[ Pobierz całość w formacie PDF ]
go i sprowadzą wystarczające siły, by go zabić. Chociaż z pewnością w ten
sposób wypełniłby polecenie Thanquola, który nakazał mu wszczęcie
zamieszania na pokładzie, to jednak nie pomogłoby mu w żaden sposób.
Jeśli ma zamiar pomóc w zwycięstwie Thanquola, wolał pozostać żywy,
by móc wziąć udział w triumfie. Zresztą część jego umysłu podpowiadała,
że Thanquol nie pozwoli nikomu dzielić się swoim zwycięstwem.
Schodził nadal, aż dotarł do dna torby gazowej. Widział krasnoludzkie
twarze spoglądające na niego z włazu, który prowadził do właściwego
statku powietrznego. Zdecydowanie wyglądały złowrogo. A zatem nie
pozostaje nic, poza walką. To nie była pierwsza rzecz, o której zwykle
myślał, ale wyglądało na to, że nie ma wyjścia.
Obnażył kły i wyciągnął pazury. Przerażony krasnolud uskoczył do
gondoli zatrzaskując za sobą właz. Fala bólu przeniknęła Lurka. Zauważył,
że jego ogon został przytrzaśnięty przez ciężki właz.
Był pewien, że ktoś za to zapłaci.
Ulrika przedzierała się przez ciemne piwnice. Smród skavenów mieszał
się z zapachami, jakie pamiętała od dzieciństwa. Wszystko jednak
przenikał odór zbyt wielu ludzi stłoczonych w zbyt małym miejscu.
Cieszyła się jednak. To znaczyło, że jej ludzie nadal żyli. Nie śmiała żywić
takiej nadziei. Byli zamknięci wraz z beczkami wódki oraz w piwnicznych
spiżarniach, opróżnionych z zapasów, które zabrała głodna skaveńska
horda.
%7łałowała, że nie ma latarni. %7łałowała, że nie ma więcej broni.
Odsunęła od siebie te myśli. Nie miało sensu marzenie o czymś, czego
mieć nie może. Musiała działać z tym, co już ma. Nasłuchiwała. Nawet
poprzez dobrze ubitą ziemię dało się słyszeć odgłosy walki. Słyszała ryk
szczuro-ogra, piski rannych skavenów i odgłos czegoś jeszcze.
To brzmiało jak eksplozje. Co się tam działo? Czy skaveński
czarnoksiężnik uwolnił jakieś wstrętne zaklęcie? Popchnęła drzwi ostatniej
piwnicy i stanęła przed dwoma kulącymi się skayenami. Najwyrazniej
zostali tu pozostawieni w jakim szczególnym celu, a ten cel stał oczywisty
chwilę pózniej. Jeden z nich trzymał nóż na gardle Maxa Schreibera. Max
był nieprzytomny, jego piękne złote szaty były brudne i porwane. Inny
skaven, wielki potwór o czarnym futrze podniósł się i ruszył w jej stronę.
Szykuj się na śmierć, głupia samico zapiszczał w zle akcentowanym
reikspielu.
Felix dostrzegał zły obrót rzeczy. Pomimo ich wysiłków, na platformie
pojawiało się coraz więcej skavenów. Snorri i Gotrek, spowolnieni na
skutek swych ran, nie walczyli tak dobrze, jak zazwyczaj. Trzech z nich
nie było w stanie zabezpieczyć wszystkich stron, przez które wróg mógł
dostać się na ich platformę. Były tam cztery kolumny, po jednej na
każdym z rogów wieży, oraz drabina pośrodku. Podczas gdy udawało im
się opanować trzy z tych dróg, zawsze istniały dwie pozostałe, przez które
wdzierało się coraz więcej skavenów, a nawet tych nie byli w stanie
odeprzeć.
Rozejrzał się. Ranni czy nie, Zabójcy rozpętali wokół siebie piekło.
Podłoga platformy lepiła się od krwi i rozlanych wnętrzności. Coraz
trudniej było w tym bałaganie znalezć pewne oparcie dla stóp. Felix
obawiał się, że każdej chwili może stracić równowagę i runąć na dół. Tu i
tam, w przyćmionym świetle zauważał ciała dosłownie rozdarte na strzępy
toporem Zabójcy. Widać było porozrzucane kości, płuca i inne organy
wewnętrzne.
