[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wędrowcy milczeli jak zaklęci.
14. CZARNA DAOC SETA
Conan przebudził się z twardego snu równie błyskawicznie jak kot. I w okamgnieniu
porwał się na nogi z dobytym mieczem, nim człowiek, który go dotknął, zdołał się odsunąć.
- Jakie wieści, Publio? - zapytał Cymmeryjczyk rozpoznając gospodarza. Złota lampa
jarzyła się niskim płomieniem, rzucając łagodną poświatę na grubą tapicerkę i bogate narzuty
tapczanu, na którym spoczywał Conan.
Publio, doszedłszy do siebie po chwilowym przestrachu, jaki mimo woli odczuł na
widok gwałtownego przebudzenia swojego gościa, odparł:
- Znaleziono Zingaryjczyka. Przybył wczoraj o świtaniu. Ledwie kilka godzin temu
usiłował spieniężyć shemickiemu kupcowi ogromny niezwykły klejnot, ale Shemita nie chciał
mieć z nim nic do czynienia. Mówiono, że na widok kamienia pobladł pod swą czarną brodą i
zamknąwszy kram uciekł jak od zarazy.
- To musi być Beloso - mruknął Conan, czując zrodzone z niecierpliwej chęci
działania pulsowanie w skroniach. - Gdzie jest teraz?
- Zpi w domu Servia.
- Znam tę norę z dawnych czasów - burknął Conan. - Trzeba mi się spieszyć, żeby mu
któryś z portowych rzezimieszków nie poderżnął gardła dla tego kamienia.
Narzucił na ramiona płaszcz i wdział hełm podany przez Publia.
- Każ osiodłać mego konia i trzymać go na podwórcu w gotowości - rzekł. - Wracając
mogę być w pośpiechu. Nie zapomnę, Publio, coś tej nocy uczynił.
Parę chwil pózniej kupiec, stojąc w wychodzących na zewnątrz bocznych drzwiach,
odprowadzał wzrokiem sylwetkę króla ginącą w mrokach ulicy,
- %7łegnaj, korsarzu - mruknął. - Wart grzechu musi być ów klejnot, skoro szuka go
człek, co właśnie utracił królestwo. Szkoda, że nie nakazałem swoim zbirom, by się nim zajęli
przed rozpoczęciem roboty. Ale wówczas coś by mogło pójść nie po myśli. Niechaj Argos
zapomni Amrę i niechaj utoną w pyle niepamięci moje z nim układy. Alejka za domem
Servia& oto gdzie przestanie Conan być dla mnie niebezpieczny.
Dom Servia, plugawy, cieszący się złą sławą lupanar, stał blisko nabrzeży, frontem do
morza. Był to koślawy budynek z kamienia i ciężkich pokładnic. Mając nieprzyjemne
uczucie, że jest śledzony, Conan posuwał się alejką, która przebiegała pod ścianą owego
domu. Wbijał wzrok w cienie zgęstniałe pod przysadzistymi gmachami, ale nic nie dostrzegł i
tylko raz usłyszał wątły szelest odzieży o skórę. Ale nie było w tym nic osobliwego. Złodzieje
i żebracy jak noc długa myszkowali po dzielnicy portowej, lecz mało było prawdopodobne,
by zaatakowali Conana widząc jego odzianą w pancerz olbrzymią sylwetkę.
Nagle gdzieś przed nim otwarły się drzwi i Cymmeryjczyk wślizgnął się w mroczny
wykusz. Z owych otwartych drzwi wyłoniła się postać i ruszyła aleją - nie skrycie, ale z tą
naturalną bezgłośnością, jaka dana jest dzikiemu zwierzęciu. Gwiezdna noc dość dawała
blasku, by obrysować jej profil, kiedy mijała przyczajonego Conana. Nieznajomy był
Stygijczykiem. Ogolona głowa, twarz o orlich rysach, płaszcz na szerokich ramionach nie
pozostawiły co do tego żadnych wątpliwości. Szedł w kierunku plaży i przez moment zdało
się Conanowi, że pod płaszczem ma ukrytą latarnię, nim bowiem zniknął, dał się widzieć
błysk łagodnego światła.
Ale niemal natychmiast zapomniał Cymmeryjczyk o tajemniczej postaci, spostrzegł
bowiem, że drzwi, przez które wyszła z domu, wciąż są otwarte. Zrazu Conan zamierzał
wkroczyć głównym wejściem i zmusić Servia do pokazania izby, w której śpi Beloso; lepiej
jednak - uznał - jeśli zdoła się dostać do środka niepostrzeżenie. Kilka długich kroków i był
przy drzwiach. Położył dłoń na zamku i mimo woli mruknął, bowiem jego doświadczone
palce, wyuczone wśród zamoryjskich złodziei, powiedziały mu, iż zamek został wyłamany z
zewnątrz przy zastosowaniu siły dość potężnej, by pogiąć ciężkie żelazne rygle, a nawet
wyrwać okucia z ościeżnicy. Nawet pomysłu nie miał, jakim sposobem dokonano owych
uszkodzeń nie budząc przy tym całej okolicy - bo żywił pewność, iż stało się to dzisiejszej
nocy. Stwierdziwszy w swym domu wyłamany zamek, Servio niechybnie kazałby go
naprawić mając na względzie pętających się w pobliżu portu licznych złodziei i zbirów.
Zastanawiając się, jak odnalezć izbę Zingaryjczyka, Conan wszedł bezszelestnie ze
sztyletem w dłoni. Posuwał się po omacku w zupełnych ciemnościach i nagle stanął jak
wryty: wyczuł w swym pobliżu śmierć. Tak wyczuwa śmierć dzikie zwierzę - nie jako
zagrożenie, lecz jako świeżo zabite martwe ciało. Jego stopa natrafiła w ciemności na coś
ciężkiego i podatnego. Ogarnięty nagłym niepokojem, tak długo macał wzdłuż ściany, aż
znalazł półeczkę z mosiężną lampą i leżącymi obok stalą, hubką i krzesiwem. Po kilku
sekundach strzelił migotliwy, niepewny płomień, a Conan rozejrzał się wokół spod
przymrużonych powiek.
Prycza osadzona w surowej kamiennej ścianie, pusty stół i ława składały się na jedyne
umeblowanie kwadratowej izby. Wewnętrzne drzwi były zamknięte i zaryglowane. A na ubitej
glinianej podłodze spoczywał Beloso. Leżał na wznak, z głową wbitą w ramiona, i wydawało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \