[ Pobierz całość w formacie PDF ]
udało się zakończyć sukcesem swojej misji, gdyż przed tronem stał Sab Than, cały i
zdrowy.
Than Kosis wziął z jednej z tac insygnia i podał synowi, potem nałożył mu na szyje
przymocowany do łańcucha kołnierz i zamknął kłódkę. Powiedział do niego jeszcze kilka
słów, a potem odwrócił się ku drugiej postaci. Oficer zdjął z niej jedwabne okrycie i moim
oczom ukazała się Dejah Thoris, księżniczka Helium.
Cel tej uroczystości stał się dla mnie zupełnie jasny - za chwilę Dejah Thoris zostanie
połączona na zawsze z księciem Zodangi. Zapewne była to bardzo piękna, robiąca duże
wrażenie uroczystość, ale mnie wydała się ona najwstrętniejszą ze wszystkich, jakie
dotychczas widziałem. W chwili, gdy zobaczyłem, że insygnia zostały przypięte do piersi
Dejah Thoris, a Than Kosis trzyma w rękach gotowy do zapięcia kołnierz, uniosłem nad
głowę miecz i jego ciężką rękojeścią uderzyłem w szybę, rozbijając ją na drobne kawałki.
Wpadłem do środka i jednym skokiem znalazłem się obok skamieniałego ze zdumienia
Than Kosisa. Podniosłem miecz i potężnym uderzeniem rozciąłem łańcuch, który miał
połączyć Dejah Thoris z innym mężczyzną.
Powstało ogromne zamieszanie, błysnęło tysiąc mieczy, a każdy z nich był dla mnie
grozbą. Jednak nie miałem czasu się nimi przejmować, gdyż Sab Than, wyciągnąwszy
ze stroju weselnego wysadzany drogimi kamieniami sztylet, rzucił się na mnie, jak
rozjuszona pantera. Mógłbym go z łatwością zabić, ale obyczaj, zakorzeniony na
Barsoomie od wieków, wstrzymał mą rękę i tylko, chwyciwszy jego dłoń, uzbrojoną w
zmierzający ku memu sercu sztylet i trzymając ją jak w imadle, wskazałem końcem mego
miecza przeciwległy kraniec sali.
- Zodangą upadła! - krzyknąłem. - Spójrzcie!
Wszystkie oczy skierowały się w stronę, którą wskazywałem, a tam, przez wejściowe
portale, wjeżdżał Tars Tarkas na czele swych pięćdziesięciu, dosiadających ogromnych
thoatów wojowników.
Z gardeł zebranych wyrwały się okrzyki zdziwienia, lecz nie trwogi, i już po chwili
żołnierze i szlachta Zodangi wspólnie rzucili się na nadchodzących Tharków.
Pchnąłem Sab Thana tak, iż runął jak długi i przyciągnąłem Dejah Thoris do mego boku.
Zauważyłem, że z tyłu, za tronem, są niewielkie drzwi, lecz teraz stał przy nich Than
Kosis z wyciągniętym mieczem. Natarłem na niego i już po chwili przekonałem się, iż
natknąłem się na godnego przeciwnika. Walcząc, krążyliśmy po podwyższeniu, na
którym stał tron i w pewnym momencie kątem oka zobaczyłem Sab Thana, wbiegającego
na nie na pomoc swemu ojcu. Jednak gdy podniósł on rękę do ciosu wyrosła przed nim
Dejah Thoris, a potem mój miecz zadał cios, który uczynił go jeddakiem Zodangi.
Gdy jego ojciec toczył się martwy po podłodze, nowy jeddak wyrwał sią Dejah Thorłs i
znowu stanęliśmy twarzą w twarz. Nie był już sam, gdyż dołączyło do niego czterech
oficerów i, z plecami przyciśniętymi do złotego tronu, jeszcze raz walczyłem o Dejah
Thoris. Byłem w ciężkich opałach broniąc się, a jednocześnie musząc uważać, by nie
105
zabić Sab Thana, a wraz z nim ostatniej szansy na zdobycie ukochanej kobiety. Ostrze
mego miecza migało jak błyskawica, parując wymierzane we mnie pchnięcia i uderzenia.
Wytrąciłem broń z dłoni dwóch oficerów, trzeci leżał martwy, ale nadbiegali inni, by
pomóc w walce nowemu władcy i pomścić starego.
Nagle do moich uszu dobiegły okrzyki: Kobieta! Kobieta! Zabić ją! To jej intryga! Zabić
ją!"
Krzyknąłem do'Dejah Thoris, aby skryła się za moimi plecami, a sam zaczajeni się cofać
ku znajdującym się niedaleko małym drzwiczkom. Oficerowie jednak przejrzeli moje
zamiary i trzech z nich przebiegło wokół tronu za moje plecy, uniemożliwiając mi w ten
sposób zajęcie pozycji, w której mógłbym bronić Dejah Thoris przed nacierającym
tłumem szermierzy.
Tharkowie mieli ręce pełne roboty w centrum sali i zacząłem się poważnie obawiać, że
tylko cud może uratować życie Dejah Thoris i moje własne. Wtedy zobaczyłem Tars
Tarkasa, prącego ku nam poprzez rojący się wokół niego tłum pigmejów. Jedno
uderzenie jego potężnego miecza kładło trupem kilku przeciwników i tak wycinał sobie
drogę ku nam, aż wreszcie stanął obok mnie na podwyższeniu, siejąc wokół śmierć i
zniszczenie.
Odwaga Zodangańczyków była naprawdę imponująca - nikt nie usiłował ratować się
ucieczką i walka zakończyła się tylko dlatego, że jedynymi pozostałymi w sali żywymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]