[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żadnego powodu, zatopił w niej zęby.
- Och, to wcale nie było ugryzienie - śmiejąc się stwierdziła Lucy. -
Mack capnął cię z miłości. Robi tak czasami, gdy staje się nadmiernie
czuły. Sam widzisz, że cię polubił.
Boone prychnął z niechęcią.
- Ugryzł solidnie. Chce pożreć mnie na kolację.
- Nie bądz śmieszny - zganiła go Lucy. - Stek mu wystarczy.
Boone był pewny, że się przesłyszał.
- Masz zwyczaj karmić kota stekami? - zapytał, nie ukrywając obu-
rzenia.
Lucy pomachała szczypcami w powietrzu.
- Oczywiście, że nie. Mack jada steki tylko wtedy, kiedy nadarza się
po temu wyjątkowa okazja.
Zamierzała kontynuować ten temat, lecz zaczęła mieć trudności z
sensownym wyrażaniem myśli, gdyż nagle uprzytomniła sobie, jak bar-
dzo niepewna jest jej pozycja. Nie ze względu na to, że stała obok roz-
grzanego grilla, lecz dlatego, że miała obok siebie jeszcze gorętszego i
twardszego niż stal mężczyznę.
44
S
R
Nieco złagodniał, uznała z ulgą, spoglądając na Boone'a. Nadal jednak
był poruszony i napięty. Jego oczy stały się szkliste. Poklepywał ją lekko
po plecach. Czekała, aż skończy, lecz wcale nie było mu pilno. Przesunął
dłonie niżej wzdłuż jej ciała. Poczuła się niepewnie.
Zamiast dać Lucy odejść, przyciągnął ją ku sobie. Przez chwilę zasta-
nawiała się, czy Boone zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo są blisko.
Dotknęła jego rąk. Były leniwe i spokojne. Beznamiętnie głaskał plecy i
ramiona Lucy, lecz kiedy wsunął dłoń pod jej pierś, zaczęła podejrzewać,
że wcale nie dotyka jej bezmyślnie i machinalnie. Zapragnęła poddać się
nastrojowi chwili i pozwolić Boone'owi robić to, na co miał ochotę. Na
szczęście jednak wziął górę rozsądek.
Właściwie uratował ją Mack. Zaczął pieszczotliwie ocierać się o
nogi swej pani i z miłości capnął ją w łydkę. Nagły ból spowodował,
że oprzytomniała. Nie istniał żaden powód, dla którego miałby obej-
mować ją mężczyzna, którego ledwie znała.
Mimo że była jego niewolnicą.
A właściwie dlatego, że nią była.
- Boone... - szepnęła.
Ręka, która zawędrowała aż pod pierś Lucy, zatrzymała się w miej-
scu, lecz druga dłoń Boone'a nadal wędrowała po jej plecach.
- Hmm?
- Już chyba... odzyskałam równowagę.
Objął Lucy w pasie. Czubki palców wsunął pod sweter. Miał ochotę
dostać się pod pasek jej dżinsów.
- To dobrze - uznał.
Wszędzie tam, gdzie jej dotykał, skóra stawała się gorąca. Paliła.
Lucy zamknęła oczy i westchnęła głęboko.
- Pozwól mi już odejść - poprosiła szeptem.
Dłonie opasujące talię przesunęły się w górę. Wtargnęły pod sweter i
45
S
R
dotarły aż pod piersi. Z wrażenia serce Lucy zaczęło bić jak szalone.
Czuła, że gwałtownie mruga powiekami.
Gdy szeroko otworzyła oczy, zobaczyła, że Boone uważnie się jej
przygląda. Miał zarumienioną twarz.
- Jasne. Jasne. - Jego słowa były tak urywane jak ruchy,
kiedy cofał się i wycierał dłonie o dżinsy. - Chciałem się tylko
upewnić, że się nie poparzyłaś.
Za pózno, pomyślała Lucy. O niebo za pózno.
- Dziękuję - wybąkała. - Jestem wdzięczna za troskę.
Odchrząknął kilka razy, zanim znów się odezwał.
- A więc... - zaczął. - Co to jest? - Wskazał małe, owinięte
folią pakieciki. Leżały na grillu.
Lucy była wdzięczna Boone'owi za zmianę tematu. Spojrzała w
miejsce, które pokazywał palcem.
- Bułki z kapustą.
Skrzywił się z niesmakiem. Jego reakcję uznałaby Lucy za zabawną,
gdyby nie napięta atmosfera, która wytworzyła się nagle między nimi.
- Nie znoszę kapusty - oświadczył.
- Och, na pewno będzie ci smakowała - zapewniła go szybko. -
Przyrządzam ją z bekonem, czosnkiem i cebulą... -Uśmiechnęła się,
mając nadzieję, że wewnętrzny niepokój nie odmalował się na jej twa-
rzy. - Uwierz mi.
- Lucy, musisz przestać.
Rzuciła Boone'owi wyzywające spojrzenie. Oddychał głęboko. Prze-
ciągał palcami po włosach. Zaczynała rozumieć ten gest. U Boone'a
oznaczał całkowitą frustrację.
Przez chwilę patrzył na nią bez słowa, a potem podszedł i delikat-
nie ściągnął z jej dłoni rękawicę.
- Idz do domu. - O sekundę za pózno przypomniał sobie, że stoi
przed nim istota bezdomna. Zamknął oczy. Odchrząknął i zaczął od
nowa: - To znaczy wracaj do motelu. Odpocznij. Zadbaj o siebie. Nie
potrzebuję twojej opieki.
46
S
R
47
S
R
Było oczywiste, że Boone nie zamierza ustąpić ani o krok. Lucy nie
miała pojęcia, jak się zachować. Postanowiła odwdzięczyć się dzielnemu
strażakowi za uratowanie siebie i Macka, ale równocześnie nie chciała
własną osobą przysparzać mu kłopotów. Już raz przeżyła coś podobnego
i nie było to miłe. Uznała, że w stosunku do Boone'a będzie musiała
opracować jakąś szczególną taktykę.
Z ociąganiem skinęła głową. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \