce biło mu mocno, podejrzewał bowiem, \e Rossland
działa zgodnie ze wskazówkami Grahama.
Ostatecznie zdecydował, \e nale\y dopuścić Stampede Smitha do tajemnicy i opowiedzieć
mu całą prawdę. Powziąwszy taką decyzję, wprowadził ją w czyn bez wahania.
Wysłuchawszy go pilnie Stampede nie zdradził \adnego zdziwienia. Niepokojący ogień tlił
się nadal w jego oczach, a twarz miała wcią\ wyraz kamiennej zaciętości. Tylko surowe linie
wokół jego ust zmiękły na chwilę, gdy Alan powtórzył miłosne wyznanie Mary Standish.
- Odgadłem ju\ dawno, \e cię kocha - powiedział. - Nie jestem ślepy! A co do reszty, to,
zanim odszedłem, Rossland mi powiedział, \e nie ma po co cię sprowadzać, gdy\ tak czy inaczej,
zabiera zaraz panią Graham ze sobą.
- I po tych słowach zostawiłeś ją samą?
Stampede wzruszył ramionami, walecznie dotrzymując kroku przyspieszonemu raptem cho-
dowi Alana.
- Nalegała. Twierdziła, \e to dla niej kwestia \ycia i śmierci. Tak te\ wyglądało. Biała była
jak papier, po rozmowie z Rosslandem. Poza tym...
- Co takiego?
- Sokwenna będzie czuwał. Mówiłem mu. Siedzi w oknie strychu z karabinem pod ręką i
pilnuje. Widziałem przed dwoma dniami, jak o dwieście jardów zastrzelił kaczkę w locie.
Szli znowu w milczeniu. Po krótkiej chwili Alan, któremu strach ściskał serce, przemówił:
- Dlaczego sądzisz, \e Graham jest niedaleko?
- Czuję w kościach  burknął Stampede.
- I to wszystko?
- Niezupełnie! Podejrzewam, \e Rossland jej powiedział. Była taka blada. A ręce miała jak
lód. No, i te oczy, obłąkane z trwogi. Poza tym Rossland zagospodarował się w twej chacie, jakby
była jego własna. Rozumiem, \e czuje za sobą kogoś, jakąś siłę, z którą muszą się liczyć inni. Spy-
tał mnie, ilu mamy ludzi. Odpowiedziałem, koloryzując nieco. Zachichotał wtenczas złośliwie.
Tego chichotu nie potrafił powstrzymać. Zupełnie, jakby diabeł siedzący w nim zdradził się na
moment!
Chwycił raptem Alana za rękę i zatrzymał go. Broda wysunęła mu się naprzód, po twarzy
ściekał pot. Dobre ćwierć minut patrzyli sobie w oczy.
- Alan, gapy z nas! Wiesz, co myślę teraz? Nale\y skrzyknąć wszystkich naszych ludzi i to z
bronią w garści!
- Myślisz, ze jest tak zle?
- Myślę. Je\eli za plecami Rosslanda stoi Graham, a Graham nie jest sam...
- Jesteśmy o dwie i pół godziny drogi od Tatpana - rzekł Alan głosem chłodnym i równym. -
Ma on ze sobą zaledwie sześciu ludzi, z tych zaś co najmniej czterech będzie potrzebnych do szyb-
kiego odszukania Tautuka i Amuk Toolika. Przy południowym stadzie jest osiemnastu pasterzy, a
wy\ej w górach, dwudziestu dwóch. Razem z chłopakami oczywiście. Postępuj według własnego
uznania. Wszyscy mają broń. Mo\e jestem wariat, ale idę za twoim przeczuciem.
Mocno uścisnęli sobie dłonie.
- To więcej ni\ przeczucie, Alan - cicho podkreślił Stampede. - I, na miłość boską, zabawiaj
go tam jak najdłu\ej!
Odszedł.
Podczas gdy jego zręczna, chłopięca sylwetka, na wpół biegnąc spieszyła znów w stronę gór,
Alan zwrócił krok ku południowi, tak i\ w ciągu kwadransa zginęli sobie wzajemnie z oczu w
falistym, gęsto zalesionym terenie.
Nigdy jeszcze Alan nie wędrował tak szybko, jak tego dnia właśnie, szóstego dnia od chwili
opuszczenia rancza. Był niezbyt zmęczony, bowiem, idąc do obozu Tatpana, nie wytę\ał zbytnio
sił, zaś szczegółowa znajomość okolicy dawała mu nad Stampedem wyrazną przewagę. Sądził, \e
starczy mu dziesięć godzin marszu, do tych dziesięciu jednak\e musiał dodać co najmniej trzy lub
cztery nocnego wypoczynku. Teraz była ósma. Nazajutrz między dziewiątą a dziesiątą stanie twa-
rzą w twarz z Rosslandem, zaś o tej samej porze mniej więcej lekkonodzy posłańcy Tatpana,
powinni odnalezć Tautuka i Amuk Toolika. Alan znał tundrę. Przed dwoma laty Amuk Toolik wraz
z dwunastoma współplemieńcami szli pięćdziesiąt dwie godziny bez jadła i spoczynku, robiąc w
tym czasie sto dziewiętnaście mil. Doznał uczucia dumy. On sam by tego nie mógł zrobić, lecz oni
mogą i zrobią.
Zmierzch czaił się ju\ wokół niego niby welon chłodnej suchej mgły. Alan szedł naprzód
godzina za godziną, jedząc skrawek suszonego mięsa, gdy głód mu dokuczył, popijając chłodną i
czystą wodą górskich strumieni. Dopiero czując bolesny skurcz w nogach - niezawodną przestrogę,
\e jednak nale\y spocząć - zatrzymał się wreszcie. Była pierwsza w nocy. Wliczając wędrówkę do
obozu Tatpana, Alan był ju\ w drodze prawie od siedemnastu godzin.
Wyciągnąwszy się na plecach w porosłej trawą kotlince, opodal drobnej stru\ki nucącej perli-
stą pieśń, zrozumiał, jak bardzo jest znu\ony. Na razie próbował czuwać. Chciał jedynie odpocząć, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \