[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Raycroft. A, jest z wami Whitleaf? Doskonale! Wejdzcie do środka.
Uśmiechnął się uprzejmie do Susanny, podając jej ramię, które przyjęła bez wahania.
- Może przyjmiesz gości w bibliotece, Luciusie? - zapytała hrabina. - Nie będziemy wam
przeszkadzać. - Dziękuję - odparł, ponownie obejmując ją wpół. - Pastor wspomniał o balu. Chyba
już o tym wiesz? Przyrzekł, że się na nim pojawi. Pożegnali się serdecznie i hrabina pospieszyła ku
schodom, w ślad za Susanną.
- Znakomicie. - Hrabia zatarł ręce i zwrócił się do gości.
- Napijemy się czegoś w bibliotece? Niech panowie opowiedzą mi o wszystkim, co straciłem, nie
będąc tu w sezonie. Słyszałem, że się pan w końcu zaręczył z panną Hickmore, Raycroft? Moje
gratulacje! Uważam, że dokonał pan świetnego wyboru.
ROZDZIAA 3
Nie znoszę go! - rzuciła gwałtownie Susanna, gdy Frances zapytała ją, co sądzi o wicehrabim.
- Naprawdę? - zdumiała się przyjaciółka. - Przecież jest przystojny i bardzo miły, a przynajmniej
zawsze tak uważałam.
Susanna zbyła milczeniem uwagę o aparycji Whitleafa, chociaż jej zdaniem zasługiwał pod tym
względem na znacznie większe uznanie.
- Cały jego wdzięk jest sztuczny - odparła, zdejmując kapelusz i potrząsając lokami przed lustrem,
podczas gdy Frances stała wciąż w drzwiach, kręcąc w palcach wstążki od własnego nakrycia
głowy. - Wszystko, co mówi, brzmi nieszczerze, a jego myśli też pewnie są takie.
- Och, moja droga, a więc nie spodobał ci się? - spytała Frances z rozbawieniem. - A ja sądziłam, że
z tobą flirtuje.
- Przecież słyszałaś, co mi powiedział na powitanie. - Susanna odwróciła się od lustra i wskazała
Frances krzesło przy gotowalni. Hrabina weszła do pokoju, ale nie skorzystała z zaproszenia.
- Owszem, coś zabawnego - przyznała. - Nie chciał cię obrazić. Wielu damom na pewno podobają
się komplementy tego typu.
- Bezmyślny zarozumialec! Frances przyglądała się jej z troską.
- Czy nie osądzasz go nazbyt pochopnie? Nigdy nie słyszałam o nim złego słowa. Nikt go nie nazywa
hulaką, karciarzem czy nicponiem, a takie słowa często padają pod adresem londyńskich złotych
młodzieńców. Lucius go lubi, a ja, muszę przyznać, również, choć nigdy nie prawił mi słodkich
słówek.
- Nie rozumiem, co te dziewczęta w nim widzą.
- Rosamonda Raycroft i siostry Calvert? Och, w gruncie rzeczy nic takiego.
On jest Whitleafem, dobrze urodzonym, bogatym młodzieńcem, kimś poza ich zasięgiem. Doskonale
zdają sobie z tego sprawę, ale cieszą je okazywane względy. Któż
może to potępiać? %7łycie na prowincji jest takie nudne, zwłaszcza jeśli ktoś nigdy nie oddalił
się od domu na więcej niż pięć mil! A on zręcznie z nimi flirtuje, nie wyróżniając żadnej, co mogłoby
potem prowadzić do rozczarowań. Założę się, że dobrze to rozumieją i poszukają
sobie mężów gdzie indziej. W towarzystwie często właśnie tak się dzieje.
- W takim razie cieszę się, że do niego nie należę. Jakież to wszystko sztuczne!
Susanna dostrzegła spojrzenie Frances i nieoczekiwanie wybuchnęła śmiechem.
- No, no - odparła, gdy zdołała zaczerpnąć tchu - pewnie myślisz, że mówię jak zasuszona stara
panna!
- Na którą wcale nie wyglądasz. - Frances również się roześmiała. Flirtował z tobą
całą drogę, a ty mu odpowiadałaś śmiertelnie poważnym tonem. Biedaczysko! Pewnie czuł
się zakłopotany. Szkoda, że was nie mogłam słyszeć.
I znów się obydwie zaśmiały, a Susanna uznała, że chyba trochę przesadziła. Może nie osądzałaby go
tak surowo, gdyby nazywał się Jones albo Smith, a nie Whitleaf?
- Skądinąd zawsze chciałam wyjść za księcia. Książę albo nikt! A zatem wicehrabia się nie liczy!
Obie rozśmieszył ten absurdalny żarcik. Wicehrabia się nie liczy! A to dopiero!
- Chodz ze mną do bawialni - zachęciła ją Frances. - Poślemy po herbatę i pogadamy sobie, siedząc
wygodnie, póki goście nie pójdą. To była długa przechadzka jak na tak ciepły dzień. Chce mi się pić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]