[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do moich wskazówek. Ti~zystu wojowników pozostawało więc tutaj. Mieli porozsta-wiać
straże i otrzymali nakaz zatrzymywania aż do naszego powrotu, względnie aż do chwili
otrzymania od nas dalszych instrukcji, każdej zbliżającej się osoby, im samym wydano
surowy zakaz pokazywania się komukolwiek. Wiedziano, że Dawuhdijehowie znali
terazniejsze obozowiska Hamawan-dów dokładnie i że inną drogą do naszego miejsca
wskutek rozgałęzienia gór nie można było się przedostać. Należało więc z zupełną
pewnością spodziewać się, że Dawuhdijehowie będą oczekiwali ataku, względnie też
szykują się do obrony 98 jedynie z tej strony, z której nadciągali rzeczywiście Hama-
wandowie. Nie powstrzymało mnie to jednak od powiedzenia Hamawandom, aby również
uważali i na tyły, gdyż trzeba było również wziąć pod uwagę ewentualność niespodzianego
obej-ścia ze strony wrogów.
Po tych i kilku jeszcze innych mniej ważnych wskazówkach ruszyliśmy w drogę. My, to
znaczy sześciu Kurdów, których wczoraj spotkaliśmy, Halef i ja. Hadżi uśmiechał się
nieznacz-nie do siebie. Gdy go spyi~łem o przyczynę, odparł:
- Sidi, jeżeli rzeczywiście istnieje kismet, w co zresztą nie wierzę od czasu poznania ciebie,
to kismet ów i to nie tylko twój, lecz także i mój, ma co najmniej dziesięć tysięcy sprężyn
w ciele. Albowiem kismet nasz, nie tylko że sam nigdy nie zaznaje spokoju, ale i nam go
nie daje. A i to ciało ze spręży-nami jest z gumy, nie ma bowiem stałego miejsca, nigdy
się nie zatrzymuje i ciągle się zmienia. Skacze i pląsa to tu, to tam, toczy się i kręci raz tu,
raz tam, a my plączemy się ciągle w ślad za nim. Wczoraj byliśmy przeświadczeni, że
jedziemy bezpo-średnio do Bagdadu, a dzisiaj szukamy jakiejś twierdzy, która znajduje
się w zupełnie innym kierunku, aniżeli ten, do które-go zmierzaliśmy. Dokąd nas ten
kismet zawiedzie? Nie wiem, lecz powiadam ci, że lubię to, bardzo lubię; rzeczywiście,
podoba mi się to nadzwyczajnie!
Uwagi jego nie były zupełnie pozbawione słuszności, acz-kolwiek nie zawadziłoby, gdyby
przedstawił nasz kismet w nieco idealniejszym świetle.
Rozumie się samo przez się, że nie zamierzaliśmy bynaj-mniej podążać ciągle w kierunku
jeziora, gdyż to zaprowadzi-łoby nas dokładnie w ramiona Dawuhdijehów. Adzy, jak za-
pewniał, znał okolicę, w której znajdowała się twierdza. We-dług niego mogliśmy
pozostawać na tej samej drodze aż do pory obiadowej, następnie zaś winniśmy się
skierować bar-dziej na prawo, w góry, poprzez które prowadziła linia prosta do wieży. Na
jaki teren napotkamy po drodze, tego nie wie-dział, należało jednak przypuszczaE, że droga
nie będzie zbyt dogodna.
Aczkolwiek towarzysze nasi byli przyzwyczajeni do podo-
bnych wycieczek wywiadowczych i potrafili zachować wszelkie
środki ostrożności, to jednak nie znali nadzwyczajnej, że tak
powiem, wyrafinowanej uwagi, której się nauczyłem u Indian,
a która polegała na tym, iż ważne jest każde bodaj zdzbło
trawy, czy też każdy powiew powietrza. Nawet Halef, który
mnie widział niejednokrotnie przy takim zajęciu, nie był zdol-
ny do podjęcia wywiadu, będącego rzeczą zupełnie prostą dla
każdego dorosłego Indianina. Hadżi zresztą już to próbował
niejednokrotnie a zawsze ze szkodą dla sprawy. Mogłem prze-
to obecnie polegać jedynie na sobie samym, toteż jadąc na
przodzie, miałem oczy na wszystkie strony zwrócone i nie
przepuszczałem najmniejszej z pozoru rzeczy, dla mniejednak
godnej uwagi. Przy tym wszystkim miałem jednak dość swo-
bodnego czasu, aby móc obserwować jadącego obok mnie
Adzy ego. Wczoraj, gdy go widziałem po raz pierwszy, nie było
już dość widno, a poza tym jego towarzysze odwrócili od niego
moją uwagę, tak że dokładna obserwacja nie była możliwa;
mimo to wywarł na mnie silne wrażenie. I teraz oto, gdy go
miałem u swego boku w jasny słoneczny dzień, to wrażenie
niepomiernie się potęgowało. Sposób siedzenia na koniu,
postawa i ruchy Kurda wskazywały albowiem na to, że jest
100
I
doskonałym, zwinnym jezdzcem. Całą swą postacią czyniłwra-żenie człowieka o wielkiej
sile fizycznej przy niespożytej jed-nocześnie duchowej energii; słowem, był mężczyzną!
Wszela-ko, gdy obserwowałem, wprawdzie skrycie, lecz bystro, jego twarz, było mi trudno
nadać mu miano mężczyzny. Wąskie niskie czoło, z którego turban się zsunął, łagodnie
zaokrąglone policzki i także podbródek, brak brody i pełne wargi, a nade wszystko miękkie
spojrzenie jego wielkich oczu, gdy sądził że nie jest obserwowany, to wszystko razem
wzięte nie było mę-skie, przeciwnie, znamionowało kobietę, mimo całej energii, która się
jednocześnie zarysowała na jego twarzy. Pakże głos, który był wprawdzie głęboki i miał ton
rozkazujący;brzmiał niezupełnie jak głos mężczyzny. Do tego należy dodać lekki ciefi u
brzegów powiek i tępe, jakgdyby wytrawione malowa-niem, długie rzęsy. To wskazywało
na przyzwyczajenie kobiet Wschodu do malowania rzęs ciemnym tuszem, ażeby nadać oku
większego blasku i okazałej wielkości. Teraz farba była starta, przez co rzęsy otrzymały
nieokreślony, tępy wygląd. Pobudzony tymi spostrzeżeniami, zwróciłem teraz bacz-niejszą
uwagę na ciało Kurda. Ręka była kobieca i na wewnę-trznej jej stronie spostrzegłem ślad
henny, której tak łatwo nie można było zmyć. Teraz wystarczyło rzucić jeszcze jedno spoj-
rzenie na całą postać aby się przekonać, że obok mnie jechała kobieta, a nie mężczyzna.
A gdy to się stało dla mnie jasne, natychmiast też wiedzia-łem, kim była. Najznakomitszym
podówczas wodzem Hama-wandów, słynniejszym jeszcze od znanego przywódcy Hussein
Agi, był szejk Jamir, który wprawdzie pochodził z rodziny zwykłych prostych wojowników,
lecz dzięki swej niezwykłej odwadze i wojskowym zaletom, dobił się do takiego uznania i
władzy, że on to właśnie był najwyższym rozkazodawcą i duszą każdego przedsięwzięcia
swego plemienia. W tym dążeniu do osiągnięcia wybitnego stanowiska nie był samotny; miał
w swej niezwykle utalentowanej żonie oddaną i wierną mu pomocni-cę, odważną
towarzyszkę, która wspomagała go we wszystkich jego przedsięwzięciach i dodawała
otuchy, nigdy go nie opu-szczając, nawet na wojnie. Kurd otacza odwagę wielką czcią i
jeżeli kobieta w normalnych warunkach korzysta u niego z większego poważania i
swobody, niż u innych narodów Wschodu, to nic dziwnego, że żona Jamira miała daleko
wię-ksze, niż zazwyczaj na stosunki wschodnie, znaczenie. %7ładen Hamawand nigdyby się
nie odważył nie usłuchać jej rozkazów, wiedziano bowiem, że ukarałaby podobny opór
daleko srożej, niż mężczyzna.
Nie ulegało dla mnie żadnej wątpliwości, że mam teraz obok siebie tę rzadką kobietę, a
wiedząc o tym, tym samym terazniejsza podróż otrzymała w moich oczach zupełnie inną
treść i charakter.
Awięc dlatego nazwała siebie Adzy, Bez Imienia! Rozumia-ło się samo przez się, że Szewin,
którego bratem się mianowa-ła, nie był nikim innym, jak Jamirem, jej mężem. A Khudyr,
zatruty jadem chłopak, był ich wspólnym synem. Teraz także zrozumiałem pseudonim
Szewina, który przez to imię, ozna-czające pastucha, chciał się przedstawić jako zwykły
przeciętny a pokojowo usposobiony pasterz. W każdym razie, było nie-zmiernie pożądane,
aby nie znalazł się nikt wśród Dawuhdije-hów, którygo znałby osobiście i mógł zdradzić
jego właściwe imię.
102
Jak pod tym względem sprawa stała, tego nie mogłem wie-dzieć. Po tym jednak wszystkim,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]