[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słowa powtórzone za tamtymi, padły już zapewne odruchowo na papier.
Przelotem myśli chybkiej, zbiegłszy ze wspomnienia łączki w
Zagórzanach na tragiczne przeżycia, Kasia oderwała oczy od widoku
rozciągniętego przed nią i jęła znowu rwać gencjany.
Smutne rozpamiętywania pierzchły. Ale myśl zahaczona o siedzibę
Dęboszów zatrzymała się teraz na nim samym. Kasia nie widziała go od
dawna. W Sławohorze parokrotnie minęli się ze sobą. Jeno korespondencja
między nimi przerwana przez czas dłuższy po zgonie Edwarda, odnowiła się
lecz była już nieco. odmienna niż przedtem. Wkrótce jednak stała się znowu
dla Kasi konieczna. Aatwo nawiązali zwikłaną nić swojej przyjazni.
Pomimo pozornej tożsamości stosunek ich teraz zmienił się zasadniczo. Oto
zanikła wśród nich dawna swoboda. Przedtem wszystko było jasne i
przejrzyste, obecnie istniał jakiś cień, do którego podsuwali się niekiedy z
pewnym lękiem, by nie wykazał kryjącej się w nim tajemnicy. Wynikało to
stąd, że oboje posiadali zupełną świadomość swoich uczuć, lecz błądzili w
tym zaczarowanym kole, głównie z powodu nadmiernej powściągliwości
Kasi. Ile razy biegła myślą do Andrzeja po ukojenie duszy i zaczerpnięcie
mocy w jego męskiej sile, zawsze wracała z tej myślowej wędrówki
podniecona zupełnie inaczej niż mogła się spodziewać.
Ale uczucie to było nad wyraz drogie, którego się nie odpycha. Rzadkie i
krótkie spotkania ich z sobą zaostrzały tylko wrażenie, wzmagając
spotęgowaną tęsknotę. Dużym łącznikiem ich był Tomek. Andrzej
interesował się nauką chłopca, odwiedzał go, wywierając na nim wpływ
bardzo dodatni.
Chłopak uczył się nie we Lwowie, lecz razem z Wojtkiem Dęboszem w
mieście prowincjonalnym. Był to projekt Andrzeja, przyjęty przez Kasię,
ponieważ ułatwiał mu czuwanie nad chłopcem. Zwięta i pierwsze wakacje
Tomek spędził częściowo w Kromiłowie i Sławohorze z Kasią, po czym
Strzełecki odwoził go na pewien czas do Zagórzan, co dla Tomka było
również wielką uciechą. Obecnie już zaczynały się wakacje i to podniecało
Kasię, gdyż spodziewała się, że Andrzej odwiezie Tomka do Sławohory.
Przypomniała sobie, że przed paru tygodniami żywiła także nadzieję
ujrzenia Andrzeja w Sławohorze, gdzie była już od początku czerwca.
Dębosz bawił wówczas na powszechnej wystawie krajowej w Poznaniu na
czele dużej wycieczki gospodarzy wiejskich z Zagórzan i okolicy.
RS
168
Kasia łudziła się, że on w drodze powrotnej zboczy w Beskidy nad
Czarny Dunajec. Ale Andrzej, będąc kierownikiem oraz instruktorem
wycieczki zwiedzał Wielkopolskę i razem z nią- powrócił do domu,
ograniczywszy się tylko do długiego i bardzo drogiego listu. Na
wspomnienie zawodu jakiego wtedy doznała ciemny rumieniec okrasił jej
twarz. Czyż i teraz odwiezie Tomka jak zwykle Strzełecki?
Kasia czyniła sobie wyrzuty, że pojechała wcześniej na wystawę zamiast
razem z Andrzejem. Tomek miał być w Poznaniu ze szkołą, może jest tam
obecnie?
Zdenerwowana zeszła prędko w dolinę nad poziom rzeki. Ujrzała się
otoczona wałem wód spienionych, pędzących wartko jakby w gwałtownym
gorączkowym pośpiechu. Naprzód, naprzód! W przestrzeń zwartych
korytarzy czarnych puszcz, w ciemne gardziele skał, w płaskie połacie łąk
zielonych byle dalej i dalej. Kasia stała na samym brzegu zbałwanionej
rzeki, pod świerkiem podmytym tęgo przez zjadliwą falę. Korzenie drzewa
wypłukane do cna wisiały nad wodą bezradnie, i były jak skurczone palce
chwytające się rozpaczliwie zajadłej wody. Oplatały je wodorosty zielone,
mszyste i lepkie. W jednym miejscu blisko zwieszonej łapy korzeni sterczał
duży pień zwalonego ongiś drzewa. Brunatny kadłub okryty oślizgłą i
twardą jak blacha korą, połyskliwą, operloną odpryskami śliny rzecznej,
tamował bieg nurtu. Woda rozkiełznana
w swym pędzie napotykając przeszkodę, której nie mogła przeskoczyć,
rzucała się na nią z wściekłością. Burzyła się przy kłodzie najeżoną
czupryną pian i ciskała na pień syczące białe bryzgi. Rozpędzone wody
opadały tu pluszcząc pod osadą kłodziszcza, jakby chytrze ułagodzone i
chyłkiem, cicho okrążając złom wybiegały swobodnie na otwartą,
zgiełkliwą przestrzeń, by znowu rozhukać się w zdobywczych przegonach z
polotną wodą-siostrzycą. Warkot. gotującego się kipiątka rzeki, ryk
pojedynczych zakosów zaborczej wody walącej w głazy na środku koryta,
sprawiał wrażenie potęgi niezmożonej i nie ujętej w żadne okowy. Bystry
Dunajec nie znosił oporu. Grzmiał dumny i rozhuśtany rozkoszą istnienia, w
tych czarnych zagłuszach leśnych, wśród świerków olbrzymich i jedlin,
wśród wieżyc skalnych, popod zamczyskami spiętrzonych nagich turni,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]