[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkich, którzy go widzą. Dla kogoś, kto ogląda dziesiątki ponurych i
zachmurzonych twarzy odwracających wzrok, twój uśmiech to promień słońca
przebijający się przez chmury. Zwłaszcza gdy ten ktoś jest właśnie nękany przez
szefa, klientów, nauczycieli, rodziców lub dzieci, twój uśmiech przypomni mu, że
nie wszystko jest beznadziejne, że na świecie jest jeszcze radość.
Kilka lat temu kierownictwo jednego z domów towarowych w Nowym Jorku,
zdając sobie sprawę z presji, pod jaką znajduje się personel w okresie
bożonarodzeniowej gorączki zakupów, zamieścił w swoich reklamach następujący
apel:
WARTOZ UZMIECHU W ZWITA BO%7łEGO NARODZENIA
Nic nie kosztuje, ale wiele daje.
Wzbogaca tych, którzy go otrzymują, nie zubażając tych, którzy go dają.
Trwa tylko chwilę, a pamięta się go czasem przez całe życie.
Nikt nie jest na tyle bogaty, by mógł bez niego żyć, i nikt nie jest tak biedny, by
nie móc sobie nań pozwolić.
Przynosi szczęście do domu, decyduje o powodzeniu w interesach i jest hasłem
dla przyjaciół.
Jest odpoczynkiem zmęczonych, światłem zniechęconych, słońcem smutnych i
najlepszym, danym przez Naturę, środkiem na kłopoty.
Jednak nie można go kupić, wyżebrać, pożyczyć ani ukraść, ponieważ dla nikogo
nie stanowi żadnej wartości, dopóki się go nie podaruje.
I jeśli okaże się, że w gorączce przedświątecznych zakupów nasi sprzedawcy
będą zbyt zmęczeni, aby obdarzyć was uśmiechem, czy możemy prosić, abyście
podarowali im swój?
Nikt bowiem nie potrzebuje śmiać się tak bardzo jak ci, którym nie zostało już nic
do dania!
ZASADA DRUGA Uśmiechaj się.
3. JEZLI TEGO NIE ZROBISZ, WPDZISZ SI W KAOPOTY
W 1898 roku w hrabstwie Rockland w stanie Nowy Jork wydarzyła się tragedia.
Zmarło dziecko i tego właśnie dnia miał się odbyć pogrzeb. Jim Farley wyszedł z
domu do stajni, aby zaprząc konia. Ziemię pokrywał śnieg, a powietrze było
chłodne i nieprzyjemne. Koń nie był chodzony przez wiele dni i kiedy został
zabrany od koryta, szarpnął się ostro, wierzgnął nogami do tyłu i zabił Jima
Farleya. Tak więc mała wioska miała dwa pogrzeby w jednym tygodniu.
Jim Farley zostawił żonę i trzech chłopców oraz ubezpieczenie na kilkaset
dolarów.
Jego najstarszy syn Jim miał wtedy 10 lat. Podjął pracę w cegielni. Przesiewał
piach i usypywał go w kopce oraz ustawiał cegły, by schły na słońcu. Jim nie miał
szans na dobre wykształcenie. Jednak dzięki lojalności łatwo pozyskiwał sobie
ludzi. Zajął się więc polityką i z upływem lat rozwinął nieprawdopodobną
umiejętność zapamiętywania imion ludzi.
Nigdy nie był nawet w budynku żadnego uniwersytetu. A jednak, zanim ukończył
46 lat, cztery uczelnie uhonorowały go tytułami naukowymi; został też
przewodniczącym Narodowego Komitetu Demokratów oraz ministrem łączności
Stanów Zjednoczonych.
43
Kiedyś w rozmowie z Jimem Farleyem zapytałem go o sekret jego sukcesu.
Ciężka praca odpowiedział.
Nie wygłupiaj się odparłem.
Wtedy spytał mnie, co moim zdaniem kryje się za jego sukcesem.
Z tego co wiem, pamiętasz imiona i nazwiska tysiąca ludzi rzekłem.
Mylisz się. Potrafiłem zapamiętać imiona i nazwiska pięćdziesięciu tysięcy ludzi
usłyszałem w odpowiedzi.
Postaraj się to zrozumieć. Ta właśnie umiejętność pozwoliła panu Farleyowi
wprowadzić do Białego Domu Franklina D. Roosevelta, kiedy w 1932 roku
kierował jego kampanią wyborczą.
Podróżując po kraju jako akwizytor koncernu gipsu i wyrobów gipsowych oraz
będąc urzędnikiem municypalnym w Stony Point, Jim Farley wypracował sobie
przez lata system zapamiętywania imion. Początkowo był to bardzo prosty
system. Ilekroć poznawał nową osobę, zapamiętywał jej imię oraz kilka
podstawowych danych o rodzinie, interesach i poglądach politycznych. Z
wszystkich tych danych tworzył coś w rodzaju obrazu tej osoby i przy kolejnym
spotkaniu, nawet po roku, pytał przy powitaniu o rodzinę, a niekiedy także, czy
nadal ma malwy w ogrodzie. Nic dziwnego, że zjednał sobie tłumy ludzi.
Kilka miesięcy przed rozpoczęciem kampanii prezydenckiej Roosevelta Jim Farley
pisał setki listów dziennie do ludzi ze wszystkich zachodnich i południowo-
zachodnich stanów kraju. Potem przez dziewiętnaście dni odwiedził dwadzieścia
stanów, przejeżdżając 20 tysięcy mil. Głównie pociągiem, choć podróżował też
powozem, samochodem i łodzią. Wpadał do miasta, spotykał się z ludzmi na
śniadaniu lub obiedzie i zawsze odbywał rozmowę od serca".
Po powrocie na wschód otrzymał z każdego z odwiedzanych miejsc listę osób, z
którymi rozmawiał, nadesłaną na jego prośbę. Zawierała ona w sumie tysiące
nazwisk. A mimo to każda z tych osób miała okazję zostać mile połechtana
osobistym listem od Jima Farleya. Każdy z nich rozpoczynał się od imienia
adresata, a wszystkie podpisane były Jim".
Jim Farley wcześnie odkrył, że przeciętnego człowieka własne imię i nazwisko
interesuje bardziej niż wszystkie pozostałe imiona i nazwiska na Ziemi razem
wzięte. Zapamiętaj je więc i używaj, a skomplemęntujesz go w sposób subtelny i
bardzo skuteczny. Jeśli jednak zapomnisz je lub przekręcisz, postawisz się w
bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Podam przykład. Kiedyś organizowałem kurs
publicznego przemawiania, który miał się odbyć w Paryżu. Przygotowałem więc
listy do wszystkich Amerykanów mieszkających w tym mieście. Francuskie
maszynistki, które najwyrazniej nie władały angielskim zbyt biegle, porobiły
masę błędów przy wypełnianiu załączonych formularzy. Od jednego z adresatów,
dyrektora dużego banku amerykańskiego w Paryżu, otrzymałem potem list pełen
wyrzutów, że jego nazwisko zostało błędnie napisane.
Czasem mamy kłopoty z zapamiętaniem nazwiska, zwłaszcza jeśli trudno się je
wymawia. W takiej sytuacji wielu ludzi nawet nie próbuje się go nauczyć; w razie
potrzeby nazywają jego posiadacza uproszczonym pseudonimem. Sid Levy miał
klienta o nazwisku Nicodemus Papadoulos. Większość ludzi nazywała go po
prostu Nick. Ale nie Levy.
Przed wizytą powtórzyłem sobie kilka razy jego imię i nazwisko. Kiedy tam
przyszedłem, przywitałem go pełnym brzmieniem nazwiska; był zszokowany.
Zaniemówił na czas, który wydawał mi się wiecznością. Wreszcie ze łzami w
oczach powiedział: W ciągu piętnastu lat, które spędziłem w tym kraju, nikt nie
zadał sobie trudu, aby zapamiętać, jak się nazywam.""
44
A co było zródłem sukcesu Andrew Camegie'ego? Nazywano go Królem Stali, a
przecież on sam niewiele wiedział o produkcji tego metalu. Miał setki pracujących
dla niego ludzi, którzy znali się na tym znacznie lepiej niż on sam.
Potrafił jednak radzić sobie z ludzmi i to uczyniło go bogatym. Bardzo wcześnie
ujawnił swój talent organizacyjny i geniusz przywódczy. Przed ukończeniem
dziesiątego roku żyda odkrył też, jak zaskakująco dużą wagę ludzie przywiązują
do własnych i-mion i nazwisk. Wykorzystał ten fakt dla pozyskania sobie
przyjaciół. Jako mały chłopiec, jeszcze w Szkocji, dostał królicę. Wkrótce miał
całe stado królików i nic, czym mógłby je karmić. Wpadł jednak na wspaniały
pomysł. Powiedział chłopcom i dziewczętom z sąsiedztwa, że jeśli zerwą
wystarczającą ilość koniczyny i mlecza, nazwie małe króliki ich imionami.
Zadziałało magicznie i Camegie nigdy o tym nie zapomniał.
Wiele lat pózniej ta sama strategia w biznesie przyniosła mu miliony. Kiedyś na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]