[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miała mylne pojęcie o Sophie Costes. Bardzo mi pomaga, wpadła już
na parę świetnych pomysłów. - Równie dobrze mógłby rozmawiać z
Syberią, ale przynajmniej nie odłożyła słuchawki.
- A jej CV nie zawiera jednego istotnego szczegółu: że na jesieni
bierze ślub. Na imię mu Arnaud, jest sympatycznym facetem w
średnim wieku z Bordeaux, który ma matkę - staruszkę i dwa
labradory wabiące się Lafite i Latour. Aha, i jeszcze chateau, jak
słyszałem, ale nieduże.
- Zadzwoniłeś, żeby mi to powiedzieć?
Sam wyczuł minimalną zmianę klimatu na drugim końcu linii.
- Między innymi. To znaczy, chciałem, żeby nie było żadnych
nieporozumień. %7łebyś nie myślała, że ja, no wiesz...
Elena przez chwilę trzymała go w niepewności, zanim odparła:
- No dobra, Sam. Powiedziałeś, co miałeś do powiedzenia.
- Jej ton był prawie przyjazny. - A poza tym, jak ci idzie?
- Obiecująco. Za parę dni będę wiedział na pewno.
- Opowiedział jej o wszystkim, co wydarzyło się od pierwszego
spotkania z Reboulem: o dniu spędzonym z Vialem, znaleziskach w
piwnicy, rozmowie z porucznikiem Bookmanem i zadeklarowanej
przez Philippe'a pomocy w rozwiązaniu problemu odcisków palców. -
Innymi słowy - powiedział na koniec swojego raportu - postęp, ale na
razie bez konkretów. Roth nie ma się czym podniecać.
Usłyszawszy nazwisko klienta, Elena powiedziała coś po
hiszpańsku, krótko, a dosadnie. Raczej nie był to komplement.
- Nie wątpię, że masz rację - powiedział Sam. - Wiesz, powinnaś
od niego odpocząć, wziąć sobie parę dni wolnego. Zrób sobie
przyjemność. Słyszałem, że Paryż wiosną jest całkiem ładny.
- Daj znać, co z tymi odciskami. Aha, Sam? - Jej głos złagodniał.
- Dzięki za telefon.
Rozłączyła się. Stosunki dyplomatyczne zostały wznowione.
Rozdział 18
Chez Felix, przestronny, zadbany bar na niepozornej bocznej
uliczce, jest o dwie minuty szybkim marszem od komendy głównej
marsylskiej policji na Rue de l'Eveche. Dzięki swojemu dogodnemu
usytuowaniu i dodatkowej atrakcji w postaci właściciela -
emerytowanego żandarma, od lat jest ulubionym lokalem policjantów
szukających pociechy w stanie płynnym po ciężkim dniu wymiany
ciosów z półświatkiem. Popularnym elementem wystroju są trzy małe
boksy na tyłach. Można tam rozmawiać na osobności o bardziej
delikatnych sprawach. I to właśnie w jednym z tych boksów Philippe
umówił się z inspektorem Andreisem.
Inspektor, szczupły i siwiejący, o czujnych oczach człowieka,
który w życiu niejedno widział, przyszedł w chwili, kiedy kelner
przyniósł Philippe'owi dwa kieliszki pastis, niski, pękaty dzbanek
wody z kostkami lodu i spodek z zielonymi oliwkami.
- Zamówiłem dla ciebie - powiedział Philippe, kiedy uścisnęli
sobie dłonie. - Nadal pijesz ricard?
Andreis skinął głową i patrzył, jak Philippe dolewa wody do
kieliszków, zamącając jasnożółty płyn.
- Wystarczy - powiedział z szerokim uśmiechem. - Nie utop go.
Philippe wzniósł kieliszek.
- Wypijmy za emeryturę - powiedział. - Ile ci zostało?
- Osiem miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni. - Andreis spojrzał
na zegarek. - Plus nadgodziny. A potem, dzięki Bogu, wyjeżdżam na
Korsykę. - Wyjął z kieszeni zmiętą fotografię i położył ją na stoliku.
Przedstawiała skromny kamienny dom pośród srebrzystozielonego
morza drzew oliwnych, zasadzonych w równych rzędach, które
rozchodziły się promieniście jak szprychy w kole. - Trzysta
sześćdziesiąt cztery drzewa. W dobrym roku może być z tego pięćset
litrów oliwy. - Andreis spojrzał czule na swój przyszły dom. - Będę
pielęgnował oliwki i rozpuszczał wnuczkę. Będę jadł te ichnie
kiełbaski figatelli i ser brocciu, i pił wino z Patrimonio. Kupię psa.
Zawsze chciałem mieć psa.
- Rozsiadł się wygodnie na krześle, splótł dłonie za głową,
przeciągnął się i przez chwilę kontemplował z uśmiechem resztę
swojego życia. - Ale jakoś nie sądzę, że chciałeś się ze mną spotkać
po to, by słuchać, co będę robił na stare lata. - Przechylił głowę na
bok. Philippe zaczął mówić.
Kiedy skończył, kieliszki były puste. Kelner przyniósł następne
pastis i dzbanek wody z lodem. Andreis pogryzał oliwkę i czekał w
milczeniu, aż zostaną sami.
- Nie muszę ci mówić, jak wielkie wpływy Reboul ma w tym
mieście - powiedział wreszcie zniżonym, ostrożnym głosem.
- Lepiej mu się nie narażać. Poza tym nie jest złym
człowiekiem... ma w sobie coś z showmana, to prawda, ale przez lata
słyszałem o nim wiele dobrego. - Andreis umoczył palec w małej
kałuży, która utworzyła się wokół nóżki jego kieliszka. - A z tego, co
mówisz, nie wiemy na pewno, czy zrobił coś złego. - Uniósł dłoń,
kiedy Philippe nachylił się ku niemu, chcąc coś powiedzieć. - Wiem,
wiem. Sprawdzając te odciski, będzie to można stwierdzić. Jeśli okażą
się zgodne z tamtymi, cóż...
- To wskazywałoby, że doszło do przestępstwa. Zgadza się?
- Bardzo możliwe. Tak, masz rację. - Andreis skinął głową i
westchnął. Cała ta historia nie była czymś, w czym chciałby
uczestniczyć. Wtykanie nosa w sprawy wpływowych i możnych
zwykle zle się kończyło dla właściciela nosa. Z drugiej strony, nie
wyobrażał sobie, żeby mógł przejść nad tą sprawą do porządku
dziennego. To mogła być prawdziwa bomba. A człowiek siedzący
naprzeciw niego był dziennikarzem; nie odpuści sobie. Andreis
westchnął znowu; było to wirtuozerskie westchnienie człowieka
stojącego w obliczu decyzji, której wolałby nie podejmować. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \