[ Pobierz całość w formacie PDF ]
furgonem zatrzęsło na wyboju i mocno przyłożyłem potylicą w burtę.
Zobaczymy, jak zadziała absorbent. Piromanta wzruszył ramionami.
Może samo się wciągnie, a może i nie.
Panie doktorze, u mnie wszystko się wciągnęło! zarżał Gricko i znów
przyssał się do flaszki.
Jak będziesz mi dokuczał, pieczeń z ciebie zrobię obiecał Napalm, nawet
nie odwracając głowy w stronę drużynnika, który na te słowa parsknął i zakrztusił
się.
Sopel, jesteśmy wolni czy coś nas dzisiaj jeszcze czeka? przegiął się do
nas przez siedzenie Aomow, jadący obok kierowcy.
Potarłem bolącą potylicę.
Kuzminok nie zostawił żadnych rozkazów?
Nie.
W takim razie do jutra. Zbieramy się przy Topolach o tej samej godzinie.
To znaczy do jutra, w tym samym miejscu i w ten sam czas zaśpiewał
fałszywie Napalm, nadrywając opakowanie jeszcze jednej strzykawki.
Wszyscy do Topoli czy kogoś wysadzić po drodze? spytał kierowca.
Wyskoczymy na Placu Poległych powiedziałem, widząc, że na razie
jeszcze jedziemy Krzywą.
Gdzie się wybierasz? Piromanta podniósł na mnie oczy. Mieliśmy
dzisiaj zasunąć do Aukowa.
Zjemy obiad i zasuniemy zaproponowałem. Dlaczego nie zasunąć?
Zasuniemy. Na kwaterze nie bardzo miałem czego szukać. Sublokatorów sobie
wziąłem, cholera. Do Zachodniego Bieguna wpadniemy, a potem dalej.
Kiedy tam jest drogo.
Ja stawiam. Uśmiechnąłem się. A co? Na razie miałem forsę, mogłem
zaszaleć. Oczywiście w rozsądnych granicach.
Ja wiem... wahał się Napalm. Założył na strzykawkę igłę, wbił ją w
jeden z pęcherzy i zaczął odsysać jaskrawożółtą ropę. Tam sami swoi unikalni
tylko siedzą, przyjdziesz i ani westchnąć, ani pierdnąć.
A ty tam nie swój czy co? prychnęła Wiera. Przecież opowiadałeś,
jaki to jesteś...
Ja jestem swój... Piromanta zręcznie rozprawił się z największymi
pęcherzami, otworzył boczne drzwi i wyrzucił prawie pełną strzykawkę na ulicę. I w
samą porę, bo przeżerany ropą plastik wybuchnął tłustym płomieniem. Ale to ja.
Niech cię cholera, nie pójdziemy tam zgodziłem się. Nie miałem ochoty
na kłótnie. Coś ściemnia gostek, jak amen w pacierzu, coś ściemnia. Chociaż kiedyś
niezbyt często zaglądałem do Zachodniego Bieguna , ale nie zauważyłem nic
podobnego, chociaż zawsze trafiali się tam ludzie o dziwnych zdolnościach. Ale
może Napalm wie lepiej. A najpewniej sam coś przeskrobał, woli starym znajomym
nie lezć w oczy. Ale żreć się chce!
Pójdziemy na kołchozowy bazar przy Pentagonie zaproponował nagle
piromanta, owijając dłoń świeżym bandażem. Mój znajomek piecze tam szaszłyki,
palce lizać, zobaczysz.
Też piromanta? zachichotała Wiera.
Bardzo śmieszne. Napalm popatrzył na nią karcąco. %7łebyś nie pękła.
Nie rozumiem, mam was wysadzić na Placu Poległych czy nie?
Kierowca w końcu się zniecierpliwił.
Nie, wszyscy jadą do Topoli postanowiłem.
Wiecie, mnie wszystko jedno, mogę was potem odstawić na Bulwar
Południowy.
Niech będzie. Nie miałem zamiaru odmawiać. To właśnie korzyści z
pozostawania w służbie.
Kierowca skinął głową i zaczął coś cichutko gwizdać sobie pod nosem.
Niebawem furgonetka zatrzymała się przy bramie Topoli . Wyładunek nie zajął
wiele czasu, przygotowane do akcji manele zdążyły już znalezć nowych właścicieli, a
każdy pilnował sumiennie, aby jego rzeczy wysiadły wraz z nim cało i bezpiecznie.
Upewniwszy się, że moi świeżo upieczeni podwładni niczego nie zapomnieli,
zatrzasnąłem boczne drzwi, poprawiłem zsuwający się z ramienia pas pistoletu
maszynowego i machnąłem kierowcy:
Zasuwaj!
Silnik ryknął z niezadowoleniem, samochód wyjechał na drogę i ruszył ku
Czerwonemu Prospektowi, podskakując na wybojach.
A w ogóle gdzie jedziesz? spytałem szofera, kiedy na skrzyżowaniu
skręcił w lewo, spychając rozpaczliwie sygnalizujący wóz z sokołem i niebieskim
pasem na boku.
Cholera wam w bok! zawołał radośnie kierowca i dodał gazu. Do
garażu w Komendzie Centralnej, ale mi bez różnicy, czy pojadę przez Krzywą, czy z
Południowego w Tierieszkowej. Więc was podwiozę, a nawet lepiej tędy, bo droga
porządniejsza.
Facet rozgadał się i trzepał jęzorem przez całą drogę, musieliśmy tylko z
Napalmem od czasu do czasu udać zainteresowanie jego paplaniną. A niech sobie
gada, od tego nam nie ubędzie. Ale też gość był zupełnie jak radio, słowo honoru.
Tak że kiedy nagle umilkł, nie kończąc myśli, nie wzbudziło to mojego
niepokoju. Wiadomo to? Może człowiekowi w gardle w końcu zaschło. Jak się
jednak okazało już po chwili, powinienem być o wiele bardziej czujny. Furgon
gwałtownie zahamował, a nas z Napalmem z całej siły wbiło w przeciwległy bok.
Całkiem ci...?! zaczął wrzeszczeć wściekły piromanta, ale kierowca już
wyskoczył na ulicę, obkładając kogoś trzypiętrową wiązanką.
Wyjrzałem przez przednią szybę i zobaczyłem, że wyjaśnia sobie sprawy z
zagradzającymi drogę trzema drużynnikami. Ci z zaskoczenia najpierw cokolwiek
osłupieli, więc nasz gaduła zdążył wyjąć odznakę i zaświecić nią w oczy. I bardzo
słusznie, bo na naszym aucie próżno by szukać jakichkolwiek znaków
rozpoznawczych.
Czego tu się kręcicie? Wypadłem z samochodu, na wszelki wypadek
wyjmując swoją blachę.
Zamieszki odparł niski koleś w zbyt długim płaszczu z naszywkami
starszego sierżanta.
Musimy dotrzeć do Południowego. Przyjrzałem mu się uważnie.
Przepuścicie?
Nie mogę, tam dalej wszystko pozagradzane. Pokręcił głową. Jeśli
chcecie objechać, to bocznymi ulicami.
Jakimi bocznymi?! Jezdziłeś nimi kiedyś?! Tam wszystko zawiane!
wściekał się nasz kierowca.
Poczekaj powstrzymałem go. Co się stało?
Kucharz.
No i?
Odmieńcy wyniuchali kolejnego trupa wcześniej od nas, naszło się ich na
miejsce zbrodni. Chłopcy z Komendy Południowej zablokowali ich, ale nie da się
przejechać prospektem. Stoimy tu i wszystkich zawracamy wyjaśniał starszy
sierżant, jakby się usprawiedliwiając. Wskazał tłum ludzi, zagradzający ulicę sto
metrów dalej.
Dupa splunął kierowca. Jakimiś podwórzami nie pojadę. Jak
zabuksujemy, nie wyrwiemy wozu we trzech tylko.
To co nam pozostało? Napalm wysiadł z wozu. Może pójdziemy
piechotą?
Chodzmy zgodziłem się.
Kierowca popatrzył na nas nieco zdetonowany, potem machnął ręką, podsunął
mi do podpisania dokument podróży, wsiadł do auta i zaczął cofać. Zawrócił jakoś na
szerszym kawałku oczyszczonej drogi, przygazował i pomknął w górę ulicy.
Nie wykitujesz mi gdzieś po drodze? Uważnie popatrzyłem na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]