[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Conana jednym ruchem palców - nie zrobił tego, z jakiego powodu? Powiedzieli, że mogą pomóc - w
jaki sposób?... Nie wydaje cię się, mężczyzno, że najpierw warto by było poznać odpowiedzi na te i
inne pytania, a dopiero potem dokonywać sprawiedliwego" sądu? Zabić zawsze zdążysz..., ale jak
będziesz rozgrzebywał to gówno, które pluska tam, na zewnątrz?
Zapanowała pełna napięcia cisza. Cymmerianin zastygł bez ruchu i intensywnie o czymś myślał. W
końcu zaklął półgłosem i odepchnął od siebie Aj-Bereka.
Mag poleciał w kąt Brązowego Hełmu", tam, gdzie stała Minolia, potknął się, ale dziewczyna
złapała go pod pachy i starzec ustał na nogach.
- Dobrze, czarowniku - wysapał Conan. - Wygrałeś. Podziękuj tej kobiecie - machnął mieczem w
stronę Amazonki. - Jeśli rzeczywiście wiesz, co tu się dzieje, i wiesz, jak się z tego wyrwać -mów. I
pamiętaj: jeśli usłyszę w twoich słowach choćby jedną fał-
-164-
szywą nutę, choćby aluzję, że znowu zaczynasz swoje magiczne sztuczki, umrzesz, zanim skończysz
zdanie.
- Teraz śmierć jest wszędzie wokół nas - odpowiedział Aj-Be-rek. -Nie boję się jej. Ale na kartę
postawiono więcej niż moje i twoje życie, barbarzyńco... Wysłuchaj mnie spokojnie i uważnie, mam
nadzieję, że mi uwierzysz... Mamy bardzo mało czasu, dlatego będę mówił krótko. Na długo przed
pojawieniem się ludzi, na Ziemi panowała nieludzka rasa - nazywano ich Starożytnymi...
Aj-Berek skończył swoją opowieść i zamilkł.
Conan siedział na taborecie, mocno zaciskając palce. Nikt nie uronił ani słowa; słychać było jak
potrzaskuje knot w oliwnej lampie, a z zewnątrz dobiegały dziwne szeleszczące dzwięki. Minolia
objęła Amazonkę, bezgłośnie opłakując załamanie się wszystkich jej nadziei i marzeń, Orlandar
posępnie popijał z pękniętego kubka znalezione za kontuarem kwaśne wino.
- Wierzysz mu, kobieto, która nie chce nazwać swojego imienia? - zapytał w końcu ochryple
Cymmerianin.
Amazonka skinęła głową.
- A ty, służąca Zakonowi Dnia Ostatniego? Minolia kiwnęła.
- A ty, Mistrzu Zakonu Dnia Ostatniego? Orlandar skinął.
Conan opuścił nisko głowę. Znowu zgęstniała cisza.
- Sprawiedliwość... - powiedział cicho barbarzyńca, nie zmieniając pozy. - Mój żywioł to wojna, a
nie filozofowanie. Wiem, że białe to białe, a czarne to czarne..., a wszystkie odcienie przewyższają
moje rozumienie - zamilkł na chwilę. - Czy postąpił sprawiedliwie Orlandar, pomagając powrócić
mądrej, jak sądził, rasie, która w rzeczywistości okazała się bandą tępych zabójców?... Czy
postąpiłeś sprawiedliwie ty, czarowniku, z rozkazu Haszy da trzymając mnie w okowach czaru po
walce w Zawodzącym Wąwozie?... - podniósł głowę i ledwie słyszalnie zakończył: - Czy
sprawiedliwie postąpiłem ja, zabijając Amina i tym samym pomagając Czarnym Mocom zapanować
na Ziemi?... - w jego oczach zalśniła rozpacz. - Co powiecie, panowie mędrcy i magowie?
Aj-Berek i Orlandar milczeli przygnębieni.
- Wszyscy popełniliśmy błędy z niewiedzy - odezwała się nagle Minolia. - Winni jesteśmy wszyscy
i... nikt. Co się stało, to się nie
-165-
odstanie. Ale jeśli możemy jeszcze poprawić sytuację, to trzeba postanowić, jak to zrobić. A
sprawiedliwości szukać będziemy pózniej.
- Dwa razy zabić martwego" - powiedział w zadumie Conan.
- Sądzisz czarowniku, że to o mnie?
- Tak, barbarzyńco.
- Sądzisz, że Amin ożył?
- Tak, barbarzyńco.
- Sądzisz, że powinienem zabić go po raz wtóry?
- Tak, barbarzyńco.
- Sądzisz, że wtedy wszystko się skończy?
- Tak, barbarzyńco.
- Wiesz, jak go zabić?
- Nie, barbarzyńco. Cymmerianin zaśmiał się niewesoło.
- Nienawidzę czarowników, magów i innych czarnoksiężników! Najpierw nawarzą piwa, a potem
każą ci je wypić...
- Amin rzeczywiście żyje - odezwała się nieśmiało Minolia. -Widziałam go. On, on się zmienił. I
połączył się z tym czarnym paskudztwem, które zalało miasto.
Po krótkiej chwili Conan uderzył dłońmi w kolana i głośno powiedział:
- Cóż, skoro tylko ja mogę uratować świat, to, co robić, uratuję go... po raz kolejny. Mam tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]