[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakieś dwadzieścia pięć lat, miała małe, wąskie usta, zaciśnięte nawet we śnie. Zauważyłam
tusz do rzęs albo jego pozostałości - możliwe, że były to tylko cienie pod zmęczonymi
oczami, ale raczej nie. Pomysł robienia makijażu w lesie nadal mnie zadziwiał. Najpierw pani
Hauff, a teraz moja współlokatorka. Od dawna nie widziałam umalowanej kobiety i nawet nie
myślałam o makijażu. Natomiast to miejsce przypominało salon piękności.
Zostawiłam śpiącą dziewczynę w namiocie i wyskoczyłam na zewnątrz, by dokończyć
wkładanie butów na zimnym, mokrym pniu. Trzeba było się namęczyć, żeby wsunąć je na
nogi, ale kiedy już się tam znalazły, okazywały się bardzo wygodne. Dlatego warto było się
posiłować o poranku. Zawiązałam sznurówki i poszłam na spacer wokół obozowiska,
omijając ogrodzenie z chrustu i linki namiotów. W oddali zauważyłam namiot majora
Harveya i obserwując go zza drzew, dostrzegłam również jego lokatora, który w mundurze
siedział przy stoliku pochylony nad stertą papierów i uważnie je czytał. Nie zauważył mnie.
Ruszyłam między drzewami w kierunku nieco jaśniejszej części polany. Byłam ciekawa, co
jest za zaroślami, chciałam jeszcze raz spojrzeć na dolinę Holloway. Pokonałam sto metrów,
ale choć jasne światło stwarzało wrażenie, że lada chwila wyjdę z lasu na otwartą przestrzeń,
nic takiego się nie stało. Wszędzie rosły drzewa, gęste jak nigdzie indziej. Dziesięć minut
pózniej stanęłam i rozejrzałam się. Chwilami las przypominał ocean, z każdej strony wyglądał
tak samo. Może gdybym miała lepszy węch, zauważałabym więcej różnic. Charakterystyczny
zapach ziemi przesyconej wilgocią i roślinnością, ciężką woń mgły, delikatną eukaliptusową
nutę. Wiedziałam, że każde drzewo i każde miejsce pachnie inaczej, ale chyba nigdy nie
miałam czasu ani cierpliwości, żeby się nad tym zastanowić. Z nagłym zaciekawieniem
padłam na czworaka i zaczęłam obwąchiwać stertę mokrych liści. Czułam się jak wombat.
Zastanawiałam się, czy przypadkiem się w niego nie zmieniam. Przebiegłam kilka metrów na
czworaka, próbując naśladować rytmiczny krok wombata w akcji. Zanurzyłam twarz w
następnej stercie mokrych brązowych i czarnych liści.
Za moimi plecami rozległo się chrząknięcie, które bez wątpienia wydobyło się z ust
człowieka.
To był Lee.
Jasne, zrobiło mi się głupio, ale jestem przekonana, że ludzie bez przerwy robią takie
rzeczy, kiedy nikogo nie ma w pobliżu. No, może nie udają wombatów. Może nie obwąchują
gnijących liści. No dobra, może w ogóle niczego takiego nie robią.
Usiedliśmy na pniu i Lee objął mnie silnym szczupłym ramieniem.
- Czego tam szukałaś? - zapytał, próbując powstrzymać śmiech.
- Oj, tego co zwykle. Korzonków, kiełków i liści. A ty szukałeś mnie?
- Nie, jesteś bonusem. Chciałem się na chwilę stamtąd wyrwać i pomyśleć. Dobrze się
myśli tak wcześnie rano, prawda?
- Jasne, pod warunkiem że zdołasz się zmusić, żeby wstać.
Patrzyliśmy, jak światło robi się coraz jaśniejsze, a ziemia suchsza.
- Co myślisz o tych ludziach? - zapytałam.
- Ha! Niektórzy z nich są dziwni! Wczoraj wieczorem przez dwie godziny zabawiali
mnie opowieściami o swoich bohaterskich czynach. Wygląda na to, że największą
przyjemność sprawiło im podpalenie zepsutej ciężarówki. Widzieli, jak żołnierze ją
zostawiają i odjeżdżają pikapem, więc w skali od zera do stu groziło im niebezpieczeństwo o
wartości dwa.
- Powiedziałeś im, co zrobiliśmy?
- Nie, chcieli gadać tylko o sobie, więc siedziałem i słuchałem. Homer okazał się
sprytniejszy: poszedł spać. Nie wiem, dlaczego nie wziąłem z niego przykładu. Chyba po
prostu nie miałem siły.
- Dwie kobiety miały makijaż.
- Tak, zauważyłem.
- Chyba życie po tej stronie gór wygląda inaczej niż w Wirrawee, gdzie wszystko jest
tak ściśle kontrolowane. Jak powiedział major Harvey, nie jest to żaden ważny strategicznie
obszar. Więc Bohaterowie Harveya nie musieli chyba wykazywać się wielkim bohaterstwem.
- Bohaterowie Harveya! Ale drętwa nazwa.
- Jeszcze jak.
- Kim w takim razie jesteśmy my? Bohaterami Homera?
Godzinę pózniej wróciliśmy do obozu i wpakowaliśmy się w tarapaty. Gdy tylko
wynurzyliśmy się z lasu, podeszła do nas moja współlokatorka. Nawet nie spojrzała na Lee,
skupiła się na mnie.
- Gdzie się podziewałaś? - zapytała. - I dlaczego byłaś z nim?
- Z nim? Masz na myśli Lee?
- Słuchaj, lepiej coś sobie wyjaśnijmy. Nie wolno wychodzić z obozu bez pozwolenia.
Nie wolno wchodzić do obozu mężczyzn. Z mężczyznami można się widywać tylko przy
ognisku i w części stołówkowej. Poza tym mamy tu sporo pracy i powinnaś nam pomagać.
- Przepraszam - powiedziałam sztywno. - Nikt mi o tym nie mówił.
Wiedziałam, że zachowuję się jak mięczak, ale nie miałam siły postawić się tej
dziewczynie. Dla mnie walka dobiegła końca. Wojna zniknęła w chwili, w której otoczyli nas
dorośli. Znowu czułam się jak ośmiolatka. Nic dziwnego. Przez jakiś czas pracowaliśmy
ponad siły. W końcu mogłam zwolnić obroty. Chciałam jedynie zaszyć się w jakiejś kryjówce
i już z niej nie wychodzić. Dlatego nie miałam nic przeciwko kilku kompromisom, byleby
tylko zostać wśród tych ludzi. A już z pewnością nie chciałam z nimi zadzierać. Mrugnęłam
porozumiewawczo do Lee i poszłam za dziewczyną do kuchni, gdzie rzuciła mi ścierkę do
naczyń. Wyglądało na to, że ominęło mnie śniadanie. Widok resztek jedzenia unoszących się
w tłustej szarej wodzie przyprawił mnie o mdłości. Mimo to bez narzekania wytarłam talerze,
a potem rozwiesiłam ścierki na sznurku za namiotem. Potem poszłam poszukać pozostałych.
9
Dwa dni pózniej wzięliśmy udział w naradzie zwołanej przez majora Harveya. Siedziałam z
tyłu, oddzielona od Fi przez moją współlokatorkę Sharyn i współlokatorkę Fi Davinę. Robyn
siedziała dwa rzędy przede mną, a chłopcy zajęli miejsca z przodu. Wszyscy mężczyzni byli z
przodu, a kobiety z tyłu. Major Harvey wszedł na pieniek. Po jego prawej stronie stanął
kapitan Killen, a po lewej pani Hauff.
W ciągu ostatnich dwóch dni wszystkie moje rozmowy z czworgiem przyjaciół były
krótkie i nienaturalne. Wzbudzono w nas poczucie, że rozmawiając z sobą, robimy coś złego.
Miałam wrażenie, że Sharyn wisi nade mną całymi dniami. Czułam się, jakbym była
spadochroniarzem, a ona moim spadochronem. Trochę mnie to wkurzało, ale jednocześnie
było uzależniające. Zwracałam się do niej w każdej najdrobniejszej sprawie. Sharyn,
myślisz, że powinnam spać z głową zwróconą w tę czy w tamtą stronę? , Czy te dżinsy
wymagają prania? , Sharyn, czy mam włożyć ziemniaki do niebieskiej miski? .
Sharyn była dużą dziewczyną i zawsze nosiła czarne zbyt obcisłe dżinsy. Jak spora
część kobiet w obozie, miała na twarzy grubą warstwę makijażu. Próbowała mnie namówić,
żebym też się malowała, ale jakoś nie mogłam się do tego zmusić. W takim otoczeniu makijaż
wydawał mi się zbyt nienaturalny, nieodpowiedni.
Jedyna decyzja, jaką podjęliśmy z Homerem po krótkiej rozmowie z pozostałą trójką
drugiego wieczoru, dotyczyła tego, że nazajutrz pójdziemy we dwoje po Chrisa. Niespełna
godzinę po podjęciu tej decyzji natknęłam się na majora Harveya, który lawirował między
drzewami, idąc w stronę swojego namiotu. Pomyślałam, że warto z nim porozmawiać o
naszych zamiarach.
- Przepraszam, majorze Harvey - zagadnęłam go. - Czy mogłabym się z panem
zobaczyć?
- Mam wrażenie, że właśnie mnie widzisz.
- Słucham?
- Przecież właśnie na mnie patrzysz, więc zakładam, że się ze mną widzisz. A może
jest ciemniej, niż mi się zdaje.
Zacisnęłam zęby. Zmierzył mnie przenikliwym spojrzeniem, a potem znowu odwrócił
wzrok.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]