W krótkiej chwili przerażającego przebłysku, Felix dostrzegł, że te
wnętrzności ułożone były inaczej niż w ludzkim ciele. Widział
wystarczająco wiele otwartych zwłok, by o tym wiedzieć. W ułamku
chwili kątem oka zauważył Gotreka. Zabójca stał na szczycie stosu
zmasakrowanych ciał. Jedną dłonią unosił w powietrzu skavena i dusił go,
podczas gdy jego topór opisał łuk powstrzymując z dala towarzyszy
stwora. Czarna krew skavenów nasączyła bandaże Gotreka. Z jego ust
kapała piana. Wył jak szaleniec zagłuszając piszczące, trwożliwe okrzyki
wojenne i jęki przeciwników. W pobliżu, Snorri wymachiwał oboma
broniami tnąc i tłukąc niczym oszalały rzeznik z piekła rodem. Walcząc
uśmiechał się, najwyrazniej ciesząc się z czynionego spustoszenia i
niepomny na bliskość śmierci.
Smród był obrzydliwy. Był to odór mokrego futra skavenów, dziwny
piżmowy zapach, jaki wypuszczały przerażone, smród ekskrementów,
rozdartych ciał i krwi. W innym miejscu Felix odczuwałby mdłości, ale
teraz zapachy tylko drażniły. Jak zawsze, gdy zbliżała się śmierć, jego
zmysły stawały się niesamowicie wyostrzone. Zdawało mu się, że smakuje
każdą chwilę życia.
Jego uszy wypełnił straszliwy ryk. Nagle zauważył błyski na dole
wieży oraz poruszające się wielkie, złowróżbne cienie nad nim.
Zaryzykował rzut oka w górę i zauważył żyrokopter katapultujący się z
okrętu powietrznego. Z maszyny wydobywały się błyski. Przez chwilę
zauważył szalone oblicze Malakaia Makaissona za sterami pojazdu, gdy
zwariowany inżynier zrzucał deszcz bomb u podstawy wieży. Felix słyszał
pełne udręki, przerażone krzyki stłoczonych tam skavenów. Sama wieża
zatrzęsła się, jakby kopnął ją olbrzym, a Felix musiał walczyć o
utrzymanie się na nogach pośród posoki. Szeptał modlitwę do Sigmara
prosząc go, by bomby nie posłały na ziemię całej konstrukcji grzebiąc ich
pośród chaosu zmiażdżonych drewnianych podpór.
Felix zastanawiał się, czy Makaisson ma jakieś pojęcie, co robi? Czy
dbał o to? Spoglądając w dół, Felix dostrzegał straszliwe straty wśród
skavenów. Zmiażdżone szczuroludzkie ciała wylatywały w powietrze.
Niektóre były kompletnie rozdarte na kawałki siłą eksplozji. Inne leżały na
ziemi, pozbawione kończyn, krwawiące i piszczące. Aż dziw, że skaveny
utrzymywały pozycję w obliczu tak gwałtownego ataku. Felix zauważył,
że spada coraz więcej bomb, tym razem z okrętu powietrznego. Jedna
trafiła w wieżę obok niego, z syczącym lontem. Przez jedną straszliwą
chwilę Felix czuł, że jego czas się skończył i za chwilę zostanie rozerwany
na tysiąc drobnych kawałków. Zamarł w miejscu, ale potem powróciła
odwaga i zdolność ruchu.
Kopnięciem wyrzucił bombę z platformy. Widział jak sypiąca iskrami
bomba znika w tłumie poniżej. Ułamek chwili pózniej straszliwa eksplozja
szarpnęła skavenami.
To było zbyt blisko, pomyślał Felix. Potrząsnął pięścią w powietrzu
i krzyknął: Patrz co robisz, ty głupi bękarcie!
Tego było zbyt wiele dla skavenów na dole. Rozproszyły się we
wszystkie strony nie potrafiąc stać w obliczu śmierci spadającej na nie z
nieba. Uwagę Felixa przykuło lśnienie w drzwiach dworu. Zobaczył znaną
postać Szarego Proroka, okrytą blaskiem. Zdumienie niemal go
sparaliżowało. Rozpoznał skaveńskiego czarnoksiężnika. To był Szary
Prorok Thanquol, który dowodził atakiem na Nuln, i którego Felix po raz
ostatni widział uciekającego z sali balowej pałacu hrabiny elektorki. Felix
ciekaw był, jak on się tutaj dostał. Czy stwór przebył całą drogę tylko po
to, by dokonać zemsty? Czy możliwe było, że Szary Prorok stał za atakiem
na Samotną Wieżę?
Widząc wirującą energię wokół postaci domyślał się, że Szary Prorok
zamierza rzucić zaklęcie.
Co za nowe szaleństwo zamierzał rozpętać?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]