[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na obiedzie. To wszystko.
- Wszystko - powtórzyła Susanna, nadal się jej przypatrując.
-Wysoki, przystojny i brunet, co?
- Tak, tak, tak.
Susanna nadal nie przestawała jej obserwować.
- Zostaliśmy przyjaciółmi.
- NaprawdÄ™?
- Naprawdę... - Nie mogła zmusić się do uśmiechu ani do
siedzenia bez ruchu. Wstała i podeszła do okna. Uniosła zasłonę,
spoglÄ…dajÄ…c na tonÄ…cÄ… w mroku Å‚Ä…kÄ™. - Bardzo... dobrymi przyja
ciółmi.
- Ale ci się nie oświadczył? Szkoda.
Zaległa między nimi cisza. Anne nie zaprzeczyła.
- Czy nie sądzisz - spytała w końcu Susanna - że wszystko by
łoby łatwiejsze, gdyby rodzice i bliscy zadbali o należytych wielbi
cieli dla nas? Czy nie byłoby to łatwiejsze niż nauczycielskie życie
w szkole z internatem?
- Nie jestem pewna. - Anne opuściła zasłonę. - Czy życie
w ogóle jest łatwe. Dziewczęta i kobiety często zawierają fatal
ne mariaże, nawet jeśli rodzina służy im radą przy wyborze lub
rozstrzyga o małżeństwie. Gdybym miała wybierać między złym
związkiem a życiem tutaj, z pewnością wybrałabym to ostatnie.
152
- Nie powinnam była nawet o to pytać. Miałam szczęście, że
mnie tu przysłano i byłam wręcz wniebowzięta, gdy Claudia zaofe
rowała mi pracę. Mam też dobre przyjaciółki. Czego więcej można
pragnąć od życia?
- Ale jesteśmy też kobietami, nie tylko nauczycielkami. -Anne
znów siadła na krześle. - Natura wyposażyła nas w pewne potrzeby
służące przedłużaniu gatunku.
Potrzeby, które można desperacko zdusić, ale nie unicestwić.
Susanna patrzyła na nią bez słowa przez dłuższą chwilę.
- Czasami trudno o nich zapomnieć. Tego lata bardzo mnie
kusiło, żeby zostać czyjąś kochanką. I wciąż nie jestem całkiem
pewna, czy dokonałam właściwego wyboru ani też czy zdołam go
dokonać następnym razem.
- Ja też tego nie wiem - odparła Anne ze smutkiem.
- Och my biedne, stare panny! - Susanna zerwała się na nogi.
- Wracam do mego samotnego łóżka. Podróż mnie zmęczyła. Do
branoc, Anne.
Trzy dni pózniej wszystkie dziewczęta powróciły i napełniły
szkołę gwarem. Przybyły też nowe uczennice, nieufne i niepew
ne, zwłaszcza dwie dziewczynki, opłacane przez dobroczynność,
które przysłał pan Hatchard, londyński agent Claudii. Za jed
ną z nich płaciła Freya, choć Claudia, rzecz jasna, nie wiedziała
o tym.
Anne zajęła się nimi. Jednej z nich potrzeba było nauki po
prawnej wymowy - nikt bowiem nie rozumiał jej londyńskiego
żargonu. Drugą należało cierpliwe oduczyć agresywnego zacho
wania.
Następnego dnia rozpoczęła się nauka.
Przez cały miesiąc Anne miała mnóstwo pracy, a większość wol
nego czasu poświęcała Davidowi, któremu pan Upton obiecał po
Gwiazdce naukę malowania farbami olejnymi. Pomagała synowi
przy korespondencji z Davym i Becky. Do niego pisywał Joshua.
Zycie wróciłoby do normy, gdyby Anne nie zdała sobie spra
wy, że jej ciało do niej nie wróciło. Okres nie pojawił się przed
153
rozpoczęciem roku szkolnego, chociaż zawzięcie próbowała sobie
wmówić, że to skutek przykrych przejść. Wciąż jeszcze się łudziła,
nawet gdy zaczęły jej dokuczać poranne nudności, jak dziesięć lat
temu.
Lecz oczywiście drugi okres, w pazdzierniku, również nie nad
szedł. Czyż spodziewała się cudu? Przypomniała sobie słowa Syd-
nama. Półtora miesiąca temu kochała się z nim z własnego wyboru.
Pragnęła go, bo on pragnął jej. Bo to był ich ostatni wspólny dzień.
I ten wybór odmienił na zawsze jej życie.
Była to przerażająca myśl.
Pewnego chłodnego sobotniego ranka, gdy Susanna zabrała
większość dziewczynek na łąkę i David poszedł tam razem z nimi,
zapukała do drzwi Claudii.
- Czy mogę ci przeszkodzić? - spytała. Jeszcze poprzedniego
dnia piła w bawialni Claudii herbatę razem z Susanną i Lila, gawę
dząc na przeróżne tematy. Mogła zostać, gdy one już wyszły, i po
wiedzieć wszystko. Wiedziała jednak, że musi to zrobić w sposób
bardziej formalny.
Claudia spojrzała na nią znad biurka.
- No, ostatni rodzice zapłacili wreszcie rachunki - oznajmi
Å‚a. - Chyba poradzimy sobie finansowo w tym roku, Anne. A za
dwa lub trzy lata powiadomię Hatcharda, że nie potrzebujemy już
wspierania nas przez dobroczynność.
Odłożyła pióro i wskazała jej krzesło po drugiej stronie biur
ka.
- Doskonale sobie poradziłaś przy śniadaniu, kiedy Agnes
Ryde wpadła w złość. Załagodziłaś sytuację. Masz prawdziwy dar
do poskramiania trudnych dziewczÄ…t.
- Ona wciąż jeszcze czuje się nieswojo w nowym otoczeniu,
to i wszystko. A kiedy się boi, zaczyna walczyć, jeśli nie pięścia
mi, to językiem, bo tak jej podpowiada doświadczenie. Ma jednak
dobre serce i bystry umysł, Claudio. A jedno i drugie można u nas
rozwinąć. To bardzo dobra szkoła. Niejedna uczennica zrezygno
wałaby z droższej, byle się tu dostać.
154
Claudia odchyliła się do tylu na krześle i przez chwilę milcza
Å‚a.
- O co chodzi, Anne? Czegoś tu nie mogę zrozumieć. Jesteś
równie pilna, serdeczna i cierpliwa, jak zawsze, ale... Brakuje ci
teraz pogody ducha, jeśli można to tak ująć. Czy mam posłać po
pana Blake'a?
Pan Blake był lekarzem, którego wzywano do szkoły, gdy któ
raś z wychowanek czuła się zle.
- Muszę stąd odejść, Claudio... - powiedziała bez żadnych
wstępów Anne. Własne słowa dotarły do niej jakby z dala, niczym
cudza wypowiedz. Były jednak prawdziwe i nieodwołalne.
Claudia spojrzała na nią uważnie, lecz nic nie rzekła.
- Bo chyba... - Anne przymknęła na moment oczy - wyjdę
za mąż.
Układała sobie i powtarzała w myśli to zdanie przez cały ty
dzień, od ostatniej soboty, kiedy wysłała list do Glandwr, ale dopie
ro teraz wypowiedziała je na głos. Nie uśmiechała się jednak przy
tym i nie wyglądała na radosną i szczęśliwą. A zamierzała zrobić
takie właśnie wrażenie.
- Za mąż?
Zdała sobie sprawę, że Claudia powtórzyła za nią te słowa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]