X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cijańskie, co zdaniem Duncana było jak najbardziej właściwe,
zważywszy, że panną młodą była tu płomiennowłosa czarowni�
ca, a panem młodym krzyżowiec.
Narzeczona ukazała się gościom w wieńcu z ostrokrzewu
i tunice z najcieńszej wełny w złocistym kolorze. Był to ślubny
dar od oblubieńca. On pięknie się prezentował w zielonym ku-
RS
braku i pludrach, a szczęście swe objawiał szerokim uśmie�
chem, w którym błyskały mu białe i mocne zęby. Młodych po�
łączył na całe życie ojciec Luthais, a uczynił to z właściwą mu
pogodą i świątobliwością.
- Wiosną w dolinie zbudujemy kościół - powiedział Dun-
can pod koniec toastu na cześć swej małżonki.
Kara niepewnie spojrzała na Morąg i innych gości w pode�
szłym już wieku, wiernych odwiecznej tradycji.
- Nie wiem - rzekła z wahaniem.
Duncan pojął jej wątpliwości.
- Stanie na zboczu wzgórza i będzie dowodem mojej wdzięcz�
ności za to, że Bóg pozwolił mi trafić do tej doliny. Dawne miejsca
kultu pozostaną nietknięte. Ogniska wciąż będą mogły płonąć pod�
czas świąt Beltane i Samhuinn. W ten sposób każdy będzie miał
swoje święte miejsce.
Morąg prychnęła.
- Rozważny i zacny z ciebie młodzieniec, ale jesteś z dale�
kich stron. - Szczelniej owinęła się opończą i przesunęła bliżej
kominka. - Przyjdzie wiosna, to zobaczymy.
- Bardzo dobry pomysł - rzekł Fergie, po czym pokazał wzro�
kiem na barczystych MacLellanów, którzy zdążyli już wejść w ko�
mitywę z rudowłosymi Gleanedinami. - Aż miło patrzeć na tę bandę.
- Zdaje się, że dziewczęta uważają tak samo - rzekła Kara,
obserwując niewiasty zachowujące się jak te muchy zwabione
zapachem miodu. - Nadejdzie wiosna, a kościół będzie po�
trzebny chociażby na śluby.
.- I chrzciny - dodał ojciec Luthais.
Kara poczuła gorący oddech Duncana na swoim uchu.
- Chodzmy - usłyszała jego szept.
- Ale nie zjadłeś jeszcze tego, co masz na talerzu.
- Nie jestem głodny... przynajmniej jeśli mowa o głodzie
żołądka.
RS
Uświadomiła sobie, że ona też nie jest głodna w tym sensie.
Wyczekali chwili, gdy, zdawało się, nikt ich nie obserwował
i wymknęli się na schody. Byli już na pierwszym podeście, gdy
głośne okrzyki zdradziły, że zauważono ich ucieczkę.
- Biegiem - rozkazał Duncan.
Zebrawszy spódnicę, Kara ruszyła śmigłym krokiem. Dun�
can brał naraz po dwa, trzy stopnie. Pogoń zbliżała się, lecz im
udało się wpaść do komnaty i zasunąć rygiel. Po chwili czyjeś
pięści załomotały o drzwi.
- Wpuście nas - zażądano.
- Nigdy w życiu - odkrzyknął Duncan. - Wracajcie do sali
i uraczcie się miodem za nasze zdrowie.
Zaczęły się sarkania i protesty. Trwały kilka minut. Było to
zgodne z obrzędem pokładzin i jak było do przewidzenia, skoń�
czyło się ustępstwem tamtej strony.
Padłszy na łóżko, Kara zanosiła się od śmiechu.
- Naprawdę bałam się, że nas złapią.
- Niepotrzebnie. - Rozciągnął się przy niej. Ciężko od�
dychał. - Zbyt mocno pragnąłem im uciec.
Napotkała jego wzrok. W oczach malowała się namiętność
i tęsknota. Serce zaczęło jej szybciej bić.
- Trudno mi wprost uwierzyć, że jesteś tu ze mną.
Położył dłoń na sercu w geście przysięgi.
- Jestem. Prawdziwy i cały twój.
- A co z Janet?
Westchnął.
- Wstąpiła do klasztoru.
- Co? Opowiedz mi o wszystkim. - Pożerała ją ciekawość.
Przekręcił się na bok i podparł głowę zgiętą w łokciu ręką.
- Jest w całej tej historii również coś zabawnego. Wkrótce
pa tym, gdy wyruszyłem na wyprawę krzyżową, Janet uświado�
miła sobie, że darzy mnie miłością wyłącznie siostrzaną. Serce
RS
jej należało do Chrystusa. Jej ojciec nie chciał nawet o tym sły�
szeć. Powołał się na nasze wzajemne przyrzeczenie, widząc w
nim usprawiedliwienie dla swego sprzeciwu. Rzecz niepraw�
dopodobna, ale był rad z mojego powrotu. Przez kilka dni ja
i Janet, bojąc się zranić jedno drugiego, udawaliśmy, że pragnie�
my się pobrać. Wyczuwając jej zmartwienie i smutek, dotąd za�
rzucałem ją pytaniami, aż podzieliła się ze mną tajemnicą swego
serca. Wyobraz sobie naszą radość z odkrycia, że żadne z nas
nie chciało tego ślubu. - Roześmiał się.
- Draniu. Dlaczego od razu nie wróciłeś do mnie?
- Musiałem wpierw uregulować sprawy majątkowe. Odziedzi�
czyłem po rodzicach dom i włości. Wymieniłem to na brzęczącą
monetę oraz stado owiec i bydła, które przypędzę tu wiosną.
- A skąd wziąłeś tych dorodnych MacLellanów?
Duncan roześmiał się.
- Tylko nie waż się strzyc ku nim tymi swoimi złotymi ocza�
mi. Pamiętaj, że jesteś mężatką. Jeśli zaś chodzi o moich towa�
rzyszy, to kiedy usłyszeli, że odnalazłem dolinę pełną pięknych
panien, zapragnęli jechać ze mną. To dobrzy wojownicy, szuka�
jący swojego miejsca na ziemi, gdyż żaden z nich nie miał
szczęścia urodzić się jako pierworodny.
- Uważam, że nie będą mieli większych kłopotów ze zna�
lezieniem sobie żon. - Wsunęła dłoń pod jego koszulę. - Dzię�
kuję za piękną suknię. Przykro mi, że nic nie mam dla ciebie.
Nie wiedziałam, że przyjedziesz.
- Sama jesteś najwspanialszym darem. Mam twoją miłość
i twoje zrozumienie. Twoją wiarę i twoją ufność. A tej nocy, za
chwilę, będę miał twoje ciało. I tak już pozostanie na zawsze.
Pocałowała go w same usta.
- Tak, Duncanie, miłość jest najcudowniejszym darem,
a moja miłość do ciebie nigdy nie wygaśnie.
RS [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \