[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miasto do chwili, kiedy nieszczęsna gwiazda nie
zaprowadziła go w to miejsce, gdzie czarnowłosy
olbrzym kołysał się na werandzie hotelu.
Potrząsając nożem, Murzyn wbiegł na szerokie
schody i skierował się wprost do towarzystwa
czterech mężczyzn, siedzących przy stole i
zapijających nieunikniony absynt.
Wydawszy okrzyk, czwórka co tchu starczyło
uciekła. Wtedy Murzyn spostrzegł Tarzana.
Z rykiem rzucił się na człowieka-małpę, a z
pięćdziesiąt głów wyglądało spoza zasłon okiennych i
zza drzwi, by być świadkiem, jak czarny olbrzym
zamorduje Francuza.
Tarzan wystąpił przeciwko Murzynowi z
uśmiechem, jaki radość z walki sprowadzała zawsze
na jego usta.
Kiedy Negr podbiegł i zamierzył się nożem, stalowe
muskuły pochwyciły wyciągniętą jego rękę. Jedno
silne szarpnięcie wystarczyło: ręka obwisła, gdyż
kość została złamana.
Murzyn oprzytomniał pod wpływem bólu i
zadziwienia, a gdy Tarzan zasiadł znów na fotelu,
opuścił werandę zawodząc z bólu i zaczął uciekać w
stronę mieszkań tubylców.
Innym razem, gdy Tarzan i d'Arnot siedzieli przy
obiedzie w towarzystwie ludzi białych, rozmowa
zeszła na opowiadania myśliwskie o lwach.
Nie było zgody co do odwagi króla zwierząt -
niektórzy utrzymywali, że jest to wierutny tchórz.
Wszyscy jednak byli w tym zgodni, że dla większej
pewności zawrze chętnie chwytali za swoje
myśliwskie karabiny, kiedy posłyszeli ryk monarchy
dżungli w pobliżu obozowiska w nocy.
D'Arnot i Tarzan umówili się nie rozgłaszać
przeszłości, wobec czego nikt z towarzystwa, prócz
francuskiego oficera, nie wiedział, jak Tarzan umiał
sobie radzić z drapieżnymi zwierzętami w dżungli.
- Pan Tarzan nie wypowiedział swojego zdania -
powiedział któryś z panów. - Taki dzielny człowiek
jak pan Tarzan, który spędził dużo czasu w Afryce,
musiał mieć przygody z lwami - na pewno?
- Tak jest - odpowiedział Tarzan sucho. - Mogę
powiedzieć, że każdy z was miał rację w swej
charakterystyce tych lwów, które napotkaliście. Z
równą słusznością można by jednak wydawać sądy,
że wszyscy Murzyni dostają napadu szaleństwa,
ponieważ jednego to spotkało, lub twierdzić, że
wszyscy biali są tchórze, ponieważ ktoś napotkał
białego człowieka tchórzliwego usposobienia.
- Istnieje dużo różnic indywidualnych wśród
przedstawicieli niższych gatunków, panowie, jak i
wśród nas.
- Dnia pewnego możemy wyruszyć i natrafić na lwa
bojazliwego - ucieka on przed nami. Dnia następnego
możemy napotkać stryja lub brata blizniaczego
poprzedniego lwa i przyjaciele nasi dziwić się będą,
dlaczego nie powróciliśmy z dżungli.
- Ja zawsze uważam, że lew jest niebezpieczny i
zawsze mam się na ostrożności, gdy lew jest w
pobliżu.
- Mała jest przyjemność w polowaniu - odrzekł ten,
kto pierwszy się odezwał - gdy kto odczuwa strach
przed zwierzyną.
D'Arnot uśmiechnął się. Tarzan miał uczuwać
strach.
- Ja właściwie nie rozumiem, co pan nazywa
strachem - rzekł Tarzan. - Tak samo jak wśród
lwów, strach jest różny u różnych ludzi. Według
mojego jednak rozumienia, cała przyjemność z
polowania jest wtedy, gdy wiem, że zwierzyna ma
również możność zrobienia mi krzywdy, jak ja jej.
- Gdybym wyruszył na lwa w kilka strzelb z
człowiekiem niosącym mi broń i dwudziestu lub
trzydziestu naganiaczami, wiedziałbym, że szansę
lwa są złe. Co się tyczy przyjemności, to malałaby
ona w miarę wzmożonego mojego osobistego
bezpieczeństwa.
- Z tego wynikałoby, że pan Tarzan wolałby udać się
nago do puszczy, mając z sobą nóż tylko, na
polowanie na dzikie zwierzęta? - powiedział z
uśmiechem dobrodusznie ten, kto pierwszy
przemawiał, lecz z drobnym odcieniem sarkazmu w
głosie.
- I linkę także - dorzucił Tarzan.
Właśnie w owej chwili rozległ się ryk lwa z odległej
dżungli, jak gdyby rzucone wyzwanie, kto zechce
wystąpić z nim do walki.
- Oto nadarza się sposobność, panie Tarzanie -
zadowcipkował Francuz.
- Nie jestem głodny - odrzekł Tarzan spokojnie.
Wszyscy wybuchli śmiechem, wszyscy prócz
d'Arnota. On jeden wiedział, że drapieżne zwierzę
wygłosiło swą prawdziwą rację przez usta człowieka-
małpy.
- A jednak pan się obawia, jak każdy z nas, wyjść na
spotkanie ze lwem nago, mając za jedyne uzbrojenie
nóż i linkę - rzekł dowcipniś. - Czy nie tak?
- Nie - odrzekł Tarzan. - Tylko ten, kto nie ma
rozumu, robi jakiś czyn, nie mając żadnego do czynu
powodu.
- Pięć tysięcy franków niech będzie powodem -
odrzekł pierwszy. - Zakładam się o pięć tysięcy
franków, że nie potrafi pan sprowadzić z dżungli lwa
na warunkach przez nas omówionych - nago, mając
za uzbrojenie tylko nóż i linkę.
Tarzan rzucił spojrzenie w kierunku d'Arnota i
kiwnął głową.
- Niech postawi dziesięć tysięcy - rzekł d'Arnot.
- Zgoda - odpowiedział pierwszy.
Tarzan wstał.
- Muszę pozostawić swe ubranie na skraju kolonii,
żebym miał w co się ubrać, by iść po ulicach, jeżeli
nie powrócę przed wschodem słońca.
- Chyba nie masz pan zamiaru iść teraz zaraz, nocą?
- wykrzyknął stawiający zakład.
- Dlaczego nie? - zapytał Tarzan. - Numa przechodzi
się nocą - łatwiej będzie znalezć lwa.
- Ależ nie - odpowiedział pierwszy - nie chcę, żeby
krew pańska spadła na mnie. Już dosyć szalonym
przedsięwzięciem będzie, jeżeli wyjdziesz pan za
dnia.
- Idę teraz - odpowiedział Tarzan i udał się do swego
pokoju po nóż i linkę.
Współbiesiadnicy odprowadzili go do skraju dżungli,
gdzie pozostawił swe ubranie w małym budynku.
Kiedy miał już wkroczyć w ciemne krzaki,
próbowano odwieść go od zamiaru. Ten, kto wywołał
zakład, jak najbardziej nalegał, by porzucił swój
szalony zamiar.
- Zgadzam się, że pan wygrałeś zakład - rzekł -
dziesięć tysięcy franków są pańską własnością, tylko
porzuć pan ten niemądry pomysł, który musi się
skończyć pańską śmiercią.
Tarzan roześmiał się i w chwilę potem puszcza
pochłonęła go w swych głębiach.
Towarzystwo postało czas jakiś, pózniej wszyscy
powrócili powolnym krokiem na werandę hotelu.
Tarzan wszedłszy do lasu, zaraz chwycił się gałęzi. Z
radosnym uczuciem odzyskanej swobody przerzucał
się z gałęzi na gałąz.
To było życie! Ach, jakże kochał on swój las!
Cywilizacja nie miała nic równego w swej wąskiej i
zakreślonej sferze działania, zapartej przez
ograniczenia i konwencjonalności. Nawet ubranie
było przeszkodą i rzeczą niepotrzebną.
W końcu znów był wolny. Nie zdawał sobie nawet
sprawy, w jakiej był niewoli.
Jak łatwą byłoby dla niego rzeczą zatoczyć koło z
powrotem na pobrzeże, a pózniej udać się na
południe do swej dżungli i do swej chaty.
Wyróżnił węchem bliską obecność Numy, gdyż
podróżował pod wiatr. Wkrótce jego bystry słuch
rozpoznał znany sobie odgłos stąpania nóg i
ocierania się wielkiego cielska pokrytego futrem o
krzaki.
Tarzan po cichu znalazł się już nad nic nie
podejrzewającym zwierzęciem i w cichości szedł w
jego ślady, aż lew wyszedł na t małą polankę
oświetloną światłem księżyca.
Wtedy szybko zarzucona pętlica spadła i owinęła się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]