[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zrobiła, gdyby nie krępowały cię przeróżne zahamowania. Te zahamowania nie
są złe - w pewnych okolicznościach, na przykład gdy się jest prawnie
poślubioną żoną człowieka, którego się kocha w Anglii, na Ziemi: Ale
Ziemia już nie istnieje, przynajmniej taka, jaką znamy. Ani Anglia, ani
angielskie społeczeństwo. I jeżeli nawet cała ludzkość została wskrzeszona
i rozrzucona wzdłuż brzegów tej rzeki, to i tak możesz nigdy nie spotkać
swego męża. Nie jesteś już zamężna. Pamiętasz... póki śmierć nas nie
rozłączy? Umarłaś, a więc jesteście rozłączeni. Co więcej, nie ma
małżeństwa w niebie.
- Jest pan bluzniercą, - panie. Burton. Czytałam o panu w gazetach i
znam kilka pańskich książek o Afryce i Indiach, a także tę o Mormonach w
Ameryce. Słyszałam też historie, w które trudno mi było uwierzyć, takim
przedstawiały pana niegodziwym. Reginald był bardzo oburzony, kiedy
przeczytał pańską "Kasidah". Powiedział, że nie chce w swoim domu takiej
ohydnej, ateistycznej literatury i wrzucił wszystkie pańskie książki do
pieca.
- Jeśli jestem tak niegodziwy, a ty czujesz się kobietą upadłą,
dlaczego nie odejdziesz?
- Czy muszę tłumaczyć raz jeszcze? W innej, grupie mężczyzni mogli być
jeszcze gorsi. I, jak zechciał pan uprzejmie zauważyć, nie zmuszał mnie
pan. W każdym razie jestem pewna, że ma pan jakieś serce pod tą powłoką
cynizmu i ironii. Widziałam łzy w pana oczach, kiedy niósł pan płaczącą
Gwenafrę.
- Rozgryzłaś mnie - powiedział z uśmiechem. - Bardzo dobrze. Niech i
tak będzie. Będę rycerski, nie będę cię uwodził ani się naprzykrzał: Ale
kiedy znów zobaczysz, że żuję gumę, to lepiej gdzieś się schowaj.
Tymczasem daję słowo honoru - nie musisz się mnie obawiać, dopóki nie
znajdę się pod wpływem gumy.
Zatrzymała się, szeroko otwierając oczy.
Masz zamiar znowu jej użyć?
- Dlaczego nie? Wprawdzie zmieniła niektórych ludzi w dzikie bestie,
ale na mnie nie podziałała w ten sposób. Nie łaknę jej, zatem nie sądzę,
by tworzyła nawyk. Od czasu do czasu wypalałem fajkę opium i nie
uzależniłem się, więc nie przypuszczam, żebym był psychicznie podatny na
narkotyki.
- O ile dobrze rozumiem, często bywał pan mocno zamroczony. Pan i ta
odrażająca kreatura Swinburne...
Przerwała. Jakiś mężczyzna krzyknął coś do niej i chociaż nie znała
włoskiego, zrozumiała jego nieprzyzwoity gest. Zaczerwieniła się i szybkim
krokiem ruszyła naprzód. Burton spojrzał na natręta. Był dobrze zbudowany
i smagły, z dużym nosem, cofniętym podbródkiem i blisko siebie osadzonymi
oczami. Mówił językiem półświatka Bolonii, gdzie Burton spędził sporo
czasu badając relikty i grobowce Etrusków. Za nim stało dziesięciu
mężczyzn, w większości sprawiających równie nieprzyjemne wrażenie jak ich
przywódca oraz pięć kobiet. Było oczywiste, że chcieli przyłączyć do
swojej grupy więcej kobiet. I równie oczywiste było, że mieli ochotę na
kamienne noże i toporki grupy Burtona. Sami uzbrojeni byli tylko w swoje
rogi obfitości i bambusowe kije.
następny
Philip Jose Farmer Gdzie wasze ciała ...
. 11 .
Burton krzyknął i jego ludzie nie przystając zbili się w ciasną
grupkę. Kazz nie zrozumiał słów, ale od razu wyczuł, co się dzieje. Cofnął
się, by wraz z Burtonem iść w tylnej straży. Jego wygląd i toporek w
wielkiej łapie na chwilę powstrzymały Bolończyków. Szli za nimi
wykrzykując głośno docinki i grozby, ale nie zbliżali się. Kiedy jednak
dotarli do wzgórz, ich przywódca rzucił jakiś rozkaz i zaatakowali.
Młodzik z blisko osadzonymi oczami wywijając swym rogiem obfitości,
runął na Burtona. Ten uchylił się i gdy cylinder opadł w dół, pchnął
włócznią. Kamienny grot wbił się w splot słoneczny i napastnik upadł. Kazz
odbił pojemnik kolejnego przeciwnika drzewcem dzidy, ale uderzenie wyrwało
mu ją z dłoni. Skoczył w przód i toporkiem trafił tamtego w głowę.
Atakujący upadł z zakrwawioną czaszką.
Niewysoki Lev Ruach walnął jednego z Bolończyków cylindrem w pierś, po
czym natychmiast skoczył na niego. Tamten próbował się podnieść, ale
trafiony stopami w twarz przewrócił się znowu. Ruach pochylił się i wbił
mu w ramię swój krzemienny nóż. Mężczyzna zerwał się z wrzaskiem i rzucił
do ucieczki.
Frigate radził sobie lepiej niż Burton oczekiwał. Wprawdzie zbladł i
zaczął drżeć, kiedy banda ich zaczepiła, ale teraz, z cylindrem
przywiązanym do nadgarstka i siekierą w prawej ręce rzucił się do ataku.
Dostał rogiem w ramię, lecz zdołał częściowo zablokować uderzenie. Upadł
na bok. Któryś z nieprzyjaciół zamierzył się z góry bambusowym kijem, ale
Amerykanin przetoczył się, uniósł cylinder i odbił nim cios. Natychmiast
był na nogach, zaatakował przeciwnika głową i obaj upadli. Toporek
Frigate'a dwukrotnie trafił tamtego w skroń.
Alicja rzuciła swój róg w twarz któregoś z Bolończyków, po czym
dzgnęła go utwardzonym w ogniu ostrzem bambusowej dzidy. Loghu podbiegła z
boku i kijem uderzyła innego mężczyznę w głowę tak mocno, że osunął się na
kolana.
W sześćdziesiąt sekund było po bitwie. Pozostali członkowie bandy
uciekli, a ich kobiety pobiegły za nimi. Burton przewrócił na plecy
wrzeszczącego przywódcę i wyrwał mu z brzucha włócznię. Nie wbiła się
głębiej niż na pół cala. Ranny wstał i zaciskając dłońmi krwawiącą ranę
odszedł chwiejnym krokiem. Dwóch napastników było nieprzytomnych, lecz
mieli duże szanse przeżycia. Przeciwnik Frigate'a nie żył.
Amerykanin zbladł, poczerwieniał i znowu zbladł. Najwyrazniej jednak
nie czuł się zle ani nie dręczyły go wyrzuty sumienia. Jego twarz wyrażała
raczej podniecenie. I ulgę.
- To pierwszy człowiek, jakiego zabiłem! - powiedział. - Pierwszy!
- I na pewno nie ostatni - stwierdził Burton. - Chyba; że niedługo sam
zginiesz.
Ruach przyglądał się ciału.
- Trup wygląda tu dokładnie tak samo, jak na Ziemi - oznajmił. -
Ciekawe, gdzie idą ci, których zabito w życiu pozagrobowym.
- Jeżeli pożyjemy dość długo, możemy się przekonać. Zwietnie się
sprawiłyście, moje panie.
- Zrobiłam to, co było konieczne - oświadczyła Alicja i odwróciła się.
Była blada i drżała mocno. Loghu, przeciwnie, robiła wrażenie zadowolonej.
Do kamienia obfitości dotarli mniej więcej na pół godziny przed południem.
Sytuacja zmieniła się. W ich cichej kotlince było teraz około
sześćdziesięciu ludzi, z których wielu próbowało obrabiać kawałki czertu.
Jakiś mężczyzna przyciskał dłoń do krwawiącego oka, zranionego przez
odprysk krzemienia. Wielu miało poranione twarze albo poobijane palce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]