[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cijańskie, co zdaniem Duncana było jak najbardziej właściwe,
zważywszy, że pannÄ… mÅ‚odÄ… byÅ‚a tu pÅ‚omiennowÅ‚osa czarowni­
ca, a panem młodym krzyżowiec.
Narzeczona ukazała się gościom w wieńcu z ostrokrzewu
i tunice z najcieńszej wełny w złocistym kolorze. Był to ślubny
dar od oblubieńca. On pięknie się prezentował w zielonym ku-
RS
braku i pludrach, a szczęście swe objawiaÅ‚ szerokim uÅ›mie­
chem, w którym bÅ‚yskaÅ‚y mu biaÅ‚e i mocne zÄ™by. MÅ‚odych po­
łączył na całe życie ojciec Luthais, a uczynił to z właściwą mu
pogodą i świątobliwością.
- Wiosną w dolinie zbudujemy kościół - powiedział Dun-
can pod koniec toastu na cześć swej małżonki.
Kara niepewnie spojrzaÅ‚a na MorÄ…g i innych goÅ›ci w pode­
szłym już wieku, wiernych odwiecznej tradycji.
- Nie wiem - rzekła z wahaniem.
Duncan pojął jej wątpliwości.
- Stanie na zboczu wzgórza i bÄ™dzie dowodem mojej wdziÄ™cz­
ności za to, że Bóg pozwolił mi trafić do tej doliny. Dawne miejsca
kultu pozostanÄ… nietkniÄ™te. Ogniska wciąż bÄ™dÄ… mogÅ‚y pÅ‚onąć pod­
czas świąt Beltane i Samhuinn. W ten sposób każdy będzie miał
swoje święte miejsce.
Morąg prychnęła.
- Rozważny i zacny z ciebie mÅ‚odzieniec, ale jesteÅ› z dale­
kich stron. - Szczelniej owinęła się opończą i przesunęła bliżej
kominka. - Przyjdzie wiosna, to zobaczymy.
- Bardzo dobry pomysÅ‚ - rzekÅ‚ Fergie, po czym pokazaÅ‚ wzro­
kiem na barczystych MacLellanów, którzy zdążyli już wejść w ko­
mitywę z rudowłosymi Gleanedinami. - Aż miło patrzeć na tę bandę.
- Zdaje się, że dziewczęta uważają tak samo - rzekła Kara,
obserwujÄ…c niewiasty zachowujÄ…ce siÄ™ jak te muchy zwabione
zapachem miodu. - Nadejdzie wiosna, a koÅ›ciół bÄ™dzie po­
trzebny chociażby na śluby.
.- I chrzciny - dodał ojciec Luthais.
Kara poczuła gorący oddech Duncana na swoim uchu.
- Chodzmy - usłyszała jego szept.
- Ale nie zjadłeś jeszcze tego, co masz na talerzu.
- Nie jestem głodny... przynajmniej jeśli mowa o głodzie
żołądka.
RS
Uświadomiła sobie, że ona też nie jest głodna w tym sensie.
Wyczekali chwili, gdy, zdawało się, nikt ich nie obserwował
i wymknęli się na schody. Byli już na pierwszym podeście, gdy
głośne okrzyki zdradziły, że zauważono ich ucieczkę.
- Biegiem - rozkazał Duncan.
Zebrawszy spódnicÄ™, Kara ruszyÅ‚a Å›migÅ‚ym krokiem. Dun­
can brał naraz po dwa, trzy stopnie. Pogoń zbliżała się, lecz im
udało się wpaść do komnaty i zasunąć rygiel. Po chwili czyjeś
pięści załomotały o drzwi.
- Wpuście nas - zażądano.
- Nigdy w życiu - odkrzyknął Duncan. - Wracajcie do sali
i uraczcie siÄ™ miodem za nasze zdrowie.
Zaczęły się sarkania i protesty. Trwały kilka minut. Było to
zgodne z obrzÄ™dem pokÅ‚adzin i jak byÅ‚o do przewidzenia, skoÅ„­
czyło się ustępstwem tamtej strony.
Padłszy na łóżko, Kara zanosiła się od śmiechu.
- Naprawdę bałam się, że nas złapią.
- Niepotrzebnie. - RozciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ przy niej. Ciężko od­
dychał. - Zbyt mocno pragnąłem im uciec.
Napotkała jego wzrok. W oczach malowała się namiętność
i tęsknota. Serce zaczęło jej szybciej bić.
- Trudno mi wprost uwierzyć, że jesteś tu ze mną.
Położył dłoń na sercu w geście przysięgi.
- Jestem. Prawdziwy i cały twój.
- A co z Janet?
WestchnÄ…Å‚.
- Wstąpiła do klasztoru.
- Co? Opowiedz mi o wszystkim. - Pożerała ją ciekawość.
Przekręcił się na bok i podparł głowę zgiętą w łokciu ręką.
- Jest w całej tej historii również coś zabawnego. Wkrótce
pa tym, gdy wyruszyÅ‚em na wyprawÄ™ krzyżowÄ…, Janet uÅ›wiado­
miła sobie, że darzy mnie miłością wyłącznie siostrzaną. Serce
RS
jej należaÅ‚o do Chrystusa. Jej ojciec nie chciaÅ‚ nawet o tym sÅ‚y­
szeć. Powołał się na nasze wzajemne przyrzeczenie, widząc w
nim usprawiedliwienie dla swego sprzeciwu. Rzecz niepraw­
dopodobna, ale był rad z mojego powrotu. Przez kilka dni ja
i Janet, bojÄ…c siÄ™ zranić jedno drugiego, udawaliÅ›my, że pragnie­
my siÄ™ pobrać. WyczuwajÄ…c jej zmartwienie i smutek, dotÄ…d za­
rzucałem ją pytaniami, aż podzieliła się ze mną tajemnicą swego
serca. Wyobraz sobie naszą radość z odkrycia, że żadne z nas
nie chciało tego ślubu. - Roześmiał się.
- Draniu. Dlaczego od razu nie wróciłeś do mnie?
- MusiaÅ‚em wpierw uregulować sprawy majÄ…tkowe. Odziedzi­
czyłem po rodzicach dom i włości. Wymieniłem to na brzęczącą
monetę oraz stado owiec i bydła, które przypędzę tu wiosną.
- A skąd wziąłeś tych dorodnych MacLellanów?
Duncan roześmiał się.
- Tylko nie waż siÄ™ strzyc ku nim tymi swoimi zÅ‚otymi ocza­
mi. PamiÄ™taj, że jesteÅ› mężatkÄ…. JeÅ›li zaÅ› chodzi o moich towa­
rzyszy, to kiedy usłyszeli, że odnalazłem dolinę pełną pięknych
panien, zapragnÄ™li jechać ze mnÄ…. To dobrzy wojownicy, szuka­
jący swojego miejsca na ziemi, gdyż żaden z nich nie miał
szczęścia urodzić się jako pierworodny.
- Uważam, że nie bÄ™dÄ… mieli wiÄ™kszych kÅ‚opotów ze zna­
lezieniem sobie żon. - Wsunęła dÅ‚oÅ„ pod jego koszulÄ™. - DziÄ™­
kuję za piękną suknię. Przykro mi, że nic nie mam dla ciebie.
Nie wiedziałam, że przyjedziesz.
- Sama jesteś najwspanialszym darem. Mam twoją miłość
i twoje zrozumienie. Twoją wiarę i twoją ufność. A tej nocy, za
chwilę, będę miał twoje ciało. I tak już pozostanie na zawsze.
Pocałowała go w same usta.
- Tak, Duncanie, miłość jest najcudowniejszym darem,
a moja miłość do ciebie nigdy nie wygaśnie.
RS [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \