[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciche, willowe uliczki, ciesząc się łagodnym, ciepłym klimatem i pełną uroku,
kolonialną architekturą zniszczonych domów. Zatrzymał się, żeby podziwiać ozdobną
tualicką świątynię. Wyglądała na opuszczoną, ale u stóp posągu Matki Havzhiva
zobaczył świeże kwiaty. Chociaż nos Matki utrącono podczas wojny, uśmiechała się
pogodnie, z lekkim zezem. Za plecami Havzhivy rozległy się krzyki, a po chwili
usłyszał tuż obok siebie:
- Wynocha z naszego świata, zagraniczne gówno.
Jeden z ludzi chwycił go za rękę, inny go podciął. Wokół Havzhivy zrobiło się
gęsto od wykrzywionych z wściekłości, rozwrzeszczanych twarzy. Potem ciało
wysłannika schwycił potężny skurcz, Havzhiva zgiął się wpół i pogrążył w czerwony
mrok bijatyki, głosów i bólu. Zwiatło i dzwięk skurczyły się i odpłynęły.
Obok Havzhivy siedziała stara kobieta, szepcząca niemal pozbawioną melodii
piosenkę, która wydala mu się mgliście znajoma.
Robiła na drutach. Długo nie patrzyła na Havzhivę, a kiedy wreszcie to zrobiła,
powiedziała:
- Ach.
Havzhiva nie potrafił zogniskować oczu, ale kiedy mu się to udało, zobaczył, że
kobieta ma niebieskawą cerę i oczy pozbawione białek.
Poprawiła jakiś przyrząd, podłączony do Havzhivy, i powiedziała:
- Jestem szamanką. Doznałeś wstrząsu mózgu, masz lekkie pęknięcie czaszki,
stłuczoną nerkę, złamane ramię i ranę ciętą w jelitach, ale nie martw się, wyliżesz się
z tego.
Wszystko to powiedziała w jakimś obcym języku, który Havzhiva zdawał się
rozumieć. W każdym razie zrozumiał słowa  nie martw się", i usłuchał.
Pomyślał, że znajduje się na  Tarasach Darrandy" w systemie NAFAL. Sto lat
minęło jak zły sen, ale wcale nie minęło. Ludzie nie mieli twarzy, a zegary tarcz.
Havzhiva spróbował wyszeptać Mantrę Pozostania, ale nie miała słów. Słowa
zniknęły. Stara kobieta wzięła go za rękę i powoli, powoli przywiodła go z powrotem
do lokalnego czasu, do ciemnego, cichego pokoju, gdzie siedziała i robiła na drutach.
Havzhiva spojrzał w okno i zobaczył gorący, jasny, słoneczny poranek. Obok
jego łóżka stał wódz regionu Yotebber, zwalisty mężczyzna w biało-czerwonych
szatach.
- Jest mi bardzo przykro - powiedział Havzhiva wolno i niewyraznie z powodu
pokaleczonych ust. - Postąpiłem głupio, udając się na samotną przechadzkę. Sam
ponoszę winę.
- Ci łajdacy zostali schwytani i będą osądzeni - oświadczył wódz.
- To byli młodzi ludzie - zaoponował Havzhiva. - Przyczyną całego incydentu
stała się moja ignorancja i szaleństwo.
- Zostaną ukarani - powtórzył wódz.
Pielęgniarki pełniące dzienny dyżur stale oglądały wiadomości i dramaty na
holoekranie. Wyłączały dzwięk, więc Havzhivie to nie przeszkadzało. Pewnego
upalnego popołudnia obserwował chmury szybujące wolno po niebie, kiedy
pielęgniarka zwróciła się do niego, używając formalnego zwrotu, przeznaczonego dla
wysoko postawionych osób.
- Och, szybko! Jeżeli dżentelmen spojrzy, to zobaczy ukaranie złych ludzi, którzy
na niego napadli!
Havzhiva spojrzał na ekran. Zobaczył chude ludzkie ciało, zawieszone za nogi;
ręce i nogi drgały, a jelita zwieszały się na pierś i twarz nieszczęśnika. Havzhiva
wydał okrzyk i zakrył twarz ręką.
- Wyłącz to! Wyłącz to natychmiast! - krzyknął. Poczuł mdłości i z trudem łapał
powietrze. - Wy nie jesteście ludzmi! - krzyczał w ojczystym dialekcie Stse.
W pokoju zapanowało poruszenie. Krzyki wrzeszczącego tłumu ustały
gwałtownie. Havzhiva zapanował nad oddechem i położył się z zamkniętymi oczami,
powtarzając w kółko jedną frazę Mantry Pozostania, aż ciało i umysł zaczęły się
uspokajać i odnajdywać pewną, choć niewielką, równowagę.
Przynieśli jedzenie, ale Havzhiva kazał im zabrać je z powrotem.
W pokoju panował mrok; jedynymi zródłami światła była nocna lampka,
umieszczona gdzieś nisko na ścianie, oraz światła miasta za oknem. Stara kobieta,
pielęgniarka pełniąca nocny dyżur, robiła na drutach w półmroku.
- Przepraszam - powiedział na wszelki wypadek Havzhiva, który zdał sobie
sprawę, że nie wie, co im wcześniej nakrzyczał.
- Och, panie wysłanniku. - Stara kobieta wydała długie westchnienie. - Czytałam
o pańskim ludzie, o Hainijczykach. Wy nie robicie takich rzeczy jak my. Wy nie
torturujecie się i nie zabijacie nawzajem. %7łyjecie w pokoju. Zastanawiam się, jak pan
nas postrzega. Pewnie jako wiedzmy i diabłów.
- Nie - odparł Havzhiva i stłumił kolejną falę mdłości.
- Kiedy poczuje się pan lepiej, kiedy odzyska pan siły, panie wysłanniku,
chciałabym pomówić z panem o pewnej sprawie. - Jej głos był cichy, ale władczy i
prawdopodobnie mógł się stać oficjalny i budzący grozę. Havzhiva przez całe życie
stykał się z ludzmi, którzy w ten sposób mówili.
- Mogę posłuchać teraz - powiedział, ale kobieta zaoponowała:
- Nie teraz. Pózniej. Jest pan zmęczony. Czy chce pan, żebym panu zaśpiewała?
- Tak - odparł, a kobieta usiadła, wróciła do robótki i zaczęła śpiewać bezgłośnie,
bezmelodyjnie, szeptem. W pieśni pojawiały się imiona jej bogów: Tual, Kamye. To
nie są moi bogowie, pomyślał Havzhiva, ale zamknął oczy i zasnął kołysany pieśnią.
Miała na imię Yeron i nie była stara. Miała czterdzieści siedem lat. Przeżyła
trzydziestoletnią wojnę i kilka klęsk głodu. Miała sztuczne zęby, coś, o czym
Havzhiva nigdy nie słyszał, i nosiła okulary w drucianej oprawce. Powiedziała, że
naprawianie ciała jest znane na Werel, ale na Yeowe większość ludzi nie może sobie
na nie pozwolić. Była bardzo chuda i miała bardzo rzadkie włosy. Poruszała się
dumnie, ale sztywno, z powodu starej rany w lewym biodrze.
- Każdy, każdy na tym świecie nosi w sobie kulę, ma blizny po chłoście,
oderwaną nogę albo martwe dziecko w sercu - powiedziała. - Teraz jest pan jednym z
nas, wysłanniku. Przeszedł pan chrzest ognia.
Havzhiva szybko wracał do zdrowia. Zajmowało się nim pięciu czy sześciu
specjalistów medycznych. Wódz regionalny składał rekonwalescentowi wizytę co
kilka dni, a codziennie przysyłał jakieś ważne osoby. Havzhiva zdał sobie sprawę, że
wódz jest wdzięczny. Karygodna napaść na przedstawiciela Ekumeny dała mu
pretekst do uderzenia na zaciekle izolacjonistyczną Partię Zwiatową, kierowaną przez
jego rywala, innego bohatera wojny wyzwoleńczej, i silne społeczne poparcie. Wódz
przysyłał pełne zapału doniesienia o swoich zwycięstwach do pokoju szpitalnego
wysłannika. Holowiadomości były pełne umundurowanych ludzi, którzy biegali i
strzelali, a statki powietrzne przelatywały z bzycze-niem nad pustynnymi wzgórzami.
Spacerując po korytarzach, nabierając sił, Havzhiva widział pacjentów, którzy leżeli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \