[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wolną ręką zaczęłam grzebać w torbie.
- Cóż, dobrym sposobem na poczucie winy jest przyznanie się do popełnionych
czynów. - Moje palce zacisnęły się na rulonie drobniaków. Nie. To na nic. Trzymał mnie za tę
rękę, która miała większą siłę uderzenia. - Może pozwoli mi pan wezwać policję i wszystko
im opowie. Co pan na to?
- Nie - odparł pan Beaumont uroczystym tonem. - To nie byłoby dobre. Wątpię, żeby
policja uszanowała moje nieco... hm... szczególne potrzeby...
A potem pan Beaumont zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego. Uśmiechnął się do
mnie. Nieśmiało, ale jednak.
Uśmiechał się do mnie już przedtem, ale zawsze byłam w drugim końcu pokoju, albo
przynajmniej po drugiej stronie stołu. Teraz stałam tuż obok, na wprost jego twarzy.
Kiedy się uśmiechnął, miałam okazję zobaczyć coś, czego nie spodziewałam się
zobaczyć nigdy w życiu.
Najbardziej spiczaste siekacze, jakie można sobie wyobrazić.
W porządku, przyznaję, straciłam nad sobą panowanie. Mogę walczyć z duchami, ale
to nie znaczy, że jestem przygotowana na spotkanie z prawdziwym wampirem. Duchy, jak
wiem z własnego doświadczenia, istnieją naprawdę.
Ale wampiry? Wampiry to dzieło mrocznej wyobrazni, mityczne stworzenia, jak yeti
czy potwór z Loch Ness. No, dajcie spokój.
Jednak tutaj, przede mną, uśmiechając się tym okropnym uśmiechem grzecznego
chłopca, stał autentyczny żywy wampir we własnej osobie.
Teraz zrozumiałam, dlaczego Marcus, kiedy zjawił się owego dnia w gabinecie pana
Beaumonta, tak natarczywie wpatrywał się w moją szyję. Sprawdzał, czy jego szef nie
próbował zatopić w niej zębów.
Tym zapewne można wytłumaczyć to, co zrobiłam w chwilę pózniej.
A mianowicie złapałam ołówek, który spakowałam pod wpływem nagłego impulsu i z
całej siły wbiłam go w środek swetra pana Beaumonta.
Zamarliśmy na sekundę i przyglądaliśmy się ołówkowi sterczącemu z jego piersi.
A potem pan Beaumont odezwał się, zaskoczony:
- Och, ojej...
Na co odparłam:
- Wypchaj się ołowiem.
Runął na podłogę, omijając szklany stół zaledwie o parę centymetrów, pomiędzy
kanapę a kominek.
Gdzie leżał przez długą, długą chwilę, podczas gdy ja nie byłam w stanie zrobić
niczego, poza masowaniem nadgarstka, który przedtem ściskał.
Nie obrócił się, co zauważyłam po pewnym czasie, w proch, jak wampiry w telewizji.
Ani też nie stanął w płomieniach, jak często robią filmowe wampiry. Po prostu leżał.
A potem, powoli, dotarło do mnie, co zrobiłam.
Właśnie zabiłam ojca swojego chłopaka.
14
Cóż, w porządku, Tad nie był właściwie moim chłopakiem, a ja byłam święcie
przekonana, że jego ojciec jest wampirem.
Ale wiecie, co? Nie był. A ja go zabiłam.
W jakim stopniu wpłynie to na spadek mojej popularności w szkole?
W gardle zaczął rosnąć mi bąbel histerii. Czułam, że zacznę krzyczeć. Naprawdę nie
chciałam. Znajdowałam się jednak w pokoju z nieprzytomnym chłopakiem i jego
zwariowanym tatusiem, któremu właśnie przebiłam serce ołówkiem numer 2. Nie mogłam się
powstrzymać, żeby o tym nie myśleć: no, wiecie, nie ma szans, żeby mnie nie wykopali z
samorządu uczniowskiego...
No dobra, wy też zaczęlibyście krzyczeć.
Kiedy jednak nabrałam powietrza, żeby wydać wrzask, który sprowadziłby w
mgnieniu oka Yoshiego i wszystkich kelnerów, którzy nas obsługiwali przy kolacji, za moimi
plecami ktoś odezwał się ostro:
- Co się tutaj stało?
Odwróciłam się. Za mną, z wyrazem osłupienia na twarzy, stał Marcus, sekretarz pana
Beaumonta.
Powiedziałam pierwszą rzecz, która mi przyszła do głowy, a mianowicie:
- Nie chciałam. Przysięgam. Przestraszył mnie, więc go dzgnęłam.
Marcus, w tym samym mniej więcej stroju, w jakim widziałam go ostatnio, w
garniturze z krawatem, rzucił się w moją stronę. Nie w stronę rozciągniętego na podłodze
szefa. W moją.
- Czy nic ci się nie stało? - zapytał, chwytając mnie za ramiona i przyglądając się
uważnie mojej szyi. - Zranił cię?
Jego twarz zbladła z niepokoju.
- Nic mi nie jest - zapewniłam. Coś rosło mi w gardle. - To raczej o szefa powinien
pan się martwić... - Moje spojrzenie powędrowało do Tada, nadal leżącego twarzą w dół na
kanapie. - Och, i ten chłopak. Otruł własnego syna.
Marcus podszedł do Tada i odsunął jedną z jego powiek. Potem schylił się,
nasłuchując oddechu.
- Nie - mruknął jakby do siebie. - Nie otruł. Dał mu jakieś narkotyki.
- Och - parsknęłam nerwowo. - Och, zatem w porządku. Co tu się, do diabła, dzieje?
Czy ten facet jest z tego świata? Tak się wydawało. Był bardzo przejęty. Odsunął stół, pochy-
lił się i przewrócił swojego szefa na plecy.
Odwróciłam wzrok. Nie sądziłam, że zniosę widok ołówka wystającego z piersi pana
Beaumonta. No, wbijałam duchom w pierś wszystko, co mi wpadło w rękę, kilofy, noże
rzeznickie, śledzie od namiotów i tym podobne. Ale jeśli chodzi o duchy, to... cóż, one są już
martwe. Ojciec Tada żył, kiedy wpakowałam w niego ten ołówek.
Och, mój Boże, dlaczego pozwoliłam ojcu Dominikowi wmówić sobie ten idiotyzm
na temat wampirów? Co za kretyn wierzy w wampiry? Musiałam stracić rozum. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \