[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wstała zrezygnowana i zmęczonymi ruchami zaczęła się ubierać.
Gdy była już gotowa, otworzyła drzwi. Karl płakał na łóżku.
 Cześć, Karl.
 Odpierdol się!
Drzwi się zamknęły.
 Dziwka! Suka!
Następnego ranka zadzwonił do sir Jamesa Headingtona.
 Namyśliłem się  powiedział.  Zrobię, o co prosiłeś. Będę królikiem doświadcza-
lnym. Tylko jeden warunek.
 Tak?
 Sam wybiorę czas i miejsce.
 W porządku.
Tydzień pózniej płynęli wyczarterowanym statkiem na Bliski Wschód. Po upływie
następnego tygodnia Karl Glogauer opuścił rok 1970 i zjawił się w 28 roku naszej ery.
ROZDZIAA CZTERNASTY
W synagodze było chłodno i cicho. W powietrzu unosił się subtelny zapach kadzidła.
Ubrany w białą szatę otrzymaną nad ranem od Marii, pozwolił rabinom, by zaprowadzili go
na podwórzec. Podobnie jak inni mieszkańcy miasta, także oni nie bardzo wiedzieli, co z nim
zrobić, byli jednak pewni, że to nie diabeł go opętał.
Od czasu do czasu spoglądał na swe ciało lub dotykał koniuszkami palców szaty i
czynił to ze zdziwieniem, jakby doznawał wszystkiego po raz pierwszy. Prawie zapomniał o
Marii.
 Wszyscy ludzie mają kompleks mesjasza, Karl  powiedziała kiedyś Monika.
Pojawiły się porwane wspomnienia  jeśli rzeczywiście były wspomnieniami, a nie
majakami. Stracił wszelką pewność.
 W owym czasie wędrowały po Galilei tuziny mesjaszów. To, że Jezus stał się tym
jedynym, który poniósł mit i związaną z nim filozofię przez stulecia, to czysty zbieg okoli-
czności... Przypadek historii...
 Musiało być jeszcze coś więcej, Moniko.
Rabini mieli w zwyczaju dawać schronienie wędrownym prorokom, których wielu błą-
dziło wówczas po Galilei. Odstępowali od tego tylko wówczas, jeżeli któryś należał do jednej
z sekt wyjętych spod prawa.
Ten jednak był osobliwszy niż wszyscy, których dotąd spotkali. Twarz miał stężałą,
ciało sztywne i łzy często płynęły mu po twarzy. Nigdy dotąd nie zdarzyło im się widzieć w
ludzkich oczach tyle cierpienia.
 Nauka może odpowiedzieć na pytanie  jak , ale nigdy nie wyjaśnia  dlaczego 
powiedział kiedyś Monice. Na to pytanie nie jest w stanie udzielić odpowiedzi.
 A komu niby na niej zależy?
 Ja chciałbym to wiedzieć.
 A zatem nigdy się nie dowiesz.
Suka! Zdrajczyni! Dziwka!
Dlaczego zawsze wszyscy go opuszczają?
 Usiądz, mój synu  poprosił rabin.  O co chciałbyś nas spytać?
 Gdzie jest Chrystus?
Nie rozumieli jego mowy.
 To grecki?  spytał któryś, ale inny zaprzeczył ruchem głowy.
Kyrios: Pan.
Adonai: Pan.
Gdzież był Pan?
Rozejrzał się i zmarszczył brwi.
 Muszę odpocząć  stwierdził, tym razem w ich języku.
 Skąd jesteś?
Nie mógł znalezć odpowiedzi.
 Skąd jesteś?  powtórzy! rabin.
 Ha-Olam Hab-Bah...  wymamrotał w końcu.
Kapłani spojrzeli po sobie.
 Ha-Olam Hab-Bah  powtórzyli.
Ha-Olam Hab-Bah; Ha-Olam Haz-Zeh: świat, który nadejdzie i świat, który jest.
 Czy przynosisz wieści?  spytał jeden z rabinów. Przywykł, rzecz jasna, do nawie-
dzonych, ale nie do takich. Gotów był niemal uwierzyć, że tym razem ma do czynienia z pra-
wdziwym prorokiem.  Wieści?
 Nie wiem  odparł prorok chrapliwie.  Muszę odpocząć. Brudny jestem, zgrze-
szyłem.
 Chodz, nakarmimy cię, będziesz miał dach nad głową. Pokażemy ci, gdzie można się
wykąpać, gdzie jest miejsce do modlitwy.
Służący przyniósł gorącą wodę, by mógł się obmyć. Wyczesali mu brodę i włosy, przy-
cięli paznokcie.
Potem trafił do przydzielonej mu przez rabinów celi, gdzie dostarczono mu jadła. Zdołał
zjeść tylko trochę. Wypchany trawą materac był dla niego za miękki. Odwykł od wygód. W
domu Józefa nie zaznał jednak snu, zatem teraz szybko usnął.
Spał zle, krzyczał, rzucał się. Nadsłuchujący pod drzwiami celi rabini nic prawie z jego
słów nie rozumieli.
 Spośród wszystkich przedmiotów, jakie studiowałeś, aramejski był tym, którego
wybór zaskoczył mnie najbardziej. Nic dziwnego, że...
Diable mój, kusicielko moja, pożądanie moje, krzyżu mój, moja miłości, żądzo moja,
pragnienie moje, światło życia mego, kotwico moja, nauczycielko, niewolniku mój, ciało
moje, moje zaspokojenie i zgubo.
Do dni wszystkich miłości pełnych, które być mogły, gdybym dość siły znalazł w sobie;
do Ewy i tych, które nie chciały mnie przez mą słabość; do nagród oczekujących na odwa-
żnych; do uroków tego świata przeznaczonych mocnym duchem  tęsknię. Oto ironia ostate-
czna.
Ironia jednoznaczna, nieunikniona i sprawiedliwa.
I nie doznaję zaspokojenia.
Karl Glogauer został w synagodze przez kilka tygodni. Większość czasu spędzał w
bibliotece, gdzie w długich zwojach poszukiwał rozwiązania swego dylematu. Słowa Testa-
mentów dopuszczały w wielu przypadkach mnogość interpretacji i tylko zamąciły mu w gło-
wie. Nie było czego się uchwycić; nic nie podpowiadało, dlaczego spotkała go porażka.
To czysta komedia. Czy na to właśnie sobie zasłużyłem? Czy nie ma nadziei? Nie ma
rozwiązania?
Rabini zwykle zachowywali wobec niego spory dystans. Zaakceptowali go jako święte-
go męża i dumni byli z tego, że wybrał ich synagogę. Opanowała ich pewność, iż oto mają do
czynienia z wybrańcem Boga i cierpliwie czekali, aż do nich przemówi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \