[ Pobierz całość w formacie PDF ]

weszli do hotelu, dodał: - Johnnie i ja jesteśmy właścicielami poło-
wy tej budy, więc z pewnością znajdzie się pokój dla takiego starego
przyjaciela jak ty.
- Niezle ci się powodzi.
Peterson uśmiechnął się nieszczerze.
- Czerpiemy jednak coś z kopalni, nawet jeśli nie jest to szczere
złoto. - Zatrzymał się przed kontuarem recepcji. - Jeff, to jest Ian
Ballard, stary przyjaciel. Można chyba powiedzieć, że byliśmy przy-
jaciółmi, prawda, Ian? - Nie dopuścił Ballarda do głosu. - Jeff Wes-
ton jest tu kierownikiem i właścicielem drugiej połowy hotelu. Czę-
sto sprzeczamy się o to, która połowa należy do niego. On upiera
się, że ta z barem i to jest najczęściej przedmiotem sprzeczek.
- Miło mi pana poznać, panie Ballard - rzekł Weston.
- Mam nadzieję, że uda ci się znalezć dobry pokój dla pana
Ballarda.
Weston wzruszył ramionami.
- Nie widzę problemu.
- To świetnie - ucieszył się jowialnie Peterson. - Daj panu Bal-
lardowi pokój. Najlepszy, jaki mamy. - Jego oczy nagle znierucho-
miały, a głos stwardniał. - Na dwadzieścia cztery godziny. Potem
mamy komplet. Nie chciałbym, żebyś miał fałszywe odczucie co do
przyjęcia cię tutaj. Nie daj się zwieść pani Samson.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł szybkim krokiem, zostawiając
Westona z rozdziawionymi ustami. Ballard pogodnie powiedział:
- Eric zawsze lubił żartować. Czy mam się wpisać do książki
meldunkowej, panie Weston?
Tej nocy Ballard napisał list do Mike'a McGilla. Między innymi
znalazł się w nim i taki fragment:
Jak pamiętam, wspominałeś, że wybierasz się w tym roku
do Nowej Zelandii. Może przyjechałbyś wcześniej,
w gościnę do mnie. Siedzę w Hukahoronui na Wyspie
Południowej. Zniegu zatrzęsienie i jazda na nartach
zapowiada się wspaniale. Sporo zmieniło się od czasu, kiedy
byłem tu ostatnio. Dotarła cywilizacja i miasteczko rozrosło
się. W sumie jednak nie jest zle, a góry pozostały
nietknięte. Napisz, co o tym sądzisz, chciałbym odebrać cię
z lotniska w Auckland.
III
Harrison wypił łyk wody i odstawił szklankę.
- Panie Ballard, kiedy uświadomił pan sobie niebezpieczeństwo
lawiny?
- Zaledwie kilka dni przed katastrofą. Na zagrożenie zwrócił mi
uwagę przyjaciel, Mikę McGill, który przyjechał mnie odwiedzić.
Harrison zajrzał do dokumentów.
- Widzę, że doktor McGill sam zgłosił się w charakterze świad-
ka. Myślę, że będzie lepiej, jeśli usłyszymy relację z jego ust. Proszę
mu ustąpić miejsca, panie Ballard, ale niech pan pamięta, że może
pan zostać wezwany ponownie.
- Tak, sir. - Ballard powrócił na swoje miejsce.
Głos zabrał Reed.
- Czy doktor McGill może podejść?
McGill zbliżył się do stołu sędziowskiego, niosąc pod pachą
cienką, skórzaną teczkę. Usiadł, a Reed upewnił się.
- Nazywa się pan Michael Howard McGill?
- Tak, sir. Zgadza się.
Harrison usłyszał w głosie McGilla nosowe brzmienie.
- Czy jest pan Amerykaninem, doktorze McGill?
- Nie, sir. Jestem obywatelem Kanady.
- Rozumiem. Dał pan wyraz obywatelskiej postawy zgadzając
się na pozostanie i złożenie zeznań.
McGill uśmiechnął się.
- Nie sprawiło mi to żadnego kłopotu, sir. I tak muszę być tu,
w Christchurch. W przyszłym miesiącu wyjeżdżam na Antarktydę.
Jak się pan może orientuje, samoloty operacji Deep Freeze odlatują
właśnie stąd.
Profesor Rolandson poruszył się z ożywieniem.
- Wybiera się pan na Antarktydę, a pańskie nazwisko brzmi
McGill? Czy w takim razie jest pan tym doktorem McGillem, który
zamieścił w ostatnim numerze "Antarctic Journal" artykuł o naprę-
żeniach i deformacjach ośnieżonych stoków?
- Tak, sir.
Rolandson zwrócił się do Harrisona:
- Myślę, że dopisało nam szczęście, jeśli mamy tutaj doktora
McGilla. Czytałem wiele jego publikacji i uważam, że jego kwalifi-
kacje na biegłego są bez zarzutu.
- Tak, rzeczywiście. - Harrison poruszył brwiami. - Ale sądzę,
że to powinno zostać wpisane do akt. Może zechce pan nam coś
powiedzieć o sobie, doktorze McGill? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \