[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nia podała mu swoją, a Jake pomógł jej wstać. Spojrzała
na niego z ciepłym, spontanicznym uśmiechem.
- Nie czaruj mnie, Sam. - UniósÅ‚ rÄ™kÄ™ i musnÄ…Å‚ pal­
cami jej wargi.
Jedną ręką trzymał jej dłoń, a drugą uspokajającym
ruchem gładził jej szyję. Wystarczyło, że pochyliłaby
się lekko ku niemu, a już czułaby jego ciało przy swoim.
Wystarczyło, że uniosłaby rękę, a już czułaby pocałunki
jego mocnych, ciepÅ‚ych ust. Zanim pomyÅ›laÅ‚a, co po­
winna zrobić, odsunął ją od siebie.
- Sam. - PotrzÄ…snÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… ni to z rozpaczÄ…, ni to z roz­
bawieniem. - Z Å‚atwoÅ›ciÄ… możesz wystawiać mÄ™skÄ… cier­
pliwość na próbę. - Pociągnął ją w stronę kuchni.
- A więc znowu wychodzisz. - Annie wytarła jedną
rękę w fartuch, a drugą machnęła na Jake'a. - I nie
trzymaj jej za długo na tym chłodzie.
- Oczywiście, że nie, proszę pani - odpowiedział
z podejrzanÄ… atencjÄ….
- Dziękuję, Annie - przerwała Samanta. - Lunch
był świetny.
NORA ROBERTS
56
- No, teraz jest w porządku. - Poklepała Samantę po
przyjacielsku. - Wracaj tu szybko. I pozdrów ode mnie
Sabrinę. I tego młodego hultaja Dana też. Jak tylko
Sabrina poczuje się lepiej, wpadnę ją zobaczyć. Och,
Jake, zapomniaÅ‚abym. - OdwróciÅ‚a siÄ™ do niego i mruk­
nęła coÅ› na temat swojej sÅ‚abej pamiÄ™ci. - Lesley Mar­
shall dzwoniła i zapraszała na kolację dziś wieczorem.
PowiedziaÅ‚am jej, że do niej oddzwonisz, a potem wy­
leciało mi z głowy.
- Nie ma problemu - odpowiedziaÅ‚ spokojnie. - Póz­
niej do niej oddzwoniÄ™. Gotowa, Sam?
- Tak. Jestem gotowa. - Uśmiech powrócił na jej
usta, choć wewnątrz poczuła lekki niepokój.
Lesley Marshall, pomyślała, to chyba ta kobieta,
o której Sabrina mówiÅ‚a, że byÅ‚aby w stanie usidlić Ja­
ke'a. OczywiÅ›cie pod warunkiem, że ten postanowi kie­
dyś się ożenić. Dlaczego miałoby mnie to obchodzić?
Wyprostowała się i dołączyła do stojącego przy koniach
Jake'a. Romanse Jake'a Tannera absolutnie mnie nie
obchodzą. Miał zapewne tuzin przyjaciółek, ale to nie
moja sprawa.
W drodze powrotnej prawie nie rozmawiali. Samanta
udawała, że jest pochłonięta obserwowaniem otoczenia,
choć w rzeczywistości niewiele ją to obchodziło.
Z przykroÅ›ciÄ… zorientowaÅ‚a siÄ™, że otaczajÄ…cej Wy­
oming magii było zbyt mało, by poprawić jej humor.
Pokryte śniegiem szczyty błyszczały w promieniach
popołudniowego słońca, a teren nadal był niezwykle
rozległy i kuszący. Jednak przyglądając mu się teraz,
Samanta czuła się dziwnie przygnębiona.
PIEZC GÓR 57
To był niezwykły dzień, rozmyślała. Jake drażnił ją,
czarowaÅ‚, zÅ‚oÅ›ciÅ‚ i zachwycaÅ‚. DoÅ›wiadczyÅ‚a wszyst­
kich tych uczuć w ciągu zaledwie kilku godzin. Jego
pocałunek rozbudził w niej podniecenie i jeszcze inne,
głębsze uczucia, których nie potrafiła nazwać.
Sama myÅ›l o tym, że mógÅ‚by jeść kolacjÄ™ z innÄ… ko­
bietÄ…, niezmiernie jÄ… zasmuciÅ‚a. PrzyjrzaÅ‚a mu siÄ™ do­
kładnie, ale szybko odwróciła wzrok, aby nie zauważył,
że tak badawczo mu się przypatruje. Musiała przyznać,
że byÅ‚ niezwykle atrakcyjnym mężczyznÄ…. I to mężczy­
zną w każdym calu. Intrygował ją, ale też onieśmielał,
a Samanta lubiÅ‚a jasne sytuacje w kontaktach z męż­
czyznami. Być może najrozsądniej byłoby unikać jego
towarzystwa. Samanta lubiła kontrolować sytuację, ale
zdała sobie sprawę, że Jake lubi to jeszcze bardziej.
PomyÅ›laÅ‚a, że postara siÄ™ trzymać od niego na dys­
tans. Niech sobie czaruje tÄ™ Lesley Marshall lub jakÄ…­
kolwiek inną kobietę, która będzie pragnęła jego uwagi.
Samanta Evans może sobie z łatwością poradzić bez
niego. Gdy zbliżali się do Lazy L, Samanta postanowiła
zachowywać się uprzejmie i jedynie przyjacielsko
w stosunku do swego kompana. W koÅ„cu nie byÅ‚o po­
wodu, aby miała zachowywać się niegrzecznie. Jake
miał prawo jeść kolację, z kimkolwiek miał ochotę. To
byÅ‚o w koÅ„cu jego życie i jego decyzja. Poza tym, do­
powiedziała sobie, w przyszłości prawie w ogóle nie
będziemy się widywali.
Po dotarciu na ranczo zsiadła z konia i podała wodze
Spooka oczekujÄ…cemu na nich kowbojowi.
- Spędziłam wspaniały dzień, Jake. - Jej uśmiech
58 NORA ROBERTS
był nienagannie grzeczny. Szli w kierunku domu,
a Jake prowadził za sobą swojego ogiera. - Dziękuję ci
za czas i gościnność.
- Cała przyjemność po mojej stronie, proszę pani
- powiedział, uśmiechając się.
Nawet jeÅ›li powiedziaÅ‚ to z kpinÄ…, Samanta potrakto­
wała to życzliwie. Przy drzwiach odwróciła się jeszcze,
aby uśmiechem podziękować za miły dzień.
- Napijesz siÄ™ kawy przed powrotem do domu? - za­
prosiła, pamiętając o tym, że obiecała być uprzejma
wobec Jake'a.
- Nie, dzięki, Sam. - Obserwował ją spod ronda
kapelusza. - Lepiej już będę się zbierał.
- No cóż. - Odetchnęła z ulgą, gdy poczuła chłód
klamki pod swoją dłonią. - Jeszcze raz dziękuję.
- Nie ma sprawy. - Skinął w jej stronę, odwrócił się
w kierunku swego konia, po czym ponownie spojrzał
na nią w taki sposób, że Samanta poczuła, jak nogi się
pod nią uginają. - Kiedyś będę cię miał - powiedział
miękko, lecz dobitnie.
Nastąpiła długa cisza. %7ładne z nich nie było w stanie
nic powiedzieć.
- Do... doprawdy? - Głos Samanty brzmiał jak szept,
choć starała się, żeby wydawał się chłodny i obojętny.
- Tak, proszę pani. - Dosiadł konia i przesunął stet-
sona na tył głowy tak, że mogła spojrzeć mu prosto [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \