[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zatańczymy? - spytała, gdy zostali sami.
Ku zdziwieniu Patricka była bardzo zakłopotana.
S
R
- Teraz? Połowa tu obecnych stała w ogonku, żeby potrząsnąć moją ręką, a ty
każesz mi wmieszać się w drugą połowę?
Dostał kuksańca w bok, roześmiał się i ruszył za Mari na parkiet.
Od lat już nie bawiłem się tak wspaniale, myślał Patrick w drodze do domu. Z
nie wyjaśnionych powodów w obecności Mari wypoczywał jak nigdy. Chociaż sta-
le w głębi duszy gnębiło go pytanie:  W jakie znowu tarapaty ta kobieta wplącze
się w najbliższym czasie"?
- Napijemy się kawy... czy czegoś innego? - spytała Mari nieśmiało, kiedy
znalezli się przed jej domem.
Zdecydowanie wolałby coś innego. Na to jednak nie mógł sobie pozwolić.
Nie powinien dać się kierować hormonom, gdy musiał zachować jasny umysł dla
ratowania Mari przed ostatecznym upadkiem.
- Masz na myśli prawdziwą kawę? - spytał. - Nie jakiś napój wzmacniający o
smaku kawowym?
- Prawdziwą kawę?
Kiedy otwierała drzwi do sklepu, spostrzegł, że nie ma tam żadnej instalacji
alarmowej. Trudno. Nie zamierzał zamartwiać się możliwością włamania, skoro
sama Mari wciąż prowadziła działalność niezgodną z prawem.
W panujących w sklepie ciemnościach wpadł na nią niechcący.
- Przepraszam - wymamrotał. Ale nie zdjął ręki z jej pleców.
Mari znów poczuła ten niezwykły dreszcz, który wywoływał każdy dotyk Pa-
tricka.
W kuchni przywitało ich niecierpliwe miauczenie kota.
- Co, Rex, miska pusta? - zatroskała się Mari.
- Wiesz, że Rex to imię dla psa, a nie dla kota?
- Naprawdę to on nazywa się T. Rex. Jak dinozaur. Bo ma taki ogromny ape-
tyt. Poza tym to straszny tchórz. Ilekroć wychodzę, zawsze uważa, że już nigdy nie
wrócę.
S
R
Biorąc pod uwagę czeki bez pokrycia i nie zapłacone mandaty, kot może mieć
rację, pomyślał Patrick.
Mari włączyła ekspres. Ustawiła na stole cukiernicę i dzbanuszek ze śmietan-
ką. Wysypała na talerz trochę ciasteczek i gestem dłoni zaprosiła Patricka, by
usiadł. Nie bardzo wiedziała, co dalej. Nie umiała przyjmować mężczyzn. Zwła-
szcza w pózny, piątkowy wieczór. Może powinna włączyć muzykę? Albo zapalić
nastrojowe światło? Nie podejrzewała jednak, żeby Patrick był aż tak romantycznie
usposobiony. A gdyby nawet był, ona i tak nie wiedziałaby, co z tym fantem zrobić.
Patrick ze smakiem zjadł ciasteczko.
- Czy te wypieki nie zawierają jakichś specjalnych składników? - upewnił się
na wszelki wypadek. Dwa razy zdarzyło mu się trafić na przyjęcie, gdzie poczę-
stowano go ciastkami z marihuaną.
- Noo... - Mari nie mogła, rzecz jasna, zrozumieć, o co mu chodzi. - Dodałam
po prostu naturalnej wanilii. Uważam, że to ma wielkie znaczenie dla poprawienia
smaku.
- Bez wątpienia. - Patrick z trudem zdołał zachować powagę.
Postawiła na stole kubki z kawą. Do swojego wsypała półtorej łyżeczki cukru.
- Złotko - powiedział - po tej kawie, czekoladzie i cukrze będę cię chyba mu-
siał związać. Nigdy jeszcze nie spotkałem kobiety, która aplikowałaby sobie tyle
środków pobudzających naraz.
- Naprawdę? - zdumiała się Mari. - Co robią kobiety, które znasz?
- Co masz na myśli?
- Na przykład, co jedzą? - Skoro już miała stać się inną Mari Lamott, posta-
nowiła usłyszeć o szczegółach kobiecych zachowań z ust eksperta.
- Większość z nich jest na diecie. - Wzruszył ramionami. - Jedzą mnóstwo
surówek. Wieczorami, oczywiście, pijają piwo lub wino. Szczerze mówiąc, jesteś
jedyną kobietą, która poczęstowała mnie napojem wzmacniającym i ciasteczkami.
- O kurczę! - Mari była zupełnie zbita z tropu.
S
R
- Ależ nie mam nic przeciw temu - zapewnił ją Patrick gorąco. - Co prawda
nie przepadam za wzmacniającymi napojami, ale ciasteczka pieczesz nawet lepsze
niż moja babcia. Tylko nie mów jej, że to powiedziałem.
Mari zagryzła wargę. %7ładnych napojów wzmacniających, zanotowała w my-
ślach. Zrobić zapasy wina i piwa.
- A co te kobiety robią wieczorami? - spytała. - Na przykład, na randkach?
- Prawie to, co my - odparł. - Czasami chodzą do kina. No i, oczywiście, za-
bawiają się.
- Oczywiście - powtórzyła. Po czym niepewnym tonem spytała: - Jak się za-
bawiają?
- Mam opowiedzieć ze szczegółami?
- No... tak. Jeśli nie masz nic przeciw temu.
- Gdzieś ty się chowała, złotko? W klasztorze?
- Niezupełnie - spłoniła się. - Ale zawsze byłam bardzo skryta... i nieśmiała.
Rzeczywistość była nieco inna. Mari tak była zajęta doglądaniem pijącej mat-
ki, pomaganiem babci w prowadzeniu domu i nieustannym wyciąganiem Mariette z
tarapatów, że nie miała już czasu, by spotykać się z chłopcami. Wciąż zatopiona w
książkach i nutach, w szkole średniej stała się jeszcze bardziej nieśmiała. Lęk przed
ośmieszeniem się wprost ją paraliżował. Dlatego też jej jedynym doświadczeniem
seksualnym był kontakt z panem Hardingiem. I choć z medycznego punktu widze-
nia nie była już od tamtej pory dziewicą, wcale nie była przekonana, czy tych trzy-
dzieści sekund można uznać za stosunek.
- Chcesz powiedzieć, że nigdy nie pieściłaś się z chłopakiem? - spytał Patrick
z niedowierzaniem.
- Oczywiście, że tak - bąknęła. Zbyt była zawstydzona, by przyznać się, że jej
jedynym doświadczeniem był przykry kontakt z nauczycielem muzyki. - Tylko że
on nie był stąd. I nie wiem, czy robił to dobrze.
- A kimże on był? Kosmitą?
S
R
- Miał uczulenie na perfumy i mydło. Nie mógł... dotykać ciała kobiety. -
Prócz kolan.
Patrick westchnął głęboko. Albo Mari kpiła sobie z niego w żywe oczy, albo
naprawdę dorastała pod kloszem.
- Chodz tu. - Poprowadził ją na kanapę.
Usiadła. Trochę skrępowana, trochę podniecona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \