[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobie.
Zjadł lekką kolację w postaci pieczonej cielęciny, zbyt mocno przyprawionej tymiankiem, wypił
szklankę mrożonej herbaty z piaszczystym, nierozpuszczo- nym cukrem i zapalił cygaro. Max i
rodzina zajęli miejsce Allbeego w jego myślach. Czy powinien zadzwonić?
Jeszcze nie teraz, nie dziś wieczór - skwapliwie wynajdywał dobre wymówki, wzdrygając się nieco na
myśl o leżącym za nimi cieniu jego własnej słabości.
Wiedział o jego istnieniu. Ale nie był to rzeczywiście dobry moment, żeby dzwonić. Pózniej, kiedy
sprawy się ułożą, Max szybko się zorientuje
- zakładając, że ostatnie spojrzenie Eleny w kaplicy oznaczało to, co myślał - z czym ma do czynienia.
Chociaż być może w zaistniałych okolicznościach nie było nic takiego niezwykłego w tamtym
spojrzeniu. Być może - Leventhal przyglądał się spoinie na długim popiele swego cygara - dał się za
bardzo ponieść wyobrazni.
Zgryzota, nadmierne obciążenie serca... Przerażenie, wiesz - wyjaśnił milcząco. Płaczący ludzie,
gdy ich twarze są wykrzywione, mogą wyglądać tak, jakby się śmiali, i tak dalej.
-
Cóż, mam wielką nadzieję, że się mylę - powiedział. - Mam nadzieję. I jeśli uda mu się przepędzić z
domu starą kobietę, to może zdołają przetrwać.
Zmierć chłopca powinna przynajmniej zbliżyć członków rodziny do siebie. Stara kobieta miała zły
wpływ na Elenę; a teraz szczególnie mogła ją wziąć w obroty. Dla dobra Philipa Max powinien
pokazać starej wiedzmie drzwi. Gotując i prowadząc gospodarstwo, mogła próbować, w takim okresie,
wyrobić sobie potężną pozycję w domu. Musi uzmysłowić to niebezpieczeństwo Maksowi, który może
być skłonny pozwolić jej zostać.
-
Wyrzuć ją, nie dawaj jej szansy! - wykrzyknął
Leventhal.
Gdyby Max zdał się na nią, wówczas... I mógłby, gdyby go to uwolniło, wyjechać, gdzie będzie miał
ochotę, pozostawiając Philipa w jej rękach. Nie, trzeba ją wyrzucić. Siedział przez chwilę przy swoim
mrocznym stoliku w rogu, a jego czarne oczy zdradzały bardzo niewiele z mrocznego niepokoju, który
go wypełniał.
Po przyjściu do domu zdjął w przedsionku marynarkę. Przez okno, w przejrzystej głębi ponad
snującym się brązowym dymem i nisko zalegającą czerwienią spowitych zmierzchem chmur,
zobaczył gwiazdę wieczorną. Wszedł przez wąską kuchnię do pokoju stołowego, który był pusty.
Wróciwszy do pokoju dziennego, nie od razu uświadomił sobie obecność Allbeego. Dopiero kiedy
opadł na fotel obok okna, zobaczył go siedzącego między biurkiem a rogiem pokoju, i wykrzyknął z
wściekłością:
-
Co to znowu ma znaczyć?!
Zerwał się na nogi i włączył lampę na biurku.
Trzęsły mu się ręce.
-
Rozkoszowałem się wieczorną atmosferą.
-
Akurat, wieczorną atmosferą! - mruknął Leventhal. - Pijane bydlę!
Potem uparcie milczał, uznając, że to Allbee powinien odezwać się jako pierwszy. Elektryczny zegar
szybko terkotał. Głowa Allbeego spoczywała na oparciu fotela, jego długie nogi były szeroko
rozrzucone, a ich ciężar wspierał się na piętach. Ręce, luzne w nadgarstkach, miał skrzyżowane na
piersi. Po pewnym czasie poruszył się lekko i westchnął:
-
Ten morderczy upał odbiera mi całą energię.
-
A może coś jeszcze poza upałem ją panu odbiera, nie sądzi pan?
-
Co...?
-
Whisky - odparł Leventhal. - Podobno szuka pan pracy. Co pan robił? Siedział tutaj i pił? Kiedy pan tu
przyszedł, myślałem, że znajdzie pan sobie jakieś zajęcie i poszuka pokoju.
Allbee wysunął głowę do przodu.
-
Nie chcę niczego robić pochopnie - odparł i za-czął się uśmiechać. - W każdym interesie - pan to wie,
musi pan to instynktownie wiedzieć - najgorszą rzeczą jest pośpiech. Zanim człowiek się zdecyduje...
czy zadowoli się byle czym... Trzeba wszystko przemyśleć - zakończył
z rozanielonym i głupim wyrazem samozadowolenia na rozedrganej twarzy. Czy jest pijany?,
zastanawiał się Leventhal.
- P a n i interes - powiedział z pogardą. - Jakie pan może mieć interesy?
-
Och, może mam. Może jakieś mam.
-
Poza tym, jak pan tu wchodzi i wychodzi? Zamknąłem wczoraj wieczorem drzwi na klucz. Jestem
tego pewien.
-
Mam nadzieję, że nie ma mi pan tego za złe. W
kuchni były jakieś klucze i jeden z nich pasował.
Twarz Leventhala zachmurzyła się. Czy Mary zapomniała swojego klucza? A może ten był zapasowy?
Na samym początku agent dał nam dwa - pomyślał - a poza tym kluczyki do skrzynki na listy i klucz
do szafki w piwnicy. A może były trzy klucze do domu?
-
Nie byłem pewien, czy wrócę - rzekł Allbee. -
Ponieważ jednak istniała taka możliwość, uważałem, że będzie wygodniej mieć klucz. Próbowałem
wczoraj zadzwonić do pana do redakcji, ale pana nie zastałem.
- Niech pan nie zaczyna niepokoić mnie w biurze
- rzekł z irytacją Leventhal. - Czego pan chciał?
-
Po pierwsze chciałem zapytać pana o pozwolenie w sprawie klucza. A poza tym przyszło mi do głowy
coś jeszcze, a mianowicie, że może jakimś trafem jest w firmie Beard i Spółka wolne miejsce dla
kogoś takiego jak ja, o które mógłbym się ubiegać. Pan jest w stanie mi tam pomóc.
-
U Bearda? To nie przyszło panu tak po prostu do głowy! Nie wierzę w to.
-
Ależ tak - zaczął szybko Allbee, ale przerwał
sobie. Jego duże pełne usta były rozchylone, a głośny oddech wskazywał na tłumiony śmiech; patrzył
na Leventhala z komicznym zaciekawieniem. Ale natrafiwszy na jego nieruchome spojrzenie, zaczął
od nowa, bardziej serio: - Nie, naprawdę, naszło mnie to nagłe, kiedy jadłem śniadanie. Dlaczego
Leven- thal nie miałby mi pomóc w zdobyciu posady w swojej firmie? To chyba uczciwe? Ja
wprowadziłem pana do Rudigera.
Nie będziemy liczyli tego, co się stało. Zapomnimy o tym.
Traktujmy to jedynie jako odwzajemnioną grzeczność.
Umówi mnie pan na spotkanie z panem Beardem - czy on zajmuje się tam osobiście przyjęciami do
pracy? - i będziemy kwita.
-
Nie potrzebują nikogo.
-
Niech mi pan pozwoli samemu to sprawdzić.
-
Tak czy owak, nie mogliby panu dać takiej posady, jakiej pan chce.
-
Ale przecież panu jest wszystko jedno, jakiej chcę posady. To nie miałoby dla pana znaczenia,
prawda?
- rzekł, uśmiechając się szeroko. - Niezależnie od tego, czy zostałbym pomywaczem, czy
zamiataczem ulic, albo wynajął się jako ludzka przynęta.
-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]