[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mów za siebie, skalny łaziku wymruczał sierżant Barak, zanim spojrzenia Conana i
Khezala uciszyły następnych chętnych do zabrania głosu.
Obserwator wybrał najlepsze stanowisko. Miał z niego znakomity widok na drogę. Gdy się
nieco zbliżyli, odszedł, a Conan zauważył, że wycofuje się w kierunku niedalekiej plątaniny
parowów i skał. Mógł się tam ukryć spory oddział, a poszukiwanie pojedynczego człowieka
zabrałoby resztę dnia, zanim musieliby się przyznać do niepowodzenia.
Kilkaset kroków dalej teren przed Turańczykami stał się nierówny. Zwolnili do kłusu, by
móc mówić w miarę cicho. Nie chcieli, aby jakikolwiek przypadkowy świadek zdołał coś
usłyszeć. Rozmowa była krótka.
Koczownicy nie mogli wysłać zbyt wielu ludzi w tę okolicę zaczął Khezal. W
przeciwnym wypadku goniec z patrolu nie mógłby wrócić do obozu, żeby nas ostrzec.
Chyba że pozwolili gońcowi przejść, aby wciągnąć nas w pułapkę odparł Conan.
Robimy wiele, więcej niż kiedyś, aby zatrzymać duże oddziały na północy i południu
zauważył Khezal. Poza tym wątpię, czy z taką liczbą Zielonych Płaszczy musimy się
obawiać koczowników, jacy mogą się znajdować przed nami.
Nie byłoby rozsądne dyskutować z Khezalem na oczach jego własnych ludzi, i Conan nie
chciał tego robić. Turański kapitan mógł na wet mieć rację, ale&
Daleki jestem od tego, aby nie doceniać twoich ludzi rzekł Cymmerianin ale co
się teraz z nimi dzieje? Założę się, że koczownicy uważają nas wszystkich tylko za zdobycz.
Jeśli otoczyli ich&
Rozumujesz jasno. Jednak tylko naprawdę liczny plemienny oddział mógłby
utrzymywać takie oblężenie i jednocześnie przygotować na nas zasadzkę.
Conan nieraz już płacił własną krwią i miał towarzyszy, którzy przelewali swoją za
kapitanów mówiących, że wróg nie może zrobić tego i tego . Prorokowanie było domeną
czarowników i nieuczciwych kapłanów.
Myślę, że powinniśmy jednak obawiać się zasadzki. Czy do naszego celu prowadzi
jakaś inna droga prócz tej najkrótszej? Znasz ten kraj lepiej ode mnie.
Istotnie, a większość moich ludzi lepiej niż ja. Jest taka droga, ale dłuższa i trudniejsza.
Czy nadaje się lepiej czy gorzej do urządzenia zasadzki?
Gorzej, o ile dobrze pamiętam.
Dobrze by było, gdybyś pamiętał tak dobrze, jak pamiętasz, która dziewka jest chętna,
mój przyjacielu. Proponuję, żebyś wysłał sześciu spośród Zielonych Płaszczy ze mną i moimi
Afghuli. Pojedziemy główną drogą. Ci czekający będą musieli uderzyć na nas, aby nie
pozwolić nam zaatakować od tyłu ich towarzyszy. Tymczasem ty z resztą swoich ludzi
pojedziesz dłuższą trasą.
Khezal spojrzał na żołnierzy, a potem na pustynię przed sobą, i skinął głową.
Nie chciałbym wystawiać cię na niebezpieczeństwo, ale sądzę, że nie będzie to nic
gorszego od tego, co już przeżyłeś. Tylko przyprowadz moich żołnierzy całych i zdrowych, a
przynajmniej daj dowód ich godnej śmierci.
Jeśli odejdą w jakikolwiek inny sposób, to ja pójdę tam wraz z nimi odpowiedział
Conan.
Nie miej zbyt wielkiej ochoty udawać się tam, gdzie nie ma ani wina, ani kobiet, ani
porządnych bitew powiedział Khezal, rozciągając twarz w uśmiechu. Ja nie mam
najmniejszej ochoty opróżniać na ziemię pucharów za nieobecnych towarzyszy!
*
Jak się czujesz, kapitanie? zapytał Danar, gdy w mdłym świetle lampy oliwnej
rozpoznał zwierzchnika. Muhbaras oniemiał. Spodziewał się, że młodzieniec będzie skrajnie
wyczerpany, praktycznie jedną nogą w grobie. A już zupełnie nie oczekiwał, że będzie się
troszczył o zdrowie swego kapitana. Danar uśmiechnął się szeroko.
Nie byłem zle traktowany rzekł. Może tylko o tyle, że musiałem jeść chleb
składający się wyłącznie z plew. Myślę, że właśnie tym karmią półludzi na polach.
Bez wątpienia zgodził się kapitan. Przyjrzał się ścianom i zatrzymał spojrzenie
miał nadzieję, że wystarczająco wymowne na macie z sitowia.
Danar wzruszył ramionami.
Wiem, że ściany mają uszy, a może i oczy. Jeśli masz dla mnie jakiś pożegnalny dar, to
chyba tylko tyle, że nie uważasz mnie za głupca.
Muhbaras zapewnił, że nie myśli w ten sposób. Pragnął przekonać siebie samego, iż
istnieje jakiś sposób, by zapewnić Danarowi godną i lekką śmierć. Jednak należało to zrobić
na tyle zręcznie, aby uniknąć gniewu Pani Mgieł.
Kapitan nie dbał o to, co się z nim stanie, martwiło go tylko, że gdyby zginął, dowództwo
nad misją w dolinie obejmie Ermik. Wtedy jego ludzi czekałby straszny los.
Być może Danar będzie musiał umrzeć straszną śmiercią po to właśnie, by chronić swych
towarzyszy. Jak jednak mu o tym powiedzieć i jak zasnąć, gdy ta noc się skończy?
Jestem już za stary na intrygi, pomyślał Muhbaras. Byłem tylko mógł wziąć udział w
ostatniej bitwie przeciwko wartemu tego wrogowi, a będzie mi wszystko jedno, czy ją
przeżyję.
Czy wiesz, że Pani pragnie twojej esencji życia , czy jak to tam nazywają w
kapłańskiej gwarze? spytał kapitan.
Danar powtórnie wzruszył ramionami.
Być może, i stąd to dobre traktowanie. A może nie, jeśli myślą, że została splugawiona
nieczystym pożądaniem.
Wiedza o tym, że kobieta taka jak Panna nie jest bez skazy, nigdy nie jest plugawa
parsknął Muhbaras. Tylko ślepiec zdołałby tego uniknąć, a jestem pewien, że Władczyni
nie chciałaby, aby usługiwali jej ślepcy lub eunuchy.
Tym razem Danar spojrzał znacząco na ścianę.
Nie odpowiedział, ale nie patrzył przy tym kapitanowi w oczy. W jego głosie było
coś, co sprawiło, że Muhbaras postanowił nie pytać, czy między młodzieńcem a Panną doszło
do czegoś więcej niż wymiana spojrzeń.
W sakiewce zawieszonej przy pasie kapitan miał zawinięty w chusteczkę mały nóż z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]