[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na temat obyczajów domowych żółwi, które były najmilszymi spośród stworzeń wdrapujących
się tu od rzeki, słaby dzwięk dzwonka ostrzegł ich, że Hanna postawiła już herbatę żeby, się
 warzyła i że powinni wracać do domu na kolację.
- Czy mogę przyjść tu znowu? - zapytał Laurie.
- Tak, jeśli będziesz dobry i będziesz kochał swoje książki tak, jak to robią chłopcy w
podręcznikach - powiedziała z uśmiechem Meg.
- Postaram się.
- W takim razie możesz przyjść, a ja nauczę cię robić na drutach, tak jak to robią Szkoci.
Jest teraz duże zapotrzebowanie na skarpety - dodała Jo, kiedy żegnali się przy furtce,
wymachując wykonanymi przez siebie, niczym wielką, niebieską, wełnianą chorągwią.
Tego wieczora, kiedy o zmierzchu Beth grała dla pana Lawrenca, Laurie stojąc w cieniu
zasłon, przysłuchiwał się małemu Dawidowi, którego prosta muzyka zawsze koiła jego
niespokojną duszę i przyglądał się starszemu panu, siedzącemu z siwą głową podpartą na dłoni i
pogrążonemu w czułych myślach o zmarłym dziecku, które tak bardzo kochał. Przypominając
sobie popołudniową rozmowę, chłopiec powiedział sam do siebie, postanawiając dokonać ofiary
z pogodą ducha:
Zrezygnuję z mojego zamku i zostanę z drogim staruszkiem dopóki mnie potrzebuje, bo
jestem przecież wszystkim, co posiada.
ROZDZIAA 14
Sekrety Jo była bardzo zajęta na strychu, gdyż pazdziernikowe dni stawały się chłodne, a
popołudnia krótkie. Tylko na trzy czy cztery godziny słońce wpadało łagodnie przez wysokie
okna, ukazując Jo siedzącą na starej sofie i pracowicie piszącą, z papierami rozrzuconymi na
stojącym przed nią kufrze, podczas gdy Bazgrotek, jej mały szczurek, przechadzał się po belkach
pod sufitem w towarzystwie swego najstarszego syna, eleganckiego młodzieńca, który
najwyrazniej bardzo był dumny ze swoich wąsów. Całkowicie pochłonięta swoją pracą Jo pisała
dopóki nie zapełniła ostatniej strony, na której złożyła swój podpis z zakrętasem i odrzuciwszy na
bok pióro, wykrzyknęła:
- Tak, starałam się jak mogłam! Jeśli nie będzie się podobało, to będę musiała poczekać
aż potrafię to zrobić lepiej.
Położywszy się na plecach, przeczytała uważnie rękopis, robiąc tu i ówdzie kreski i
dodając liczne wykrzykniki, które przypominały małe balony. Potem związała wszystko
elegancką czerwoną wstążką i usiadła na chwilę, przyglądając się swemu dziełu z poważnym,
smutnym wyrazem twarzy, który w pełni ukazywał, ile starań włożyła w tę pracę. Za biurko
służyła Jo stara blaszana kuchnia przymocowana do ściany. Trzymała w niej swoje papiery i
kilka książek, bezpiecznie ukrytych przed Bazgrotkiem, który będąc podobnie jak ona
miłośnikiem literatury, traktował pozostawione na jego drodze książki jak wypożyczalnię, i
wyjadał z nich kartki. Z tego to metalowego pojemnika Jo wydobyła jeszcze jeden rękopis i
włożywszy oba do kieszeni po cichu zeszła na dół pozostawiając swych przyjaciół na obgryzaniu
ołówków i próbowaniu atramentu.
Najciszej, jak umiała, włożyła płaszcz i kapelusz, poprzez tylne okno wyszła na dach
niskiej werandy, następnie ześlizgnęła się na trawiaste zbocze i okrężną drogą wyszła na ulicę.
Znalazłszy się tam, doprowadziła do porządku swój wygląd i przywoławszy przejeżdżający
omnibus odjechała do miasta, wyglądając zarazem wesoło i tajemniczo.
Ktoś, kto by się temu przyglądał uznałby jej poczynania za dość szczególne, gdyż ruszyła
od przystanku szybkim krokiem, dopóki nie dotarła do pewnego numeru na pewnej ruchliwej
ulicy. Odnalazłszy nie bez trudności szukane miejsce, weszła w bramę, spojrzała w górę na
brudne schody i postawszy chwilę bez ruchu, dała nagłego nurka na ulicę i odeszła równie
szybko jak przyszła. Manewr ten powtórzyła jeszcze kilkakrotnie, ku wielkiej uciesze
czarnookiego dżentelmena siedzącego w oknie budynku po drugiej stronie ulicy. Powracając po
raz trzeci, Jo otrząsnęła się, naciągnęła kapelusz głęboko na oczy i pomaszerowała na górę z taką
miną jakby szła sobie wyrwać wszystkie zęby.
Wizytówka dentysty wisiała rzeczywiście wśród wielu innych ozdabiających bramę, toteż
przyjrzawszy się przez chwilę sztucznej szczęce, która otwierała się i zamykała powoli, by
przyciągnąć uwagę do reklamy nieskazitelnego kompletu zębów, młody dżentelmen włożył
palto, wziął kapelusz i zszedł na dół by stanąć na warcie u bramy naprzeciwko, mówiąc sobie z
uśmiechem i wzruszeniem ramion:
- To podobne do niej, żeby tu samej przyjść, ale jeśli się tam nacierpi, to będzie jej
potrzebna pomoc, żeby dotrzeć do domu.
Po dziesięciu minutach Jo zbiegła na dół z bardzo czerwoną twarzą i ogólnym wyglądem
kogoś, kto tylko co przeszedł przez niezwykle ciężką próbę. Kiedy ujrzała młodego dżentelmena, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \