[ Pobierz całość w formacie PDF ]
albo. . . jest jakiś inny powód powiedział Stawczak zagadkowo,.
Mogliby przecież wymyślić jakąś postać.
O, to nie takie łatwe uśmiechnął się Stawczak. Czy zauważyłeś, że
większość autorów opowieści kosmicznych też unika przedstawienia zbyt dokład-
nych obrazów kosmitów? Trudno wymyślić coś sensownego. . . Ale, moim zda-
niem, oni mają jakiś ważny powód, by nie ukazywać swego prawdziwego oblicza.
Opancerzyli się w nieprzeniknione kokony kapsów, bo wreszcie muszą jakoś kon-
taktować się z nami, okradać nas detalicznie, na własny rachunek, oprócz tego, co
wysyłają rakietami nie wiadomo dokąd. . . A jeśli tak bardzo zależy im na ukry-
waniu się, to może. . . ich prawdziwy wygląd nie jest dostatecznie imponujący
albo. . . mógłby nasunąć nam pomysł, jak ich pokonać? Może ukrywają własną
cherlawą słabość w tych pancernych bąblach?
71
Mówi się, że mogą być czymś w rodzaju dużych owadów. . . wtrącił
Tim.
Tak, to jedna z hipotez. Nie jestem jej zwolennikiem, ale coś w tym zapew-
ne jest, czuję to intuicyjnie. . . Nie wiem tylko jeszcze, co. . . Brak mi jakiegoś
klucza do tej zagadki, choć wciąż mi chodzą po głowie różne koncepcje. . .
Więc. . . oni od niedawna używają kapsów?
Tak. Dawniej latali pulwami, nie opuszczając ich nigdy. Z władzami kwa-
dratów kontaktowali się zawsze jak teraz przez telefoniczne łącza, dopro-
wadzone do amby.
Co mieści się w ambie?
Sam chciałbym wiedzieć. Być może, tam znalazłoby się rozwiązanie za-
gadki. . . W ogóle dużo jeszcze musimy się dowiedzieć. Na szczęście, coraz wię-
cej nas nad tym pracuje.
Zatrzymali się przed domem Tima.
Tylko pamiętaj! %7ładnych rozmów! upomniał Tima Stawczak. A jutro
o dziewiątej trzydzieści spotykamy się na placu koło amby!
Sponad wznoszącej się na wysokość stu kilkudziesięciu metrów wieżycy, jak
z wylotu przysadzistego komina, w błękit nieba wystrzelił dysk pulwy. Pojazd
zatoczył półkole i zniżył się nad dachy sąsiednich budynków, a potem łagodnie
opadł nad ulicę i poziomym lotem sunął o kilka metrów ponad jezdnią. Stawczak
ruszył powoli w tym samym kierunku. Pulwa sterowała w stronę zachodniego
przedmieścia. Płynęła coraz wolniej, jakby szukając miejsca, by osiąść.
Zaraz wyląduje. Przy takiej pogodzie oni lubią spacerować powiedział
Tim.
Pulwa osiadła rzeczywiście na rozległym trawniku naprzeciw domu towaro-
wego. Stawczak spojrzał na zegarek. Była jedenasta dwadzieścia dwie.
Szybciej, kochani, szybciej szepnął.
Co pan mówi?
Nic, nic. Zaraz zobaczysz.
Tim rozejrzał się po placu, potem spojrzał w niebo. Było bezchmurne, niebie-
skie. Słońce świeciło, niby jasno, ale jakby za słabo, jak na te warunki atmosfe-
ryczne. Zieleń trawy miała dziwny koloryt. . .
Jakieś. . . dziwne światło. . . powiedział Tim niepewnie.
A tak, tak! zachichotał nieoczekiwanie Stawczak, podając Timowi jakaś
szarą płytkę. Popatrz na słońce!
Tim podniósł do oczu płytkę dymnego szkła. Zamiast krążka słonecznej tarczy
ujrzał wąski sierp, przypominający wczesną fazę Księżyca.
Zaraz będzie drugi kontakt! powiedział Stawczak drżącym głosem.
Uważaj na kapsy!
Oba kapsy wylazły z pulwy i defilowały po dwóch przeciwnych stronach
skweru, kołysząc się jak po kilku grzybkach. Stawczak, z nogą na przyśpieszniku,
patrzył na sekundnik. Nagle dodał gazu i włączywszy długie reflektory ruszył na
przełaj przez chodnik i skwer w stronę pulwy.
Ciemności zapadały nagle. Po kilkunastu sekundach mrok ogarnął plac,
reflektory samochodu zajaśniały na korpusie pulwy, na niebie pojawiło się kilka
jasnych gwiazd. Stawczak zahamował ostro, wyskoczył z wozu i pomknął w kie-
72
runku otwartego włazu pulwy. Tim pobiegł za nim. Po chwili obaj zaglądali do
wnętrza tajemniczego pojazdu Proksów, nie tkniętego dotychczas ludzką dłonią.
Stawczak świecił latarką. Wewnątrz widać było tylko obszerną, pustą komorę.
W jej dnie widniały dwa półkoliste zagłębienia, przypominające wnętrza kielisz-
ków używanych do jajek na miękko. Oprócz tego nic więcej. %7ładnego przejścia
do pozostałej części pojazdu. . .
Popatrz! Do diabła, patrz! ryknął nagle Stawczak opuszczając dłoń z la-
tarką w głąb włazu pulwy. Jego nogi wierzgały w powietrzu na zewnątrz pojazdu
i Tim musiał je przytrzymać, by nie wpadł cały do wnętrza.
Co tam? spytał Tim, nie rozumiejąc, co wywołało taki entuzjazm mło-
dego naukowca.
Dna tych zagłębień!
Tim przyjrzał się uważnie. W świetle latarki wyglądały z bliska jak wnętrze
durszlaka.
Dziurawe mruknął Tim.
No właśnie!
Tim nadal niczego nie rozumiał. Stawczak zeskoczył na trawę, poświecił na
swój zegarek.
Jeszcze dwie minuty! powiedział i potykając się o krzewy róż na skwe-
rze pobiegł w stronę, gdzie na tle trawy majaczyła sylwetka leżącego kapsu.
Tim spojrzał w niebo. Wśród ognistej obręczy korony słonecznej jak złowro-
gie widmo czerniał krąg Księżyca zakrywającego słoneczna tarczę.
Stawczak wrócił po minucie, spokojniejszy, zamyślony.
Jedziemy! powiedział i usiadł za kierownicą. Tim zajął miejsce obok
niego. Zaraz wyjdziemy z cienia.
Po następnej minucie nad miastem znów świeciło słońce.
Czy. . . oni nie żyją? spytat Tim, gdy wolno przejeżdżali ulicami miasta.
Miejmy nadzieję mruknął Stawczak rozglądając się pilnie.
W pobliżu amby, na placu Przyjaciół, zebrał się spory tłum. Ludzie otaczali
pulwę, leżącą na parkingu koło gmachu Rady Kwadratu., Dwa kapsy, przewró-
cone na bok, leżały tuż koło niej. Czterej policjanci usiłowali powstrzymać tłum
gapiów napierających ze wszystkich stron. Urzędnicy wyglądali zza zamkniętych
okien Rady.
Stawczak zatrzymał samochód przy wjezdzie na parking.
Zobacz! szturchnął łokciem Tima i wskazał na drzwi wejściowe do gma-
chu. Sam pan kwadratowy!
Zgarbiona postać drobnego człowieczka przemykała chyłkiem w stronę duże-
go białego samochodu. Po chwili wóz ruszył, lecz nie mogąc wyjechać, zatrąbił
nerwowo. Stawczak wysiadł i flegmatycznie zbliżył się do białego samochodu.
Dzień dobry, panie kwadratowy! powiedział z ukłonem.
Proszę usunąć ten wóz! Bardzo się spieszę! Kwadratowy wychylił się
z okienka. Był bardzo blady.
Nie ma potrzeby, panie kwadratowy! Zaćmienie słońca nie obejmuje prze-
cież całego globu. Za parę godzin wszystko wróci do normy, proszę się nie dener-
wować!
Zpieszę się, proszę mnie przepuścić! krzyczał kwadratowy. Wiem, że
jest tak, jak pan mówi. Uczyłem się kiedyś astronomii, do licha. Ale czy ci ludzie
o tym wiedzą?
73
Za to nie ręczę. Od kilkunastu lat nie wykłada się astronomii. Na pana
polecenie. Ale proszę się nie denerwować, wrócić spokojnie do biura i czekać.
To porządni obywatele. Przecież nic złego panu nie zrobią. Niech się pan nie boi,
panie kwadratowy!
Kto powiedział, że się boję? Co pan sobie myśli oburzył się kwadratowy.
Cofnął samochód i wrócił do budynku, zamykając starannie drzwi za sobą.
Biedak, przestraszył się ciężko. . . Myślał, że to już koniec z Proksami
powiedział Stawczak sarkastycznie, wracając do samochodu. Złe byłoby,
gdyby ludzie zaczęli teraz jakieś rozruchy. Ale nie ma obawy. Oni raczej żałują
biednych Proksów.
Ilu ich mogło zginąć?
Jeśli wszędzie, tak jak tutaj, nie przewidzieli zaćmienia, to myślę, że około
setki.
A wszystkich ilu może być?
Na całym globie? Szacunkowo dziesięć do dwunastu tysięcy osobników.
Tylko tylu?
Niektórzy ludzie są zdania, że jest ich jeszcze mniej. Popatrz! Już się po-
zbierali!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]