[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rozbite skorupki przewalały się po podłoóe i chrzęściły pod ich ciałami. W górze bla-
do płonęła olbrzymiej mocy kula elektryczna i od niej całe wnętrze oranżerii oświetlone
było straszliwym kinematograficznym światłem. Na podłoóe sterczały trzy ciemne, zu-
pełnie jakby fotograficzne olbrzymie skrzynki, dwie z nich, zsunięte i przekrzywione,
zgasły, a w trzecim płonęła niewielka ciemnomalinowa plama światła. %7łm3e wszelkich
rozmiarów pełzały po przewodnikach, podnosiły się po ramach okiennych, wyłaziły przez
otwory w dachu. Na samej kuli elektrycznej wisiała zupełnie czarna, plamista żm3a dłu-
gości kilku arszynów i głowa jej chwiała się przy kuli jak wahadło. Jakieś grzechotki
brzęczały w syczeniu, z oranżerii rozchoóił się jakiś óiwny, zupełnie jakby ze stawu,
zapach. I jeszcze niewyraznie dojrzeli agenci stosy białych jaj, przewracających się w za-
kurzonych kątach, i óiwnego olbrzymiego ptaka, leżącego nieruchomo przy kamerze,
i trupa człowieka w szarym przy drzwiach, obok karabinu.
mi ił uł k Fatalne jaja 34
 W tył  krzyknął Szczukin i zaczął cofać się, lewą ręką odsuwając Polajtisa i prawą
podnosząc rewolwer. Zdążył wystrzelić óiewięć razy i wyrzucić około oranżerii zielonka-
wą błyskawicę. Dzwięk strasznie się spotęgował i w odpowieói na strzelaninę Szczukina
cała oranżeria wpadła w szalony ruch, i płaskie głowy zamigały we wszystkich otworach.
Grom natychmiast zaczął skakać po całym sowchozie i grać odbłyskami po ścianach.
Czach-czach-tach  strzelał Polajtis, cofając się tyłem. iwny, czterołapy szelest dał
się słyszeć za plecami i Polajtis nagle straszliwie krzyknął, padając na wznak. Stworzenie,
na wykręconych łapach, brązowo-zielonej barwy, z olbrzymią ostrą mordą, z grzebienia-
stym ogonem, podobne do straszliwych rozmiarów jaszczurki, wytoczyło się z za rogu
szopy i z wściekłością przegryzłszy nogę Polajtisowi, powaliło go na ziemię.
 Na pomoc!  krzyknął Polajtis, i natychmiast lewa ręka jego wpadła do paszczy
i trzasnęła, prawą ręką, na próżno próbując podnieść ją, pociągnął rewolwerem po ziemi.
Szczukin odwrócił się i rzucił się na pomoc. Zdążył raz wystrzelić, lecz silnie wziął w bok,
dlatego że obawiał się zabić kolegę. Po raz drugi wystrzelił w stronę oranżerii, dlatego że
stamtąd wśród niewielkich paszczy żm3 wysunęła się jedna olbrzymia, oliwkowa, i ciel-
sko wyskoczyło wprost w jego kierunku. Wystrzałem tym zabił olbrzymią żm3ę i znów,
skacząc i kręcąc się obok Polajtisa, na wpół martwego już w paszczy krokodyla, wybie-
rał miejsce, góie by wystrzelić, ażeby zabić gada, nie tknąwszy agenta. W końcu udało
mu się to. Z elektrorewolweru trzasnęło dwa razy, oświetliwszy wszystko wokoło zie-
lonkawym światłem, i krokodyl, podskoczywszy, wyciągnął się, zesztywniał, i wypuścił
Polajtisa. Płynęła temuż krew z rękawa, ciekła z ust, i opierając się na prawej ręce, ciągnął
złamaną lewą nogę. Oczy jego gasły.
 Szczukin& uciekaj  wyjęczał z łkaniem.
Szczukin wystrzelił kilkakrotnie w kierunku oranżerii i z niej wypadło kilka szyb. Potwór, Zmierć
Lecz olbrzymia sprężyna, oliwkowa i giętka, wyskoczyła z tyłu z okienka piwnicznego,
prześlizgnęła się przez podwórze, zająwszy je całe swym pięciosążniowym ciałem, i bły-
skawicznie otoczyła nogi Szczukina. Rzuciło go w dół na ziemię i błyszczący rewolwer
odleciał w bok. Szczukin krzyknął głośno, potem zaczął dusić się, potem pierścienie spo-
wiły go zupełnie, oprócz głowy. Pierścień przesunął się raz po głowie jego, zóierając z niej
skalp, i głowa ta trzasnęła. Więcej w sowchozie nie było słychać ani jednego wystrzału.
Wszystko stłumił syczący, zagłuszający wszystko dzwięk. I w odpowieói mu baróo da-
leko po wietrze dobiegało z Koncowki wycie, lecz teraz już trudno było rozróżnić, czyje
to wycie, psie czy luókie.
r zdzi ł . k t str
W nocnej redakcji gazety  Izwiestia jasno płonęły lampy i tęgi redaktor, łamiący numer,
na obitym blachą stole łamał drugą kolumnę z depeszami  Po związku Republik . Jedna
szpalta wpadła mu w oczy, wpatrzył się w nią przez binokle i roześmiał się, zwołał wokoło
siebie korektorów z korektami i metrampażay i wszystkim pokazał tą szpaltę. Na wąskim
pasku papieru wilgotnego było wydrukowane:
 Graczewka, smoleńskiej guberni. W powiecie ukazała się kura wielkości konia i wierz-
ga jak koń. Zamiast ogona posiada burżuazyjne damskie pióra .
Zecerzy śmieli się strasznie.
 Za moich czasów  przemówił łamiący numer, śmiejąc się soczyście  kiedy
pracowałem u Wani Sytina w  Ruskim Słowie , luóie up3ali się do słoni. To prawda. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \