[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szal. Lecz młody doktor zdawał się tego nie zauważać. Nie spuszczał oczu z jej
twarzy.
- Jaka teoria? - zapytał. - O czym pani mówi? Dlaczego, dlaczego się
wygadałam? - łajała w myślach samą siebie.
- Niby czemu miałabym panu powiedzieć? - spytała na głos. - Aby mógł pan
opublikować pracę pod swoim nazwiskiem i zgarnąć cały splendor? Nie mam
zamiaru. A teraz, panie Stanton, najlepiej będzie, jak pan stąd wyjdzie. - Podeszła do
drzwi, otworzyła je na oścież, wpuszczając do domu mrozne powietrze. -
Przyjemnego poranka.
Reilly Stanton zmierzył ją gniewnym spojrzeniem. %7łyła na jego czole znowu
zaczęła pulsować. Brenna zdawała sobie sprawę, że jest na nią wściekły, lecz nie
miała pojęcia dlaczego. Nic mu do tego, jak ona załatwia swoje sprawy, ani do tego,
czego te sprawy dotyczą.
- Pójdę już - powiedział w końcu. Brenna spostrzegła, że doktor zaciska
szczęki. - Ale to nie koniec. Jeszcze porozmawiamy na ten temat, panno Donnegal.
Nie będę stał bezczynnie, przyglądając się, jak pani naraża swoje życie - oraz życie
mieszkańców wyspy - aby udowodnić jakąś idiotyczną teorię pani ojca...
- Precz! - krzyknęła Brenna, rozsierdzona jak nigdy dotychczas. - Niech się
pan natychmiast wynosi!
- Z przyjemnością - odparł Reilly Stanton. Po czym nasadził kapelusz na
głowę i wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Lecz Brenna nie mogła pozwolić, aby miał ostatnie słowo.
- Teoria mojego ojca - wrzasnęła za nim - nie jest idiotyczna! I ja to
udowodnię. Jeszcze się pan przekona!
Lecz doktor Stanton niczym nie okazał, że usłyszał jej głos. Co według
Brenny i tak nie miało znaczenia. Lekceważyła nowego lekarza i odpowiadało jej to,
że on także ją lekceważy.
Zatrzaskując za nim drzwi, miała nadzieję, że w przyszłości będzie się trzymał
z dala od niej i nie pojawi się więcej także w jej snach.
11
Przykro mi, madame - powiedział Reilly już po raz dziesiąty owego dnia - lecz
nie leczę zwierząt.
Kobieta, żona Adama MacAdamsa, której powierzchowność rzeczywiście
zgadzała się z tym, jak opisał ją hrabia, przygryzła wydatną dolną wargę i rzekła:
- Ale ona nie niesie się już od dawna, a zawsze była najlepsza. Regularna jak
w zegarku. Jedno jajko na dzień, albo i więcej.
Reilly spojrzał na tłustego brązowego ptaka na stole do badań.
- Jestem pewien, że jeśli ma apetyt, wkrótce wyzdrowieje.
- Ale właśnie o to chodzi - powiedziała pani Mac Adams, a jej obfita pierś
zafalowała. - W tym rzecz, proszę pana! Ona nie ma apetytu. Och, panie doktorze,
niech pan ją zbada, dobrze?
Reilly spojrzał ze smutkiem na swoją pacjentkę. Nie miał pojęcia o sprawach
agrarnych. To chyba kura, pomyślał. Kura jest samicą drobiu, kogut samcem. A może
to kurczak? Nie był pewien.
W ciągu minionych kilku tygodni wzywano go do licznych zwierząt, jak:
owce, konie, krowy, a pewnego pamiętnego popołudnia nawet do jeża. Na razie miał
tylko jednego dwunożnego pacjenta, a i ten prawie się nie liczył, ponieważ był nim
lord Glendenning, cierpiący na wrastanie paznokci u stóp. Reilly, pomimo że
przeniósł się do szpitalika, specjalnie aby uniknąć towarzystwa hrabiego, stał się
dokładnie tym, czym, jak mu Iain MacLeod solennie obiecywał, miał się nie stać:
jego osobistym lekarzem.
Co wcale nie oznaczało, że mieszkańcy wioski Lyming byli nadzwyczajnie
zdrowi. Wprost przeciwnie. Byli bardzo chorowici. %7ładen z nich jednak nie chciał
powierzyć swych przypadłości nowemu lekarzowi. A tylko nieliczni zaufali mu na
tyle, by leczyć u niego swój żywy inwentarz. Zwracano się do niego tylko wtedy,
gdy...
- Panna Brenna powiedziała, że mam ją karmić ciepłą mieszanką -
poinformowała go pani MacAdams. - Ale mieszanka jest taka droga. Czy może mi
pan doradzić coś innego?
...potrzebna była druga opinia, a raczej inna opinia.
- Jeśli panna Donnegal uważa, że ciepła mieszanka jest odpowiednia -
powiedział Reilly, oddając kurę kobiecie - to znaczy, że ciepła mieszanka jest w
porządku. Panna Donnegal zna się na drobiu znacznie lepiej niż ja.
Pani MacAdams pokręciła głową, wkładając do kosza swoją kiedyś najlepszą
nioskę.
- No dobrze - powiedziała. - Skoro pan tak mówi, doktorze. Tylko że miarkuję
sobie, to wielkie marnotrawstwo. Mieszanka dla kur.
- Trudna sprawa - zgodził się z nią, wyprowadzając ją z pokoju badań do
poczekalni, gdzie - jak stwierdził niepocieszony - nie czekał żaden pacjent. -
Doprawdy trudna sprawa.
Otworzył drzwi przed swoją pacjentką i jej właścicielką i poczuł na twarzy
powiew ciepłego wiatru. Nadeszła wiosna i na drzewach pojawiły się młodziutkie
listeczki, a na zboczach wzgórz pasły się barany, to znaczy Reilly, obeznany z
owcami nie lepiej niż z drobiem, sądził, że to właśnie barany. Tak czy siak, nadeszła
pora, kiedy na świat przychodziły młode, co oznaczało, że wszyscy mężczyzni, poza
tymi, którzy wypłynęli z sieciami na zatokę, są na wzgórzach, wypatrując jagniąt,
które, jak to się tutaj mówiło,  uwięzły w matce . Odkąd zaczęła się wiosna, Reilly
ani razu nie widział Brenny Donnegal, której drobne dłonie, tak zręczne w
zapuszczaniu się w drogi rodne, były teraz na wagę złota.
Podczas gdy mężczyzni zajmowali się doglądaniem stad, kobiety, korzystając
z ciepłej pory roku, trudniły się sprzedażą domowych wyrobów na targu, tuż obok
szpitalika Reilly'ego. Wioska Lyming była tak mała, że niemal nigdy nie pojawiali się
tutaj ludzie spoza niej, a wszyscy tutejsi mieszkańcy mieli na targu swoje własne
stragany. Reilly'emu bardzo podobały się produkty oferowane przez tutejsze kobiety.
Były tam przepyszne paszteciki z mięsem, które sprzedawała pani MacGregor, pory i
rzodkiewki od pani Murdoch, bochenki słodkiego chleba pani Conall oraz niebiańsko
pachnące mydełka, wyrabiane przez szacowną panią Murphy.
Nawet nieszczęsna Flora prowadziła stoisko, choć miała do zaoferowania
jedynie kufle piwa po pensie za jeden. Jednakże Reilly odwiedzał jej stolik kilka razy
dziennie. Mając zajęcie przy klientach, mówił sobie, nie będzie miała czasu
rozmyślać o hrabim, co stało się jej zwyczajem po tym, jak ostatnio odmówił
uczynienia z niej kobiety godnej szacunku.
Reilly umieścił na drzwiach kartkę z napisem  Wracam za pięć minut , co
było zresztą zupełnie zbędne wobec faktu, że tylko niewielu mieszkańców Lyming
umiało czytać, i podszedłszy do stoiska Flory, zauważył, że znów ją wzięło.
Dziewczyna spoglądała rozmarzonym wzrokiem na zamek, który trwał w niepewnej
równowadze na stromej skale, wysoko ponad głowami mieszkańców wioski. Flora
oprzytomniała, dopiero gdy Reilly odchrząknął. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \