[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miłościwy pan dał hasło do odwrotu.
Nazajutrz, a była to środa 16 czerwca, wielkie zamieszanie sprawił kurier z Francji.
Jakkolwiek nie zwierzał się król nikomu, a przyboczni jego dworzanie Francuzi także umieli
milczeć, jednak niewiadomym, nieodgadnionym sposobem rozeszła się była przed kilku
dniami wieść po mieście, że brat miłościwego pana, Karol IX, król francuski, zachorzał
ciężko. Teraz znowu posłaniec z opieczętowaną torbą skórzana, ledwie żywy ze zmęczenia…
co wiezie?
Niebawem ciekawość dworu i dalszych została zaspokojona: król Henryk wyszedł ze
swych komnat zapłakany, udał się do sali obrad i tam oświadczył senatorom, że dziś nie
będzie przewodniczył posiedzeniu, zaś wszelkie przyjęcia, uczty i zabawy dworskie odwołuje
na miesiąc z powodu żałoby po śmierci ukochanego brata. Panowie Rad Koronnych złożyli u
stóp majestatu swe najwyższe współczucia, ksiądz biskup zapowiedział żałobne nabożeństwo
na jutro, po czym wszyscy się rozeszli.
Nowo mianowany podkomorzy, Jan Tęczyński, kasztelan wojnicki, prosił o posłuchanie u
królewny i oznajmił jej w imieniu miłościwego pana smutna nowinę. Infantka wyraziła mu
swoje szczere współczucie z tego powodu i życzenie powtórzenia tych słów osobiście
królowi, gdy ochłonąwszy z pierwszego żalu zechce ją przyjąć.
Od czasu spotkania z tajemniczym swym wrogiem, dziadem, w kruchcie katedralnej,
Krysia zmieniła się do niepoznania. Zrozumiała i upewniła się, że istotnie ktoś ją chce
krzywdzić, może nawet czyha na jej życie; a to przekonanie zgasiło jej swobodną wesołość.
Podziały się gdzieś trzpiotowate figle, a natomiast przyszedł niepokój, rozdrażnienie, płacz o
najmniejszą drobnostkę i strach przed samotnością. Za żadne skarby świata nie pozostałaby
sama w izbie, nawet zamkniętej. Rozbujała wyobraźnia podsuwała dziewczynce niemożliwe
przypuszczenia,,, dziad mógł wyleźć z podłogi, zza obrazu, wskoczyć oknem, wsunąć się
kominem. Dziad wszystko potrafi, bo dziad chce ją porwać, bo dziad ją porwać musi.
W dzień bywało jeszcze jako tako. Sadowiła się z robótką w pośrodku panien dworskich i
czasem tylko wzdrygała się na jakąś myśl okropna i przerażonymi oczyma wpatrywała się we
wszystkie kąty, ale gdy opowiadano coś wesołego lub miłościwa królewna kazała Kasieńce
czytać przedziwne historie ze Starego Testamentu, Krysia zapominała o swej urojonej czy
słusznej trwodze.
Z nadejściem wieczoru strach wzrastał, dziecko czepiało się starszych z płaczem,
rozpieszczone przez królewnę, nieraz i do niej się tuliło. Na szczęście, zdrowy sen dawał
odpoczynek Krysi ! całemu fraucymerowi, który zamęczała od tylu tygodni. Bywały jednak i
takie noce utrapione, w których dziewczynka zrywała się, krzycząc, że ją dziad goni.
Anna Jagiellonka siedziała zadumana w swej komnacie: myśli i wspomnienia musiały być
smutne, bo oczy królewny wzbierały łzami.
Westchnęła, przeżegnała się i uspokojona zawołała Kasieńki. Panna Leszczyńska wbiegła
z przyległej komnaty.
— Słucham pokornie waszej miłości.
— Coś bym rada opowiedzieć, może mi zelży na sercu. Miałam tej nocy sen osobliwy:
widziałam jakby na jawie brata mego; szedł jakąś kamienistą ścieżką pod górę, a góra była aż
pod niebo. Żal mi go było, bo się słaniał od zmęczenia, tedy mu rzekę: „Zaprzyj się na mnie,
lżej ci będzie”. A on tak odpowiedział: „Muszę iść sam, twoja droga insza, nie wolno ci ze
mną”. — „A dalekoż to jeszcze na szczyt?” — zapytałam. ,.Bardzo daleko i bardzo stromo —
powiada. — Ino kto by mi podarował dziewięć piątków, tobym rychlej zaszedł”. — „Jak to
podarował?” — spytałam jeszcze. Aliści w jednej chwili wszystko znikło i obudziłam się.
Rozumiesz, co to było?
— Jakoweś tajemne znaczenie… gdyby rozważyć…
— Ja to cale po prostu tłumaczę: król prosi, bym się zań modliła przez dziewięć piątków,
to mu skrócę ciężką drogę czyśćcową i do nieba dojść dopomogę. Tak mi pilno, tak bym
chciała już zacząć… ino chodzi o to jak? Tedy suponuję*, jeśli owa droga ku niebu tak
przykra, to i moja modlitwa ma być połączona z uciążliwością. Będę chodziła do kościoła o
północy, właśnie gdy sen człeku najmilszy. Nabożeństwo ranne co piątek zamówię, a nocą
zebrać się, nie zaspać, to już ty mi pomożesz, prawda? Pamiętaj, jutro zaczynam.
— Chyba powiecie: „zaczynamy”, bo ja z wami koniecznie i jak znam pannę Krupską, to
będzie błagała waszą miłość, by ja dopuścić raczyła do wspólnej modlitwy.
— A cóż uczyni z Krysia?
— Nie piśniemy słówka przed dzieckiem ani przed nikim innym. Zezwoli wasza miłość,
że ino we trzy będziemy chodziły do kościoła. Z tamtymi nie ma co próbować, więcej
mitręgi, jak pożytku.
Nazajutrz tedy, czyli w piątek, dawno już starsze i młodsze dworki rozeszły się do swych
sypialni, dawno stróż nocny otrąbił jedenastą godzinę, gdy królewna w lekkim sukiennym
półgiermaczu i białej chuście na głowie, z Kachną i Marysią, niosącą przodem zapaloną
woskową świecę, przesuwały się jak widma ciasnym korytarzem do krytych schodów,
prowadzących wprost z komnat do kościoła. Tam, na marmurowym ganeczku, w kaplicy
Przenajświętszego Sakramentu, klęcząc naprzeciw ołtarza, Anna rozpoczęła modlitwy za
duszę króla Zygmunta psalmem pokutnym: De profundis clamavi ad Te, Domine…*
— Domine, exaudi orationem meam…* — żałośliwym głosem odpowiedziały dziewczęta.
W komnatach na górze cisza zalegała; wszystko spało. Wtem drżący, lękliwy głosik
wyszeptał:
— Marysiu…
Zamiast zwykłej, uspokajającej odpowiedzi — milczenie.
— Maryyysiu… — odezwało się dziecko znowu.
Nikt nie odpowiedział, tylko za przepierzeniem, w jakiejś drugiej izbie, szmery,
przytłumione głosy, liczne kroki… [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \