[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Taki duży chłop jak ty powinien od czasu do czasu trochę sobie poprzeklinać. Gdybyś był
żołnierzem, mógłbyś mówić "cholera", albo nawet "jasna cholera" ile razy zechcesz.
- Nie wiem, czy chciałbym coś takiego mówić - powiedział chłopak, rumieniąc się pod
opalenizną. Dzięki za piwo, ale musze do pługa. Mamusia nie lubi, jak rozmawiam z żołnierzami.
- Twoja mamusia ma racje, większość z nich to brudna, przeklinająca, zapijaczona banda.
Słuchaj, nie chciałbyś zobaczyć zdjęcia nowego typu robomuła? Może chodzić tysiąc godzin bez
wymiany oleju. Sierżant wyciągnął za plecami rękę i robot włożył mu w nią miniaturową
przeglądarkę.
- E, no pewnie!
Chłopak podniósł przeglądarkę do oczu, po czym zarumienił się jeszcze bardziej.
- Proszę pana, to nie robomuł, tylko dziewczyna... i ona jest zupełnie...
Sierżant sięgnął błyskawicznie i nacisnął guzik w obudowie przeglądarki. Coś w jej wnętrzu
strzeliło i chłopak znieruchomiał, jakby tknięty paraliżem. Nie zareagował, kiedy sierżant wyjął mu
ze zmartwiałych palców małe urządzenie.
- Wez to pióro - polecił sierżant i palce chłopca zaciśnęły się posłusznie na obsadce. - A teraz
podpisz ten formularz, o tu, gdzie "podpis rekruta"...
Pióro zaskrzypiało na papierze i w tej samej chwili rozległ się przerazliwy krzyk. .
- Charlie! Co robicie mojemu Charliemu! - zawodziła niemłoda już, siwowłosa kobieta; biegnąc
co sił w ich stroń.
- Pani syn służy teraz ku chwale Cesarza - odparł sierżant i przywołał skinieniem ręki
zrobotyzowanego krawca.
- Nie! Tylko nie to! - błagała kobieta, czepiając się ręki sierżanta i skrapiając ją obficie łzami. -
Straciłam już jednego syna, czy to nie wystarczy?... - Spojrzała w górę przez łzy zalewające jej
oczy i zamrugała z niedowierzaniem.
- Ależ... ależ to ty, moje dziecko! Mój Bill wrócił do domu! Nawet z tymi zębami, bliznami, z
jedną ręką czarną, a drugą białą, z tą sztuczną stopą - to ty, Bill! Matka zawsze pozna swoje
dziecko! Sierżant zmarszczył z namysłem brwi.
- Możliwe, że ma pani racje - powiedział. - Tak mi się wydawało, jakbym skądś znał nazwę tej
planety.
Krawiec skończył tymczasem pracę. Papierowy mundur czerwienił się w blasku słońca, a grube
na jedną molekułę buty błyszczały oślepiająco.
- Do szeregu! - ryknął Bill i nowy rekrut przesadził jednym susem kamienny murek.
- Billy, Billy! - łkała kobieta. - To twój młodszy brat, Charlie! Nie wezmiesz przecież swego
braciszka do wojska, nie wezmiesz, prawda?
Bill pomyślał o swojej matce, o swoim młodszym braciszku Charliem, a potem o miesiącu, o jaki
za każdego zwerbowanego rekruta zostanie skrócona pozostająca mu do odbycia służba i wiedział
już, co ma odpowiedzieć.
- Oczywiście, że wezmę.
Zagrzmiały fanfary, rozległ się równy łoskot żołnierskich butów, matka, jak to zawsze czynią
matki, zaniosła się płaczem, a mały oddział ruszył pod górę zakurzoną drogą i zniknął w blasku
zachodzącego słońca.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]