[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czekający niecierpliwie na miniplatformie.
Odpowiedział mu głos Booka II:
- Strach na Wróble, tu Book. Mam Janson. Spadajcie stąd.
- Dzięki, Book. - odparł Schofield i zapytał: - Lis, żyjesz jeszcze?
Nie było odpowiedzi.
Schofield zesztywniał.
Po chwili nadeszła odpowiedz:
- Jestem tutaj, Strachu na Wróble.
- Gdzie?
- W budynku na wschodnim krańcu hangaru. Zabieraj prezydenta i nie martw się
o mnie.
- Dobrze... posłuchaj: muszę się dostać do Strefy Osiem. yli chłopcy zabrali tam
Kevina. Biorę ze sobą prezydenta. Spotkamy się, kiedy... o cholera!
- Co jest?
- Piłka. Jest gdzieś w hangarze. Ma ją Grimshaw.
- Zostaw to mnie. Wyprowadz tylko stąd prezydenta. Spotkamy się w Strefie
Osiem, gdy tylko będę mogła tam przyjść.
- Dzięki. Lis?
- Tak?
- Uważaj na siebie. Zapadła chwila ciszy.
- Ty też.
Schofield wcisnął klawisz i mała platforma zaczęła zwozić jego, Matkę
i prezydenta w dół szybu.
Matka dotknęła ramienia Schofielda.
- Strefa Osiem? Schofield odwrócił się do niej.
- Tak.
Bez względu na to, jak bardzo próbował o tym nie myśleć, wciąż powracał do
niego ten sam obraz: komandosów 7. Szwadronu na peronie kolei X, prowadzących
Kevina do wagonika, by uciec z nim do Strefy 8.
Kevin...
Chłopiec był osią wszystkich wydarzeń.
- Chcę się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, i potrzebuję do tego dwóch
rzeczy...
- To znaczy?
Schofield wskazał na prezydenta.
- Po pierwsze jego.
- A po drugie?
- Kevina. Dlatego musimy jak najszybciej dostać się do Strefy Osiem.
Cezar Russell, Kurt Logan i trzej komandosi z oddziału Alfa przebiegli
w prażącym słońcu kilkaset metrów po pasie startowym Strefy 7 i wpadli do
trzypiętrowej wieży kontrolnej, stojącej jakieś sto metrów od głównego kompleksu.
Wieża, z której także można było kierować bazą, miała im posłużyć jako zapasowe
centrum dowodzenia.
Wbiegli do środka - pomieszczenie wyglądało identycznie jak centrala dowodzenia
w hangarze - i zaczęli przełączać klawisze. Rozjaśniły się monitory, na konsoletach
zapalały się światła.
- Dajcie mi namiar z lokalizatorów osobistych oddziału Echo.
Znalezienie komandosów z oddziału Echo nie zajęło im zbyt wiele czasu. Każdy
żołnierz 7. Szwadronu miał wszczepiony pod skórą nadgarstka specjalny nadajnik.
- Są w kolei X. Właśnie dojeżdżają do Strefy Osiem.
- Uruchomić penetratory. Lecimy do Strefy Osiem.
Znajdujący się na poziomie 1 Nicholas Tate chodził bezradnie tam i z powrotem,
kompletnie sparaliżowany przerażeniem.
Po nagłym i tajemniczym zniknięciu Wyciora Hagerty ego zupełnie nie wiedział,
co robić.
Trzymając w ręku latarkę, zaczął iść w głąb hangaru. Kiedy znalazł się
dwadzieścia metrów przed schodzącą na poziom 2 rampą, zatrzymał go dziwny widok.
Z dołu coś się wynurzało.
To, co zobaczył, omal nie pozbawiło go zmysłów.
Cała ta scena miała w sobie coś surrealistycznego.
Pochylnią wchodziła na poziom 1 rodzina niedzwiedzi. Niedzwiedzi!
Na betonową podłogę powoli wkroczył ogromny samiec, a za nim nieco mniejsza
samica i troje młodych. Każde z idących na czterech łapach zwierząt ostrożnie
wyciągało łeb do przodu i niuchało.
Pod Tate em ugięły się nogi.
Odwrócił się i ruszył biegiem w kierunku szybu centralnego.
Miniwinda jechała w dół w niemal kompletnej ciemności. Jedyne światło,
wydobywające z mroku sylwetki Schofielda, Matki i prezydenta, rzucała pochodnia
w ręku kapitana.
Schofield wyjął z kieszeni na udzie dwie ampułki ze szczepionką Bothy.
- Ile mamy czasu? - spytał prezydenta.
- Jeżeli wirus wnika przez skórę, do pojawienia się pierwszych objawów musi
upłynąć pół godziny. Zakażenie przez skórę jest wolniejsze od bezpośredniego, przez
wdychanie. Ale to antidotum zneutralizuje całkowicie wirusa.
Schofield podał po jednej ampułce Matce i prezydentowi i wyjął trzecią dla siebie.
- Przed jazdą do Strefy Osiem musimy znalezć kilka sterylnych strzykawek.
Wkrótce dotarli do poziomu 1. Ledwie się tam znalezli, z ciemności wyskoczył
zdenerwowany Nicholas Tate i natychmiast wskoczył na miniplatformę.
- Eee... chyba nie zechcecie... tam iść... - wystękał.
- Dlaczego? - spytał Schofield.
- Nie... dzwie... dzie - jęknął Tate.
Schofield zmarszczył czoło i popatrzył na prezydenta. Pomyślał, że Tate
najwyrazniej postradał zmysły.
- Gdzie Wycior? - spytała Matka.
- Zniknął - odparł Tate. - Po prostu - PUFFF! - zniknął. W jednej chwili stał za
mną, a w następnej już go nie było. Tylko to po nim zostało.
Uniósł w górę sygnet Hagerty ego.
Schofield nic z tego nie rozumiał. Ale prezydent zrozumiał.
- Jezu... - szepnął. - Uwolnił się...
- Kto? - spytała Matka.
- W tym kompleksie jest tylko jedna osoba, która na miejscu porwania zostawia
coś z biżuterii swojej ofiary - powiedział prezydent. - Seryjny zabójca Lucifer Leary.
- Chirurg z Phoenix... - Schofield natychmiast przypomniał sobie zarówno
nazwisko Chirurga, jak i fakty związane z jego działalnością.
- No to wspaniale! - zawołała Matka. - Tylko tego nam jeszcze brakowało...
kolejnego popierdolonego świra, latającego po tym wariatkowie.
Prezydent zwrócił się do Schofielda:
- Kapitanie, nie mamy czasu. Jeżeli Cezar Russell dostał chłopca...
Schofield przygryzł wargę. Nie lubił nikogo zostawiać - nawet jeśli był to Wycior
Hagerty.
- Kapitanie - powiedział prezydent z kamienną twarzą. - Jak mówiłem dziś rano,
czasami muszę podejmować trudne decyzje i właśnie zamierzam taką podjąć. Jeżeli
pułkownik Hagerty jeszcze żyje, będzie musiał sam o siebie zadbać. Nie możemy tracić
czasu na szukanie go. Gra się toczy o znacznie większą stawkę. Znacznie większą.
Musimy odzyskać chłopca.
Zjechali miniwindą piętro niżej - na poziom 2 - i ruszyli hangarem. Towarzyszył im
wciąż oszołomiony Nicholas Tate.
Na szczęście nie było tu niedzwiedzi.
Wbiegli na schody pożarowe i popędzili w dół, prowadzeni jedynie światłem
pochodni Schofielda. Ponieważ przybywali prosto z walki na centralnej platformie, nie
mieli broni ani latarek, niczego.
Szybko znalezli się na dole schodów, pod drzwiami prowadzącymi na poziom 6.
Schofield ostrożnie je otworzył.
Peron kolei X był zupełnie ciemny.
%7ładnego dzwięku, ani śladu życia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]