[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chcą. A pani, panno Stuart, niech nie zapomina, że ja
152 Heather Graham
pragnę gorąco, aby pani wyjechała z miasta. Wyje-
chała, jak się godzi, wytwornie ubrana, w wygod-
nym dyliżansie. Taka piękna dama...
Na jego twarzy pojawił się obleśny uśmiech. Tess
nie odwracała wzroku. Patrzyła dumnie, śmiało
w odpychającą twarz...
Nagle zmartwiała.
Ten zapach... To dym. Dym unosi się nad powo-
zownią.
Chryste Panie! W jednej chwili pojęła, czemu von
Heusen zjawił się przed werandą tylko z czterema
ludzmi. Reszta jego ludzi poszła do powozowni,
a tam stoi bryczka, powozik i wóz kryty białym
płótnem, w którym teraz schowana jest prasa
drukarska. A lato tego roku jest bardzo suche. Jeśli
powozownia stanie w płomieniach, ogień rozprze-
strzeni się błyskawicznie, przeniesie się na szopy,
stajnie...
 Ty sukinsynie!
Von Heusen tylko się uśmiechnął. Lufa strzelby
Jona ani drgnęła. Jon wiedział, że jeśli teraz przesu-
nie ją choć o włos, ludzie von Heusena wystrzelają
ich jak kaczki.
A Tess czuła, że umiera. Jej serce pękało, jej serce
resztką sił szeptało do wuja. O, wuju najukochań-
szy, przebacz mi, przebacz... To już koniec. Nie
zdołałam uchronić ani twego domu, ani dobytku,
ani twoich ukochanych koni, ani prasy... O, wuju...
Nagle tę ciszę triumfu von Heusena i rozpaczy
Tess zakłóciły jakieś dzwięki. Szmery, szelesty do-
chodzące od strony powozowni.
Z nadzieją w sercu 153
Ogień nie wybuchał, choć dym nadal się kłębił.
I nagle z tego dymu zaczęli wychodzić ludzie.
Czterech mężczyzn, bez wątpienia czterech pozo-
stałych ludzi von Heusena. Ręce uniesione nad
głową. Szli bardzo dziwnie, właściwie nie szli, tylko
posuwali się do przodu, drobiąc i podskakując, jako
że spodnie każdego z nich opuszczone były do
kostek. Sytuacja trójki mężczyzn, którzy mieli na
sobie białe, długie kalesony, nie była do końca
tragiczna. Czwarty jednak, kryjący się za plecami
swoich towarzyszy, pod spodniami nie miał nic.
 Psiakrew!  ryknął von Heusen.  Co się dzieje,
wy...
Nie dokończył. Z kłębów szarego dymu wynu-
rzył się jeszcze jeden mężczyzna.
Serce Tess omal nie wyskoczyło z piersi.
Jamie. Jamie Slater. Szedł sobie spokojniutko, ze
strzelbą wycelowaną w plecy mężczyzn. Półgoły
mężczyzna przystanął, Jamie z niemal dobrotliwym
uśmiechem popędził go, wcale nie brutalnie, sztur-
chając lekko kolbą w plecy.
 Panie raczą wybaczyć strój panów raczej niesto-
sowny  odezwał się uprzejmie.  W tym jednak stroju
ci dżentelmeni są bardziej posłuszni i godni zaufania.
 Jeszcze mnie popamiętasz  mruknął któryś
z nich.
 To ty raczej o mnie nie zapomnisz  odparł
pogodnie Jamie i przeniósł wzrok na piątkę jezdz-
ców.  Który z was jest von Heusenem?
 Ja!  huknął von Heusen.  Jestem Richard von
Heusen! A ty kto jesteś, do cholery?!
154 Heather Graham
 Jamie Slater, jeśli koniecznie już chcesz wie-
dzieć. Ale moje nazwisko nie jest teraz istotne.
Najważniejsze to fakt, że to ja jestem właścicielem
połowy tej ziemi. I nie życzę sobie, żebyś ty czy
któryś z twoich zbirów włóczył się po mojej posiad-
łości. Zrozumiano?
 Twojej posiadłości?
 A tak. Mojej! Dlatego zabieraj ze sobą tych
swoich podpalaczy i wynoś się stąd!
 Podpalaczy? Chyba coś ci się przywidziało.
A jaki oni mieliby w tym interes?
 Jakiś mieli, skoro się za to zabrali! A teraz
powtarzam. Wynoście się stąd! Zwykle staram się
dobrze żyć z ludzmi, widzę jednak, że z Josephem
Stuartem nie łączyła cię przyjazń. Dlatego nie ma
najmniejszego powodu, żebyś został tu choćby
jeszcze minutę. Tess, kolacja gotowa?
 Tak  wykrztusiła.  Pieczony indyk.
 I teraz stygnie! To po prostu grzech! Von
Heusen, zabieraj szybko swoich gnojków, póki
jeszcze mogą się ruszać!
Von Heusen sapnął gniewnie.
 Nie odgrażaj się tak, ważniaku! Nas jest dzie-
więciu.
 Ale na dwóch! I mój przyjaciel trzyma cię
na muszce. On trafia w nos z odległości tysią-
ca jardów. A poza tym czeka cię niespodzian-
ka. Część twoich ludzi wpadła już w niezłe tara-
paty.
 Przekonamy się o tym  warknął gniewnie von
Heusen i ryknął na swoich ludzi.  Ruszać się, ale
Z nadzieją w sercu 155
już! Brać tych golców na siodło i odjeżdżamy!
A pani mi za to jeszcze zapłaci, panno Stuart!
Zawrócił, koń ruszył z kopyta. Pierwszy znikł
w ciemnościach, za nim pognała reszta. Jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \