[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w wodzie.
W głowie się jej kręciło, wciąż nie mogła złapać tchu.
Zapomniała, jak namiętnym kochankiem jest Colby. Kiedy zaczął
ją całować w ich noc poślubną... ach, co to była za uczta dla
zmysłów! Sarina dosłownie płonęła... dopóki nie przeszył jej
koszmarny ból.
Szybko pokonał wzniesienie. Mimo odniesionych ran był w
znakomitej kondycji fizycznej. Postawił Sarinę na ziemi i
uśmiechając się do Bernardette, otworzył przednie drzwi.
Ujmując drżącą dłoń Sariny, wskazał jej uchwyt nad ramą
drzwiową. Przytrzymując się go, wsunęła się na siedzenie. Colby
ściągnął kalosze i wrzucił je do bagażnika.
Sarina, wciąż oszołomiona pocałunkiem, siedziała bez ruchu.
Uśmiechając się szeroko, Colby przypiął ją pasem, po czym
zatrzasnąwszy drzwi, obszedł wóz i zajął miejsce za kierownicą.
Dawno nie był w tak dobrym humorze.
- Wszyscy gotowi? Zapięci? - spytał, spoglądając przez ramię
na Bernardette.
- Tak jest, panie kapitanie! - odparła dziewczynka, unosząc
kciuk.
- A więc w drogę. - Zobaczywszy, że Sarina usiłuje poprawić
w lusterku fryzurę, pochylił się i opuścił osłonę przeciwsłoneczną,
co sprawiło, że w samochodzie automatycznie zapaliła się lampka.
Przez moment wpatrywał się w oczy swej byłej żony, po czym
przeniósł wzrok na jej usta. - Tak ci będzie wygodniej - powiedział
cicho.
- Dziękuję - wykrztusiła z trudem.
Colby przekręcił kluczyk w stacyjce. Zanim ruszył, zerknął
na mapkę, którą Hunter mu pośpiesznie narysował, ale nie było
na niej szkoły Bernardette.
- Musicie wskazać mi drogę.
- Przy znaku stop trzeba skręcić w prawo - poinstruowała
dziewczynka. - Szkoła jest po lewej stronie za trzecimi światłami.
- Dobra. - Skręcił zgodnie z poleceniem, ale kilkanaście
metrów przed sobą zobaczył potężne rozlewisko. Niewiele się
namyślając, na najbliższym skrzyżowaniu znów skręcił w prawo.
- Ale... - zaczęła dziewczynka.
- Nie wolno przejeżdżać przez stojącą wodę, kiedy nie
wiadomo, jak głęboko sięga - wyjaśnił.
- W dzieciństwie widziałem, jak strażacy ratowali pięciu
robotników, którzy musieli wdrapać się na dach ciężarówki, żeby
nie utonąć. A to jezioro na środku drogi, w które wjechali, wy-
glądało na niegrozną kałużę.
- Colby ma rację, kochanie. - Sarina uśmiechnęła się do
córki. Jej głos brzmiał już prawie normalnie. - Pamiętasz Tucson?
Jak szybko napełniały się wodą dziury w jezdni? Wystarczyło
parę minut mżawki.
- Faktycznie, zapomniałam.
Colby z łobuzerskim błyskiem w oku popatrzył na kobietę,
która wciąż walczyła z fryzurą.
- Przepraszam - powiedział cicho. - Nie masz przy sobie
szczotki?
- Niestety.
- Coś po drodze wymyślimy - obiecał.
Zatrzymał się na zadaszonym podjezdzie przed szkołą.
Sarina wysiadła, by odprowadzić spóznioną córkę do klasy.
- Nie pójdziesz z nami? - spytała dziewczynka, zwracając się
do Colby'ego.
Zawahał się. Pytanie go zaskoczyło.
- Chodz! Proszę!
Posłusznie, jakby był w transie, zgasił silnik, wysiadł,
zatrzasnął za sobą drzwi. Przemknęło mu przez myśl, że tu nie
wolno parkować, że kiedy wróci, pewnie znajdzie za wycieraczką
mandat. Trudno.
Bernardette chwyciła go za zdrową prawą rękę, matkę za
lewą. Podskakując wesoło, szła między nimi, w wyświechtanym
płaszczyku, z torbą przewieszoną przez ramię. Ta mała rączka
wsunięta w jego dłoń przejęła go dziwnym wzruszeniem.
Uświadomiwszy sobie, ile w życiu stracił, poczuł bolesne ukłucie w
sercu. Tak bardzo pragnął mieć dzieci!
Weszli do sekretariatu. Przy biurku siedziała kobieta bez
makijażu, ze skrzywioną miną. Na widok Colby'ego natychmiast
się rozpromieniła.
- Dzień dobry, Bernardette - powiedziała do dziewczynki, ale
oczy miała wbite w mężczyznę.
- Wiem, że się spózniłyśmy - rzekła pośpiesznie Sarina - ale
zalało nas i dopiero pan Lane przybył nam na ratunek. Pracujemy
razem w Ritter Oil. Pan Lane jest zastępcą szefa ochrony.
- Miło mi. Rita Dawes - przedstawiła się kobieta zmysłowym
głosem.
- Czy można prosić o karteczkę dla nauczycielki?
- Oczywiście. - Kobieta nabazgrała coś na kartce, którą
wręczyła dziewczynce. - Trzymaj, kochanie.
- Dziękuję.
Bernardette uścisnęła matkę, potem wyciągnęła ręce do
Colby'ego, jakby to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem.
Chwycił ją w ramiona i przytulił mocno.
- Bądz grzeczna, mała - powiedział, stawiając ją na ziemi.
- Ty też.
Odwróciwszy się, wyszła na korytarz, ale na widok blondyna
i jego dwóch kolegów, którzy szczerzyli zęby w złośliwym
uśmiechu, przystanęła. Sarina wstrzymała oddech. Chociaż Colby
sądził, że ojcem dziewczynki jest jakiś Latynos, w szkole wszyscy
wiedzieli, że w żyłach Bernardette płynie krew Apaczów. Boże,
żeby tylko chłopcy nie palnęli nic, co by pozwoliło Colby'emu
domyślić się prawdy!
- O, idzie Pocahontas - powiedział blondyn do kolegów. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \