[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zjeżdżała się cała okolica. To taka prawdziwie
męska przygoda.
 I dlatego tam mnie zabierasz?  rzuciła wesoło
Sophie.  Mam być dla ciebie taką prawdziwie
106 Miranda Jarrett
męską przygodą? Jakąś tam cząstką tej męskiej
przygody...
 Ależ skąd! Będziesz jej główną częścią!
Niby żartował jeszcze z Sophie, ale już ten cień,
cień przeszłości, dawał znać o sobie. Animusz
znikł, odeszła ochota do wesołego flirtu. A i cały
świat dookoła jakby nagle się zmienił, stracił cały
swój romantyzm. Skrzące srebro księżyca zmato-
wiało, nic już nie było piękne i pociągające. Teraz
Harry wietrzył niebezpieczeństwo kryjące się
w cieniu za pniem każdego drzewa, w cichym
pohukiwaniu sowy. Każdy trzask gałązki był
ostrzeżeniem.
 Proponuję Hartshall, bo nie lubię zajazdów
 powiedział krótko.
 A do Winchesteru...
 O tym pomyślimy pózniej. Teraz jedziemy do
Hartshall. Sophie...
Zwolnił krok. Wziął Sophie za rękę, splótł swe
palce z jej palcami.
 Chcę, żebyśmy znalezli się pod dachem, So-
phie. Może dlatego, że strzelano do mnie tej nocy,
może dlatego, że wszyscy prawią wciąż o rabusiach.
W każdym razie czuję się nieswojo, kiedy jesteśmy
zupełnie sami pod gwiazdami...
Zauważył uśmiech na twarzy Sophie, jej palce
zacisnęły się mocniej na jego palcach. Szukała u nie-
go oparcia? A może... może to panna Pottschciała go
chronić?
 Boisz się, Harry? Wydawało mi się, że ciebie
nikt i nic nie zdoła przestraszyć.
Blask księżyca 107
Wcale nie oczekiwała odpowiedzi twierdzącej,
niepodobna przecież, żeby Harry przyznał się do
stanu ducha tak niemęskiego. On, hrabia Atherwall,
znany z tego, że nieustannie igra ze śmiercią.
 Tak było  powiedział, z nadzieją w sercu, że
czyni dobrze, otwierając się przed Sophie. I ta
Sophie, która znów zdaje się być tak niepraw-
dopodobnie bliska, wyczuje, że on bardzo rzadko
czyni komukolwiek jakiekolwiek wyznania.  Ale
co innego, kiedy chodzi o własną skórę. A teraz mam
przy sobie ciebie, Sophie, i zrobiłem się bojazliwy jak
stara kura.
 Aha  powiedziała, na tym jednak nie poprze-
stała i jak to Sophie, wyciągnęła z jego wypowiedzi
dodatkowe konkluzje.  Każdy kij ma dwa końce,
dobrze wiesz. Ty strzeżesz mnie, ja strzegę ciebie.
Tak być powinno. I dlatego...
Wysunęła dłoń z jego ręki. Zwinne palce podjęły
próbę dostania się pod poły czarnej peleryny.
 Jeśli uważasz, że podczas podróży grozi nam
niebezpieczeństwo, powinieneś przede wszystkim
dać mi jeden z twoich pistoletów. Ty jesteś rozbój-
nikiem, a ja mogę być rozbójniczką.
Harry zręcznie usunął się w bok, chwycił Sophie
za łokieć i mrucząc gniewnie pod nosem, poprowa-
dził ją do koni.
 Rozbójniczka... Dobre sobie... Nigdy na to nie
pozwolę, ta pełnia księżyca nie pozbawiła mnie
jeszcze resztek rozumu.
Sophie wcale nie szła potulnie. O, nie. Opierała się,
z rozmysłem stawiała kroki nadzwyczaj powolne.
108 Miranda Jarrett
Pojękiwała przy tym żałośnie i nie ustawała w bła-
ganiach,
 Proszę, Harry, proszę, nie bądzże taki! Pamię-
tasz przecież, że ja doskonale potrafię obchodzić się
z pistoletem. Strzelam wybornie, pozwól więc mi
się wykazać! Pomyśl o tych wszystkich zakładach,
które mógłbyś wygrać w swym londyńskim klubie,
gdyby ktoś śmiał wątpić w moje umiejętności!
Naturalnie, że mógłby i wygrałby zapewne, ale
ten fakt w ogóle nie wydał się teraz istotny.
 Uff...  odetchnął, kiedy wreszcie usadowił
Sophie w siodle. Podał jej wodze, a sam zajął się
poszukiwaniem w trawie ich rzuconych tam kape-
luszy, narzekając przy tym okrutnie.  Aleś mnie
umęczyła... Proszę, twój kapelusz... teraz wiem
jedno... Gdybym zachował jeszcze choć odrobinę
rozsądku, powinienem był osobiście wsadzić cię do
powozu, obok pani Mallon, i pozwolić ci jechać
z nimi do Winchesteru.
 Banialuki prawisz, jak zwykle  mamrotała
niewyraznie Sophie, zajęta lokowaniem na głowie
swej szkaradnej budki.  I powinieneś modlić się
o jedno. %7łeby ostatnią twoją myślą, zanim skonasz,
nie był żal, że nie dałeś mi tego pistoletu.
 A cóż to za osobliwy rodzaj guwernantek,
którym przychodzą do głowy tak mordercze myśli?
 dziwował się Harry, wyprowadzając swego konia
na gościniec.  Może to jedna z metod, żeby mieć
posłuch u małych niewiniątek?
 A muszę ci się przyznać, że z chłopcami radzę
sobie niezle  oświadczyła Sophie, dostatecznie
Blask księżyca 109
zirytowana, aby nie patrzeć na niego, tylko na drogę
przed siebie.  Bo prócz tego, że mogę przekazać im
wiedzę rozmaitą, jaką każdy dżentelmen w wieku
dziecięcym powinien sobie przyswoić, posiadam
jeszcze wiele dodatkowych umiejętności. Całkiem
niezle rzucam piłką do krykieta, potrafię też uwią-
zać muchę do haczyka na przynętę. To są rzeczy,
których młody dżentelmen też powinien się wy-
uczyć. Umiem także, naturalnie, złapać żabę czy
kijankę gołymi rękami.
 A czego uczysz dziewczęta? Też gołymi rękami
łapać kijanki?
 Zamiast męża?!
Roześmiała się, nareszcie, on tak tęsknił za tymi
słodkimi dzwiękami. I była jeszcze jedna rzecz
zachwycająca, mianowicie Sophie wcale nie trosz-
czyła się o swoją budkę, która niby miała wzbudzać
taki respekt. Nałożyła ją byle jak, trochę krzywo
i ten zawadiacki wygląd tak cudownie pasował do
jej śmiechu.
 Nigdy nie najmuję się tam, gdzie są dziew-
czynki  wyznała szczerze.  Owszem, mogłabym
wyuczyć je francuskiego i gramatyki, ale co do
innych umiejętności, niezbędnych młodej damie,
takich jak haftowanie na płócienku, gra na for-
tepianie, wytworne powiewanie wachlarzem czy
zręczne nalewanie herbaty... O, ta materia jest dla
mnie niezgłębiona! Przepadłabym z kretesem. Ja nie
jestem pewna, czy potrafię porządnie zawiązać
wstążkę we włosach...
 Na pewno byś to zrobiła, gdybyś zechciała!
110 Miranda Jarrett
 Wątpię, Harry, wątpię... Jakże więc mogłabym
uczyć czegoś, czego sama do końca nie potrafię?
 pytała Sophie ze zwykłą sobie logiką.  Nie
nauczyłam się wielu rzeczy, bo rosłam bez matki,
a i za dużo czasu spędzałam, uganiając się we
dworze z tobą i George em.
 Pojmuję. I nas obarczasz całą winą.
Sophie nie po raz pierwszy wspominała o Geor-
ge u, to zrozumiałe, przecież dzieciństwo spędzali
razem, Sophie, Harry i George. Wspominała go ciepło,
z wielką sympatią i pogodnie, jakby George żył. Jakby
czekał na nich w Hartshall... Ona po prostu nie
wiedziała. Bo i skąd? George był jednym z wielu, tylu
przecież młodych mężczyzn oddało swe życie pod-
czas tej przeklętej wojny z Francuzami. Nie tylko
George. Liczba poległych była zatrważająca...
 Przycichłeś, Harry  odezwała się półgłosem
Sophie.  Czujny jesteś, bo za drzewami czatują
elfy, które wcale nie są nam przychylne?
 Tak. Siedzą na każdej gałęzi i patrzą na nas
groznie.
Zmusił się do uśmiechu. Nie, żadne elfy nie
zajmują jego myśli, tylko duch jeden, duch piegowa-
tego chłopca, duch kogoś, komu tak wcześnie przy-
szło rozstać się z tym światem... Wiedział, że po-
winien powiedzieć Sophie o śmierci George a, po-
wiedzieć, jak do tego doszło. Odkładanie wyznania
na pózniej czyni go tylko trudniejszym. Ale on nie
był jeszcze gotów rozdrapywać tak bolesną ranę.
Tchórzostwo? Może i tak, ale nie potrafił jeszcze
tego uczynić, nawet, jeśli miał wyznać to Sophie.
Blask księżyca 111
 Może spytamy elfy o drogę?  szepnęła Sophie.
 Bo coś mi się wydaje, że zabłądziliśmy.
 Wcale nie!  żachnął się Harry, dyskretnie
zerkając na niebo. Może on i nie umie, jak żeglarz
doświadczony, wyczytać drogi z księżyca i gwiazd,
ale północ od południa potrafi odróżnić. Poza tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \