[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Floro, wydaje mi się, że kłamiesz.
Szczerze mówiąc, była to tylko próba, by zbadać jej reakcje. Dlaczego nie?
 W jakiej kwestii?  spytała.  Nikogo nie mogłam wywołać. Wszyscy
byli zajęci czym innym. O to ci chodziło?
Przyglądała mi się uważnie. Uniosłem rękę i wyciągnąłem w jej stronę, a za
moimi plecami, tuż za oknem, zajaśniała błyskawica. Grzmot zrobił duże wraże-
nie.
 Grzeszysz, pomijając prawdę  spróbowałem.
Ukryła twarz w dłoniach i zaszlochała.
 Nie wiem, czego ode mnie chcesz!  zawołała.  Odpowiedziałam na
wszystkie pytania! O co ci jeszcze chodzi? Nie wiem, dokąd zmierzałeś, kto do
ciebie strzelał ani kiedy to się stało! Znam tylko fakty, które ci podałam!
Albo była szczera, albo nie do złamania tymi metodami. Tak czy tak, traciłem
tylko czas, bez szans na uzyskanie czegokolwiek. Lepiej zresztą zostawić temat
wypadku, zanim zacznie się domyślać, jaki jest dla mnie ważny. Jeśli kryło się
w tym coś, o czym nie wiedziałem, wolałbym trafić na to pierwszy.
 Chodz ze mną  powiedziałem.
 Gdzie?
40
 Mam coś, co powinnaś zidentyfikować. Wytłumaczę ci, dlaczego, kiedy
już to zobaczysz.
Wstała i poszła za mną. Zabrałem ją do pokoiku, gdzie leżały zwłoki. Chcia-
łem, żeby je obejrzała, zanim opowiem jej o Cainie.
 Tak  mruknęła.  Nawet, gdybym go nie poznała, chętnie powiem, że
tak. Dla ciebie.
Burknąłem coś niewyraznie. Rodzinna solidarność zawsze mnie trochę wzru-
sza. Nie wiem, czy uwierzyła w moją historię. Ale ponieważ pewne sprawy rów-
noważyły się z pewnymi innymi, nie miało to większego znaczenia. Nie powie-
działem jej o Brandzie, a ona nie miała chyba żadnych informacji na jego temat.
Kiedy już skończyłem, jej jedynym komentarzem było:
 Do twarzy ci z tym Klejnotem. Co z nakryciem głowy?
 Za wcześnie, by o tym mówić.
 Jeżeli moja pomoc przyda się na coś. . .
 Wiem  stwierdziłem.  Wiem.
Mój grobowiec to spokojne miejsce. Stoi samotnie na skalistym zboczu,
z trzech stron osłonięty przed żywiołami, otoczony naniesioną tu ziemią, w której
rośnie para karłowatych drzew, rozmaite krzaki, zielsko i pędy górskiego blusz-
czu. Położony jest jakieś trzy kilometry za szczytem Kolviru. To długa, niska
budowla. Przed frontonem stoją dwie ławeczki, a bluszcz łaskawie skrył większą
część napuszonego hasła, jakie wyryto pod moim imieniem. Nietrudno zrozumieć,
że zwykle stoi pusty.
Tego wieczoru jednak zaszyliśmy się tutaj wraz z Ganelonem, z solidnym
zapasem wina, pieczywa i zimnych mięs.
 Nie żartowałeś  zawołał, kiedy zsiadł z konia, podszedł do ściany i od-
sunąwszy liście odczytał w świetle księżyca wyryte na murze słowa.
 Pewnie, że nie  odparłem, schodząc na dół, by zająć się końmi.  To
mój grób.
Przywiązałem wierzchowce do pobliskiego krzaka, odpiąłem torby z zapasami
i przeniosłem je na ławeczkę. Ganelon przyłączył się do mnie, gdy tylko otworzy-
łem pierwszą butelkę i nalałem ciemnego wina do dwóch głębokich kielichów.
 Wciąż tego nie rozumiem  oznajmił, odbierając swoją porcję.
 A co tu jest do rozumienia? Umarłem i zostałem tu pochowany  wyjaśni-
łem.  To mój memoriał  dodałem poważniej.  Pomnik, jaki się stawia, gdy
nie można odnalezć ciała. Dopiero niedawno się o nim dowiedziałem. Zbudowano
go kilka stuleci temu, gdy uznano, że już nie wrócę.
 To trochę niesamowite  stwierdził.  A co jest w środku?
 Nic. Chociaż zapobiegliwie zrobili tam niszę i urnę na wypadek, gdyby
moje szczątki jednak się pojawiły. W ten sposób zabezpieczyli się na obie możli-
41
wości.
Ganelon zrobił sobie kanapkę.
 Czyj to był pomysł?  zapytał.
 Random sądzi, że Branda albo Eryka. Nikt dokładnie nie pamięta. Wszyscy
wtedy uznali, że to rozsądna idea.
Zachichotał złośliwie. Nieprzyjemnie zgrzytliwy śmiech doskonale pasował
do pokrytej zmarszczkami i bliznami rudobrodej postaci.
 A teraz, co się z tym stanie?
Wzruszyłem ramionami.
 Któreś z nich uważa pewnie, że szkoda marnować porządny grób, i ocze-
kuje, że wkrótce zajmę należne mi miejsce. Na razie jednak jest to dobre miejsce,
żeby się upić. Nie złożyłem sobie jeszcze kondolencji.
Przykryłem jedną kanapkę drugą i zjadłem obie. Po raz pierwszy od powrotu
miałem okazję się odprężyć  i na dłuższy czas chyba ostatnią. Trudno powie-
dzieć. Ale od tygodnia nie miałem możliwości, żeby spokojnie pogadać z Gane-
lonem, a był on jedną z niewielu osób, którym ufałem. Chciałem mu o wszystkim
opowiedzieć. Musiałem. Musiałem porozmawiać z kimś, kto nie był zamieszany
w te sprawy tak, jak my wszyscy.
Opowiadałem. Księżyc przesunął się spory kawałek, a w moim grobowcu rósł
wolno stos potłuczonego szkła.
 A jak inni to przyjęli?  zapytał Ganelon.
 Jak było do przewidzenia  odparłem.  Wiem, że Julian nie uwierzył [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \