[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-Tak.
- To dobrze -powiedziała Alison. Czuła ulgę, gdyż
wieczór nie zapowiadał się taktragicznie, jak przewi-
dywała.
- Zaraz się przebiorę i przygotuję coś do zjedzenia.
Atytymczasemrozpal wkominku.
Pózniej usadowiły się na kanapie i piły kawę.
Heather wpatrywała się z udręczoną miną w swoją
siostrę.
- Sklep nadal dobrze prosperuje, prawda?
142
43
n
a
+
n
a
j
Alison wygładziła jakąś niewidoczną fałdę na spod-
niach.
- Otak, znacznie lepiej, niż się spodziewałam.
- Wtakimrazie dlaczegojesteś taka nieszczęśliwa?
Alison wpadła wpopłoch. Heather nie była kiedyś
taka spostrzegawcza. Dzięki miłości zdecydowanie
wydoroślała. Choć Alison zauważyła to zbyt pózno,
bardzo ją to ucieszyło.
- No cóż, wszyscy miewamy kiepskie dni - odrzek-
ła wymijająco Alison. W dalszym ciągu nie miała
ochoty rozmawiać o swoich problemach. Sprawiało jej
to zbyt wiele bólu.
- Dobrze wiesz, że nie o tomi chodziło.
Alisonnic nie odpowiedziała.
- Schudłaś, a jeżeli się uśmiechasz, robisz to wtaki
sposób, jakby ktoś cię do tego zmuszał.
- Coś sobie ubzdurałaś - odparła ostrym tonem
Alison.
- Czyżby? - Heather potrząsnęła głową. - Nie
sądzę. Chodzi o Rafe'a, prawda?
- Heather...
- Nigdy mi nie powiedziałaś, dlaczego odwołaliście
ślub.
Alisonpoczuła, że się czerwieni.
- Po prostu... po prostu nic z tego nie wyszło i tyle
- odrzekła ostrożnie.
- Przeze mnie - dodała nieco drżącym głosem
Heather. - To ja byłam przyczyną, dla której wasz
związek się rozpadł, prawda?
- Proszę, Heather. Jeśli nie masz nic przeciwko
temu, zakończmy rozmowę na ten temat. Było wiele
powodów.
- Czy... czy jest za pózno? To znaczy, czy byłoby
możliwe...
- Nie, nie byłobymożliwe - przerwała Alison.
143
43
n
a
+
n
a
j
- Czy wybaczysz mi, że zachowałam się jak samo-
lubna idiotka?
- Och, Heather, nie ty ponosisz winę, przynajmniej
nie całą. Ta sprawa jest znacznie bardziej skom-
plikowana. Pozwól, że nie będziemy o tymrozmawiać.
Dopij kawę i pójdziemy spać. Jestem skonana.
Pół godziny pózniej Alison weszła do swojej cichej,
ciemnej sypialni. Szybko się rozebrała, wzięła prysznic
i wskoczyła do łóżka, czując, że wstrząsają nią dresz-
cze. Noce były dla niej najgorszą porą. Wprawdzie
Rafe nigdy z nią nie spał wtym łóżku, ale za każdym
razem, gdy dotykała zimnego prześcieradła, myślała
o nimz tęsknotą. Skuliła się i zaczęła płakać. Widocz-
nie Rafe nie kochał jej tak bardzo, jak ona jego, skoro
odszedł. Będzie musiała się z tym pogodzić, a także
nauczyć się żyć samotnie. Kolejny raz.
Następnego ranka Alison ubrała się bardzo staran-
nie. Zaplanowała na ten dzień pierwszą wyprzedaż
i miała nadzieję, że w sklepie zjawi się mnóstwo
klientów, toteż chciała wyglądać jak najkorzystniej.
Ale pewną rolę odegrał również inny motyw. Sądziła,
że ładny strój poprawi jej kiepski nastrój.
Wybrała dwuczęściowy kostiumwkolorze łososio-
wym, czarne pantofle i złote kolczyki. Następnie
owinęła szyję jaskrawą apaszką. Wiedząc, że wygląda
bardzo atrakcyjnie, pomachała na pożegnanie Hea-
ther i Timowi, którzy właśnie odjeżdżali. Gdy tylko
zniknęli jej z oczu, wsiadła do swojego auta.
Tak bardzo skupiła się na prowadzeniu, że o mało
nie przeoczyła małego samochodu ciężarowego, który
wyjechał ze skrzyżowania kilka metrów przed nią.
Serce Alison zabiło mocniej, a ręce, które trzymały
kierownicę, zrobiły się lodowato zimne.
- Rafe - szepnęła i patrzyła na niego, mrużąc oczy
144
43
n
a
+
n
a
j
w obawie, że to tylko wytwór jej wyobrazni. Obser-
wowała, jak manewrował wozemna jezdni. Wiedziała,
że to był on, jeszcze zanimrozpoznała jego ciężarówkę.
Miał dłuższe włosy, a ramię, które widziała przez
okno, wydawało się muskularniejsze, ale to na pewno
był Rafe. Serce Alison waliło jak młotem, a łzy
przesłoniły jej oczy.
- Dlaczego teraz?-wyszeptała. Odnosiła wrażenie,
że coś miażdży jej klatkę piersiową.
I wtymmomencie Rafe zniknął równie szybko, jak
się pojawił. Wpadła wtak głęboką, bolesną rozpacz, że
zapragnęła umrzeć. Nagle usłyszała klakson. Odwró-
ciła głowę i patrzyła z przerażeniemna jakiś samochód,
który wpadł wpoślizg i zbliżał się do niej. Otworzyła
usta, ale nie wydobył się z nich żaden dzwięk. Szybko
i gwałtownie wykręciła kierownicę.
Zrobiła to jednak trochę za pózno. Kiedy nastąpiło
zderzenie, Alison poczuła jedynie ból i straciła przyto-
mność.
- Alison, słyszysz mnie?
- Tak - odparła z wysiłkiem, poruszając spieczony-
mi wargami. - Gdzie... Gdzie ja jestem?
- Wszpitalu - odpowiedział ten sam, życzliwy głos.
Głos, który wreszcie udało jej się rozpoznać. Szybko
otworzyła oczy i spojrzała na twarz osoby, która do
niej mówiła.
- Doktorze Boyd... Topan?
- Tak, moja droga, toja.
- Cosię stało? Dlaczego tu jestem?
Lekarz zmarszczył brwi.
- Nie pamięta pani?
Alison przymknęła powieki i wówczas przypomnia-
ła sobie, co się zdarzyło.
- OBoże - krzyknęła, czując podpowiekami
145
43
n
a
+
n
a
j
piekące łzy. - A ludzie w tamtym samochodzie? Czy
oni...
- Tss - uspokajał ją doktor Boyd. - Wsamo-
chodzie znajdował się tylko niejaki panBlanton, który
nie doznał żadnychobrażeń, nawet nie ma zadrapania.
Pani też miała szczęście, że wyszła z tego wypadku
tylko z lekkimwstrząsemmózgu.
Alison zdołała usiąść i rozejrzała się dookoła.
Znajdowała się wraz z lekarzemwmałym, sterylnie
czystympomieszczeniu. Doktor obserwował ją bacz-
nie spod krzaczastych, siwychbrwi.
- Dzięki Bogu, że za moją głupotę nie zapłacił nikt
więcej - powiedziała Alison, dotykając obolałego
czoła. Doktor Boydoparł się oszafkę i skrzyżował ręce
na piersiach.
- Jakto się stało?Straciła pani przytomność?
- Nie, nie straciłam, chociaż przyznam, że pewne
wydarzenie bardzo mnie przygnębiło i nie zwracałam
uwagi na to, co robię.
- Wygląda na to, że ostatnio dzieje się wiele rzeczy,
które panią przygnębiają.
Alison nie była w stanie spojrzeć w badawczo
obserwujące ją oczydoktora Boyda. Leczył ją, odkąd
tylko zamieszkała w Monroe. Chociaż miał dość
bezceremonialne podejście do chorych, dla niej nie
miało to znaczenia. Był świetnym lekarzem i cał-
kowicie mu ufała. Bardzo jej pomógł po śmierci
Cartera.
- Nie rozumiem, co panma na myśli - odparła po
dłuższej chwili.
- O, myślę, że rozumie pani. Jeżeli ktoś taktraci na
wadzewkrótkimczasie, tocoś musi być niewporząd-
ku, chyba że się odchudza. Aoboje wiemy, że pani nie
jest na diecie, prawda?
- Zgadza się.
146
43
n
a
+
n
a
j
- Czy w takim razie powie mi pani, co panią
dręczy?
Alison potrząsnęła głową, nie będąc w stanie
przemówić. To, co ściskało jej gardło, sprawiało
więcej bólu niż guz na głowie. Doktor Boyd wes-
tchną).
- Nie będę pani zmuszał dowyznań, ale proszę
o mnie pamiętać wrazie potrzeby.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]