[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kasztanowy lasek. Na otwartą przestrzeń wyszła dopiero koło basenu. Stał tam
niewielki pawilon, w którym Angkatellowie siadywali w słoneczne, ale wietrzne dni.
Veronica Cray trwała bez ruchu. Potem stanęła twarzą w twarz z Johnem
Christowem.
- To nie to samo, co Morze Zródziemne, prawda, John? - spytała.
John wreszcie zrozumiał, na co ostatnio czekał. Wiedział już, że mimo
piętnastu lat rozłąki Veronica zawsze była z nim. Błękitne morze, zapach mimozy,
rozgrzany piasek - odepchnięte, ukryte, ale nigdy nie zapomniane znaczyły jedno:
Veronica. Znów był młodym, dwudziestoczteroletnim mężczyzną, rozpaczliwie
zakochanym, tym razem nie miał zamiaru uciekać.
IX
John Christow wyszedł z kasztanowego lasku na zielone wzniesienie obok
domu. Księżyc już wzeszedł i oświetlał dom bladym światłem. Pozasłaniane okna
wyglądały dziwnie niewinnie. John spojrzał na zegarek. Była trzecia. Głęboko
zaczerpnął powietrza; był niespokojny. Nie przypominał już zakochanego
dwudziestoczterolatka. Był sprytnym, praktycznym czterdziestolatkiem; umysł miał
jasny i spokojny.
Zachował się jak dureń, ale nie żałował tego. Teraz - pomyślał - jestem
wreszcie panem samego siebie. Czuł się tak, jakby przez te wszystkie lata ciągnął
kamień uwiązany do nogi, a teraz został od niego uwolniony.
Był wolny i był sobą - Johnem Christowem. Wiedział z niezachwianą
pewnością, że dla Johna Christowa, specjalisty z Harley Street, Veronica Cray nic nie
znaczy. Veronica nie chciała go opuścić tylko dlatego, że nigdy nie rozwiązał
konfliktu z przeszłości; miał poczucie, że uciekł. Dzisiaj wieczorem przyszła do niego
jakby prosto z marzeń. Przywitał to spełnione marzenie z otwartymi ramionami i,
dzięki Bogu, został uwolniony. Wrócił do terazniejszości. Była trzecia nad ranem; bał
się, że niezle narozrabiał.
Spędził z Veronicą trzy godziny. Jak fregata wypłynęła nagle z ciemności,
porwała go z kręgu znajomych i uniosła jak swoją zdobycz; ciekawe, co inni o tym
myślą. Na przykład Gerda. A Henrietta? (Po prawdzie Henrietta niezbyt się martwił.
Wiedział, że wszystko jej wytłumaczy. Ale nie Gerdzie.)
Nie chciał tracić nic z tego, co ma. Przez całe życie podejmował ryzyko:
wybierając pacjentów, decydując się na leczenie, dokonując inwestycji finansowych.
Ryzyko nigdy nie było wielkie, ale zawsze wykraczało poza granice bezpieczeństwa.
Gdyby Gerda się domyśliła& Gdyby zaczęła podejrzewać&
Czy będzie podejrzliwa? Co właściwie John wie o Gerdzie? Zazwyczaj
wierzyła, że czarne jest białe, jeśli on tak powiedział. Jednak tym razem&
Jak wyglądał, kiedy wychodził na taras, krocząc za wysoką, zwycięską
Veronicą? Co było widać na jego twarzy? Czy inni zobaczyli w nim zdumionego,
zakochanego chłopaka? Czy tylko mężczyznę czyniącego zadość zasadom dobrego
wychowania? Nie wiedział. Nie miał zielonego pojęcia.
Bał się& Chciał zachować ład, prostotę i wygodę swojego dotychczasowego
życia. Oszalałem, całkiem zwariowałem - myślał. To przynosiło mu ulgę. Nikomu
chyba nie przyjdzie do głowy, że zwariował aż do tego stopnia.
Wyglądało na to, że wszyscy już śpią. Specjalnie dla niego drzwi na taras
zostawiono otwarte. Jeszcze raz spojrzał na niewinny, uśpiony dom. Nie wiadomo
dlaczego pomyślał, że jest zbyt niewinny.
Nagle podskoczył. Usłyszał - albo zdawało mu się, że słyszał - ciche stuknięcie
zamykanych drzwi.
Odwrócił się. Czyżby ktoś śledził go koło basenu i teraz wrócił za nim do
domu? Gdyby ktoś czekał i szedł za nim, mógł przejść górą i wejść do ogrodu boczną
furtką, a dzwięk, który słyszał, mógł być odgłosem zamykanej furtki. Spojrzał na
okna. Czy zasłonka rzeczywiście się poruszyła? Czy ktoś ją odchylił, żeby wyjrzeć?
To pokój Henrietty!
Henrietta! Tylko nie ona - wołał jakiś wewnętrzny głos. - Nie mogę stracić
Henrietty!
Miał ochotę rzucić w jej okno kamykami i zawołać:
Wyjdz do mnie, kochana. Pójdziemy do lasu na Shovel Down; opowiem ci.
Powiem wszystko, co o sobie wiem, żebyś ty też to wiedziała, jeśli jeszcze nie wiesz .
Chciał jej powiedzieć:
Zaczynam od nowa. Dzisiaj rozpocząłem nowe życie. To, co mi
przeszkadzało żyć, zostało za mną. Miałaś rację, pytając mnie dzisiaj, czy uciekam
przed samym sobą. Tak właśnie było. Nie wiedziałem, czy zostawienie Veroniki było
dowodem mojej siły, czy słabości. Bałem się siebie, życia, ciebie&
Gdyby tylko mógł obudzić Henriettę i zabrać ją ze sobą; pójść do lasu i
przyglądać się razem z nią wschodzącemu słońcu.
Zwariowałeś - powiedział do siebie. Zadrżał, zrobiło mu się zimno. Był już
przecież koniec września.
Co się z tobą dzieje? - pytał sam siebie. - Dość tego szaleństwa! Będziesz miał
wielkie szczęście, jeśli uda ci się wyjść z tego bez szwanku. Co pomyśli Gerda, jeśli
spędzisz noc poza domem i wrócisz dopiero o świcie?
Co pomyślą Angkatellowie? Akurat tym nie martwił się zbytnio. W rodzinie
Angkatellów rządzi Lucy, a tej wszystko, co niezwykłe, zawsze wydaje się całkiem
oczywiste.
Niestety, Gerda nie należy do rodziny Angkatellów. Z Gerda trzeba będzie coś
zrobić i to jak najszybciej. A jeśli to Gerda go śledziła?
Nieprawda, że nikt by się do tego nie poniżył. John był lekarzem i doskonale
wiedział, co robią rozsądni, wrażliwi, wymagający, honorowi ludzie. Podsłuchują pod
drzwiami, otwierają cudze listy, szpiegują i węszą. Nie dlatego, żeby pochwalali takie
zachowanie; kieruje nimi ludzki strach, doprowadzający ich na skraj szaleństwa.
Nieszczęśni - pomyślał. - Biedni, cierpiący śmiertelnicy. John Christow znał
się na ludzkim cierpieniu. Nie potrafił współczuć słabości, ale cierpieniu - tak,
ponieważ -dobrze o tym wiedział - najbardziej cierpią ludzie silni. Gdyby Gerda
wiedziała&
Bzdura - przekonywał sam siebie. - Skąd miałaby się dowiedzieć? Na pewno
już dawno się położyła i śpi jak suseł. Gerda była pozbawiona wyobrazni.
Podszedł do wejścia, zapalił lampę i zamknął za sobą drzwi na klucz. Potem
zgasił światło, wyszedł z salonu, namacał kontakt w przedpokoju i szybko wszedł na
górę. Zatrzymał się na chwilę przed drzwiami sypialni z ręką na klamce; potem
nacisnął ją i wszedł do środka.
W pokoju było ciemno. Słychać było równy oddech Gerdy. Poruszyła się
lekko, kiedy zamykał drzwi.
- To ty, John? - spytała; mówiła niewyraznie, jak człowiek nagle zbudzony z
głębokiego snu.
- Tak.
- Jest już chyba bardzo pózno? Która godzina?
- Nie mam pojęcia - odparł ucieszony. - Przepraszam, że cię obudziłem.
Zmusiła mnie, żebym wszedł do środka i wypił z nią lampkę wina.
Specjalnie mówił jak człowiek znudzony i śpiący.
- Tak? - mruknęła Gerda. - Dobranoc, John. Usłyszał szelest prześcieradła,
kiedy obracała się na drugi bok.
Wszystko w porządku! Jak zwykle, szczęście mu dopisało. Jak zwykle& Ta
myśl otrzezwiła go na moment. Rzeczywiście, często musiał zdawać się na łut
szczęścia. Wiele razy zaciskał pięści, powtarzając sobie: Jeśli mi się nie uda& Ale
zawsze się udawało! Kiedyś jednak szczęście może go opuścić&
Rozebrał się szybko i wskoczył do łóżka. Szczęście to ciekawa rzecz. Ta,
która jest nad twoją głową i ma nad tobą władzę& Veronica! Rzeczywiście, miała
nad nim władzę.
Ale teraz z tym skończyłem! - pomyślał z jakąś dziką satysfakcją. - To koniec!
Pozbyłem się ciebie!
X
Nazajutrz John zszedł na dół dopiero o dziesiątej. Jego śniadanie czekało na
kredensie w jadalni. Gerda zjadła śniadanie w łóżku. Była nieszczęśliwa; czuła, że
sprawia kłopot.
- Bzdura - powiedział John. - Ludzie tacy jak Angkatellowie, których jeszcze
dzisiaj stać na trzymanie lokajów i służby, mają prawo czegoś od nich wymagać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]