[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ma ogon, dwie płetwy. Dookoła jakby promienie...
Ustawiamy je w szereg. Przerysowujemy. Poprawiamy kontury. Odwracamy je o 180
stopni. Ja nauczyciel, białoskóry Tangata Manu o te Rongo Rongo. On Reiriko mój
uczeń, który tak bardzo się stara i pisze drżącą ręką:
Piszemy: Dzień Wielkiej Ostrygi trwa.
21
POGOC ZA ZIARNEM FASOLI
22
Stacja nazywa się Qoriwayrachina. Ten, Który Wypłukuje Złoto Ze Strumienia. Dokładnie
osiemdziesiąt osiem kilometrów od Cuzco. To właśnie tu trzeba wysiąść.
Przepychamy się przez tłum indiańskich ciał. Kolanami torujemy sobie drogę między wor-
kami. Nasze plecaki zahaczają o sprzedawców parującego rocoto zawijanego w bananowe
liście. Pociąg wjeżdża w tunel i gwałtownie hamuje. Równowagę łapiemy dopiero nad wia-
drami pełnymi purpurowej chichy. Pod nogami trzepocą się spętane kurczaki i koguty. Na
nasze głowy sypią się przekleństwa w miejscowej odmianie quechua. Tymczasem trzeba się
spieszyć: pociąg zatrzymuje się ledwie na trzydzieści sekund.
Allen, Andy i ja. Zeskakujemy z wysokich schodów wagonu koloru skórki pomarańczo-
wej. I zaraz okazuje się, że nie jesteśmy sami. Grupa liczyć będzie dwadzieścia osób z co
najmniej ośmiu krajów. Australijczycy, Amerykanie, Szwed ze Sztokholmu, Hindus z Bom-
baju, Argentyńczyk i Urugwajczycy z Montevideo. Jest też Grek, a raczej Kreteńczyk, który
twierdzi, że jest prawnukiem Alexisa Zorby. Zresztą nikt nikogo o nic nie pyta. Tu, w dolinie
Urubamby, ważniejsze niż paszport są kapelusze z szerokim rondem, sznury muszelek na szyi
i uśmiech pod tygodniowym zarostem; na peronie, którego właściwie nie ma, przybywa wy-
miętych postaci, wyplutych z czeluści najważniejszego pociągu relacji Cuzco Santa Ana.
W oczy rzucają się najpierw góry i kaktusy.
Góry mieszanina fioletu, różu i wilgotnej zieleni: nieokiełznana, wsparta na skalnych że-
brach zbiegających stokami ku dnu doliny, o opływowych kształtach, jak wzorowo napięte
płótno cyrkowego namiotu; kaktusy szerokoramienne świeczniki, jeżaste z każdej strony,
najbardziej jednak kolczaste od góry; koloru suszy i trawy tkwiącej pod celofanem w zielni-
ku, lecz tak silne, tak muskularne, tak królujące. Wśród nich znajduje się stacja.
Składa się ona z jednego toru, drewnianego baraku, przekupniów sprzedających tresowane
małpy, z których można ugotować rosół tak słodki jak miód, oraz z mdłego zapachu, dławią-
cego i ciągnącego się jak guma. W dole spieniony nurt Urubamby. Rzeka jest napuchnięta
wielotygodniowymi deszczami i niesie pnie wyrwane z brzegów. Wzrokiem szukamy mostu.
Jest. Trzysta, może czterysta metrów w górę nurtu, zawieszony na stalowych linach, zbudo-
wany na wzór tych sprzed stuleci, inkaskich, z hiszpańska teraz zwanych la oroya. Mało eg-
zotyczny, za to cały drewniany. To ostatni ślad cywilizacji. Dalej, na drugim brzegu, będzie
tylko droga.
Bardziej niż droga ścieżka.
Zcieżka wiodąca wprost w przeszłość.
Zcieżka wiodąca w czasy, gdy kukurydziane kolby liczono na węzełkach, lenistwo karano
śmiercią, a na rozkaz Inki podwładni byli gotowi przenieść górę z miejsca na miejsce.
Zcieżka ułożona i wydeptana przed ośmioma stuleciami, na długo przed Kolumbem, za
panowania Inki Roca. Jedna z nielicznych odnóg całej ich sieci, która niegdyś łączyła najod-
leglejsze zakątki inkaskiego imperium Tawatinsuyu. Przez pięć dni, przełęczami, z pleca-
kiem, namiotem, żywnością w puszkach i plastykowych workach, szlakiem, który sięga wyżej
niż chmury, ścieżkami zawieszonymi nad przepaściami, przez 29 potoków, wędrować bę-
23
dziemy jak indiańscy chasquis posłańcy zmierzający do miasta, które do dziś spowite jest w
niejedną tajemnicę. Do Machu Picchu.
Będzie to reportaż o trzykrotnym przypadku. O tym, co zdarzyć się było nie powinno i co
właśnie dlatego nastąpiło.
Bo w żadnym ze swych planów nie pozostawiłem miejsca na te pięć dni. Do Peru i Boliwii
przyjechałem z jasno zarysowanym zamysłem: będzie to pogoń za ziarnem fasoli; wędrówka
śladem owalnego ziarna rośliny, która była bogiem. Ot... wszystko. Nie wiedziałem, że, by
pogoń ta mogła się w pełni udać, będę musiał noce spędzić na przełęczach i w chatach ludzi,
którzy byli pająkami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]